Biblioteka



1. Badanie  lekarskie





VII


PŁOCK


1930
 


1.


Badanie  lekarskie



    Pojechała do Płocka. Siedząc już w pociągu, modliła się: „Ciekawa jestem, dlaczego mnie, Boże, zabrałeś z Warszawy. No bardzo jestem ciekawa. I ciekawa jestem, dlaczego mnie kierujesz do Płocka. Co tam przygotowałeś. Jaką mam niespodziankę. Jakie zadanie przede mną stawiasz”.
    Dosłyszała, że siostra socjuszka coś do niej mówi. I to już chyba od dłuższego czasu. Zreflektowała się i słuchała.
    – Płock to teraz małe miasto. Przynajmniej w porównaniu z Warszawą. I mało ważne. Ale przecież to była stolica Polski. Od roku 1079 do 1138. Za Władysława Hermana i Bolesława Krzywoustego. Są jeszcze budowle gotyckie. Choćby wieża przy katedrze. Katedra bardzo piękna, renesansowa. Pierwsza katedra renesansowa w Polsce. Przepiękna Wisła w dole. Bo Płock położony na wysokiej skarpie.
    – Skąd siostra to wie?
    – Bo ja jestem z Płocka. To taki mój patriotyzm lokalny. I my bardzo na siostrę wszyscy czekamy. Dużo o siostrze się mówi. Nawet w Płocku.
    – O, to ciekawe. Co można o mnie mówić?


    Po Warszawie Płock ukazał się Helence jako miejsce spokoju, ciszy i wypoczynku. Przynajmniej tak na pierwszy rzut oka. Zachwyciła się przepięknym położeniem miasta – na skarpie piętrzącej się nad Wisłą – urokliwym starym centrum z gotycką wieżą i faktycznie prześliczną katedrą.
    Ale najważniejszy był klasztor. Niewielki, przyjazny. Siostry powitały ją jak eksperta piekarza i eksperta od handlu. Śmiała się do nich, tłumacząc:
    – Umiem tyle, ile umiem. I chętnie będę dalej się uczyła od starszych sióstr.
    Zabrała się do roboty, której, jak się okazało, było więcej niż przypuszczała. Ale nie krzywdowała sobie. Tylko coraz bardziej przeszkadzał jej brak sił. I jeszcze poczucie, że gdy się przeciągnęła z robotą, to przychodzi na skraj omdlenia. Zaczynało się jej słabo robić w nogach, czuła ociężałość, zataczała się, kręciło się jej przed oczami. I te bóle w jelitach. Zwłaszcza po jedzeniu. Dlatego jadła mało. Na pociechę dodawała: „Tylko częściej, żeby nie tracić sił”.
    – Ale przy sprzedawaniu uśmiechaj się, siostro droga – tłumaczyła w sklepie. – My nie tylko sprzedajemy chleb, ale dzielimy się z ludźmi Bogiem samym. Sprzedawanie to też apostolstwo. Nie tylko zarobek. Bez miłości sprzedawanie nie jest warte funta kłaków.
    „Och, żeby nie te bóle. Ile tu można byłoby jeszcze zrobić”.


    Poszła do lekarza, zgodnie z poleceniem matki generalnej. Matka Róża oczywiście zgodziła się na to. Lekarz po dokładnym badaniu nie znalazł nic.
    – To niestrawność. Proszę brać środki na przeczyszczenie.
    – Ale one wzmagają moje bóle.
    – Tak, ale potem powinno być wszystko dobrze. Aha. Ale jeżeli nie przechodzą, jak siostra mówi, to ja muszę podejrzewać, że niestety siostra ma nerwicę wegetatywną. Trzeba dodać, że siostra jest bardzo wrażliwa. Siostra się za bardzo przejmuje wszystkim.
    – Ale chyba na to nie ma lekarstwa.
    – Wobec tego zróbmy tak. Siostry mają ośrodek wypoczynkowy w Białej. Proszę się tam udać na dwa tygodnie. Przez te dwa tygodnie proszę dużo spać, chodzić na spacery, nie myśleć o przykrych rzeczach, nie wspominać takich, które się wydarzyły. Ja siostrze przepisuję mieszankę. Jest tam waleriana, wyciągi z ziół uspokajających. Ona pomoże siostrze spać. Nie tylko pomoże siostrze spać, ale wpłynie na uspokojenie nerwicy. I powtarzam: proszę spać, ile tylko siostra zapragnie. Rano, gdy się siostra zbudzi, nie od razu proszę wstawać, ale wyleżeć się do woli. Po obiedzie też proszę się położyć. Ot, taka sjesta włoska. Po dwóch tygodniach proszę zgłosić się do mnie do kontroli. Opowie mi siostra, czy dostosowała się siostra do moich zaleceń.
    Wyszła od lekarza prawie wstrząśnięta. Była przekonana, że diagnoza jest błędna. Ale nie miała żadnych kontrargumentów. Nie było wyjścia. Trzeba się było poddać tym zaleceniom, które usłyszała. Modliła się do Boga: „Co ja mam robić? Przecież to nie żadna nerwica. Wtedy bolałoby mnie zawsze. A to boli mnie, gdy coś jem”. Usłyszała odpowiedź: „Jeżeli tak uważasz, że to błędna diagnoza, idź do drugiego lekarza. Na jednym świat się nie kończy. Zresztą takie dwa tygodnie odpoczynku w każdym razie dobrze ci zrobi. Na pewno jesteś przemęczona warszawskim trybem życia”.
    Zgłosiła się do matki Róży z orzeczeniem lekarskim. Matka przełożona przyjęła jej relację z troską i współczuciem.
    – Jak trzeba, to trza. Tak się mówi. Proszę dostosować się do poleceń lekarskich i udać się do Białej na dwa tygodnie. Zawiadomię tamtejsze siostry. Byle ta kuracja prawdziwie pomogła. Z tym że siostry tu będzie bardzo brakować.