Biblioteka



3. Polecenie  malowania  Obrazu



 


3.


Polecenie  malowania  Obrazu



    To było w Płocku. W celi, wieczorem. W lutym. Dwudziestego drugiego. W 1931 roku.
    Był dzień jak co dzień. Przyszła do swojej celi zmordowana po całodziennej bieganinie. I wtedy wszedł przez drzwi zamknięte – jak w Wieczerniku. Był jak zawsze olśniewająco piękny. W długiej białej szacie. Podniósł rękę prawą, jakby chciał ją pobłogosławić. Lewą ręką odsunął szatę na piersi i z uchylenia szaty wytrysnęły dwa wielkie promienie – jeden czerwony, drugi biały.
    Helenka zamarła. Stała jak zaczarowana. Nieprzytomna ze szczęścia. Serce jej biło, jakby chciało się wyrwać z  piersi. Czuła, że obecność Jezusa przenika ją, ogarnia, obejmuje. Tak to trwało chwilę. Chciała uklęknąć – nie mogła. Chciała coś powiedzieć – nie była w stanie wydobyć głosu. Czuła na sobie kochający wzrok Jezusa. Bała się, że odejdzie, nie powiedziawszy ani słowa, że zniknie tak nagle jak się nagle pojawił. Ale zobaczyła, że usta jego drgnęły i zaczął mówić do niej: „Wymaluj obraz, który widzisz. Z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej, a potem na całym świecie. Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie. Obiecuję także już tu na ziemi zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinę śmierci. Ja sam bronić jej będę jako swojej chwały”.
    I zniknął jej z oczu tak, jak zniknął sprzed oczu apostołów w Wieczerniku. Kiedy oprzytomniała, uklękła, potem położyła się krzyżem w miejscu, na którym stał Jezus jeszcze przed momentem, i rozpłakała się jak dziecko z radości, wdzięczności, miłości.


    Musiała komuś opowiedzieć, co się wydarzyło. Nie mogła tego nie powiedzieć. Ale komu? Oczywiście matce przełożonej. Pobiegła, zapukała, weszła. Zanim zdążyła jeszcze usta otworzyć, zaskoczyła ją matka Róża:
    – Co się stało? Czemu siostra taka rozczerwieniona i spłakana? Zrobił ktoś siostrze jakąś krzywdę?
    – Nie, żadnej krzywdy, tylko najwyższą radość.
    – Jaką radość? Kto?
    – Jezus mi się ukazał.
    – Jezus się siostrze ukazał? Znowu? Bo mnie słuchy dochodziły, że siostra chwali się, że Jezus się siostrze ukazuje.
    Siostra przełożona mówiła zimnym tonem, opanowanym głosem.
    – Tak, ukazywał się. Ale tak jak przed chwilą jeszcze nigdy.
    – A cóż nadzwyczajnego było tym razem?
    Opowiedziała. Jąkając się, przerywając, poprawiając.
    – Proszę zwrócić się do swojego spowiednika – siostra przełożona ucięła tę relację krótko.


    Uklękła przy konfesjonale.
    – Przepraszam księdza, ale dzisiaj przychodzę na polecenie matki przełożonej.
    – A mianowicie?
    – Pan Jezus mi się objawił i polecił, bym wymalowała obraz taki, jak go widzę.
    – To siostra zobaczyła Pana Jezusa?
    – Tak.
    – Dokładnie? Przez dłuższą chwilę?
    – Tak.
    Zauważyła drobny odruch spowiednika – jakby się nieco odchylił w głąb konfesjonału.
    – Kiedy to się wydarzyło?
    – Wczoraj.
    – Gdzie?
    – W mojej celi. Powiedział dokładnie tak, jak przytoczyłam.
    – A czy dotąd siostrze się Pan Jezus ukazywał?
    – Wielokrotnie.
    – Rozmawiał z siostrą?
    – Tak. Rozmawiał.
    – Zlecał podobne zadania? Na podobieństwo wczorajszego?
    – Nie, nigdy.
    – A jak siostra rozumie to polecenie?
    – Nie wiem, jak je rozumieć, bo przecież ja nie umiem malować.
    Ksiądz zamilkł, jakby się namyślał. Po chwili odpowiedział:
    – Trudno mi wyrokować, ale nasuwa mi się jedno. To się tyczy duszy twojej. Maluj obraz Boży w duszy swojej.
    Przeprosiła i odeszła do ławki. Gdy uklękła, aby podziękować Panu Bogu za rozmowę ze spowiednikiem, usłyszała w swojej duszy znajomy głos: „Mój obraz w duszy twojej jest. Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia”.
    Nie odważyła się powrócić do konfesjonału, żeby to opowiedzieć księdzu. Poszła do matki przełożonej. Zrelacjonowała, jak tylko potrafiła najwierniej, rozmowę z księdzem spowiednikiem. I późniejsze słowa Jezusa, komentujące wypowiedź spowiednika. Matka Róża była jeszcze bardziej oficjalna. Powiedziała:
    – Niech Jezus wyraźnie da poznać swoją wolę przez jakiś znak.
    Helenka nie zrozumiała:
    – Jaki znak, proszę matki przełożonej?
    – Jakiś wyraźny znak, który by zaświadczył, że to, co siostra widziała i słyszała, to nie były jakieś zwidy, majaki, ale że to był prawdziwy Pan Jezus.
    Wróciła do kaplicy. „Słyszałeś, Jezu. Matka przełożona chce znaku. Jaki znak możesz zrobić, żeby przekonać matkę przełożoną?” Usłyszała znowu ten sam głos: „Dam poznać przełożonym przez łaski, których udzielę przez ten obraz”. „A może, Jezu, wolno mi Cię prosić, żebyś mnie zwolnił z tego polecenia? Nie rozkazuj mi malować Twojego obrazu. Bo widzisz, ile kłopotów z tego powodu zaczyna się robić”. „Na sądzie ostatecznym będziesz musiała zdać sprawozdanie z wielkiej liczby ludzi, których doprowadzisz do zbawienia przez nabożeństwo do Miłosierdzia mojego”.