Biblioteka



1. Walendów





VIII


WARSZAWA


1932



1.


Walendów



    Trzeba było opuścić przyjazny Płock. Zbliżał się termin ślubów wieczystych. Przygotowaniem do nich miała być tak zwana trzecia probacja, trwająca prawie pół roku. Miejscem wyznaczonym był klasztor w Warszawie na Żytniej.
    Znalazła się znowu w znajomych kątach. I wpadła natychmiast w wir tamtejszego klasztornego życia.
    – Jest was niewiele, bo tylko pięć. Reszta została umieszczona w domu krakowskim. Czy siostra w tym roku odprawiała rekolekcje? – zapytała mistrzyni nowicjatu na wstępie. – Bo to konieczne przed rozpoczęciem trzeciej probacji. A zaczynamy tuż tuż.
    – Jeszcze nie – odpowiedziała Helenka. – Jakoś nie było ani czasu, ani sposobności.
    – Przynajmniej trzydniowe – siostra mistrzyni napierała. – Naradzę się z matką Michaelą, co zrobić.
    Podrzut serca. „A może Ty, dobry Boże, nie chcesz, żebym przystępowała do ślubów wieczystych?” Ale już za chwilę była wezwana do matki generalnej.
    – Tak się dobrze składa, że od jutra zaczynają się rekolekcje ośmiodniowe w Walendowie.
    Jakby kamień z serca spadł.
    – O, jak się cieszę. Dziękuję matce.
    – Akurat chce w nich uczestniczyć matka Waleria. No, bo okazja jest wyjątkowa. Będzie prowadził rekolekcje znany jezuita, profesor Edmund Elter, wykładowca na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Więc pojedziecie razem, już dzisiaj. Za dwie godziny będziecie na miejscu.
    Słuchała matki, ale równocześnie słyszała jakby głos Boga: „To będą bardzo ważne rekolekcje dla ciebie, dla całego twojego życia. To, co usłyszysz, będzie odpowiedzią na twoje wątpliwości i rozterki, jak i na zarzuty, które wciąż słyszysz ze strony innych sióstr”. Ale już odpowiadała:
    – Dziękuję matce generalnej za troskę i za pamięć o mnie.


    I faktycznie, były to rekolekcje nadzwyczajne. Mówione jakby innym językiem. To nawet nie chodziło o to, że ojciec profesor miał krótkie wyjątkowo konferencje, ale że przemawiał jakoś po ludzku i po Bożemu. Traktował siostry jak dojrzałych ludzi. Mówił bez przesadnej emfazy, bez słodkiej czułostkowości, a po prostu jak brat, który dzieli się tym, co sam przeżył, doświadczył, przekonał się, co wie na pewno, niezbicie.
    Wreszcie pod koniec rekolekcji, w przedostatnim dniu, zasiadł w konfesjonale. Helenka nie śmiała udać się do niego – za wielki, za mądry, żeby zniżyć się do jej prościutkich spraw. Ale stwierdziła ze zdziwieniem, że – może z tego samego powodu – jakoś żadna z sióstr nie kwapi się, aby u niego się spowiadać.
    Nagle Helenka jakby pchnięta jakąś mocą zdecydowała się, prawie wbrew swojej woli. Ani spostrzegła się, jak klęczała przy kratce konfesjonału. I już mówiła o wszystkim – o natchnieniach, o rozmowach z Bogiem, o widzeniach Jezusa, Matki Bożej i świętych. Jakby wytrysnęło w niej źródło prawdy. Mówiła szybko o reakcji matek, generalnej, przełożonych, mistrzyni nowicjatu, zwyczajnych sióstr. Czy bała się, że coś czy ktoś przeszkodzi jej spowiedzi? Że może sam ksiądz spowiednik każe jej przestać? Czy też odprawi, nie dawszy rozgrzeszenia?
    Ale jak prędko mówiła, tak prędko skończyła. Sama nie pamiętając, co już powiedziała, co jeszcze powinna dopowiedzieć. Czekała na reakcję spowiednika. On zaś milczał, jakby oczekiwał dalszego ciągu. W końcu zaczął mówić:
    – Siostra nie dowierza Panu Jezusowi. Dlatego, że tak łaskawie z siostrą postępuje. Cóż, siostro, niech siostra będzie najzupełniej spokojna. Jezus jest Mistrzem siostry, a obcowanie siostry z Jezusem nie jest ani histerią, ani marzycielstwem, ani złudzeniem. Niech siostra wie, że na dobrej jest drodze.
    Helenka słuchała tego, co spowiednik mówił, nie wierząc własnym uszom. Czuła się tak, jakby przysłowiowe niebo otworzyło się nad jej głową. Jakby to nie spowiednik przemawiał do niej, ale jakby chóry anielskie śpiewały. A on wciąż mówił:
    – Proszę się starać o wierność tym łaskom. I nie wolno siostrze usuwać się od nich. Do przełożonych siostra nie potrzebuje mówić o tych łaskach wewnętrznych wcale. Tylko na wyraźny rozkaz Pana Jezusa. I to proszę wpierw porozumieć się ze spowiednikiem. Ale jeżeli Pan Jezus żąda czegoś, co jest na zewnątrz, to po porozumieniu się ze spowiednikiem powinna siostra to spełnić, co żąda Pan, chociażby siostrę nie wiedzieć co kosztować miało.
    On wciąż mówił, nie przerywając, spokojnym głosem mądrego człowieka, który wie, co mówi, który bierze pełną odpowiedzialność za każde zdanie wypowiedziane, za każdą udzieloną radę.
    – A z drugiej strony siostra musi o wszystkim mówić spowiednikowi. Absolutnie innej drogi nie ma dla siostry. Niech się siostra modli o kierownika duchowego. Bo inaczej zmarnuje siostra te wielkie dary Boże.
    Jeszcze mówił. Tak jakby domyślał się, że ona nie dowierza temu, co słyszy:
    – Jeszcze raz powtarzam, że proszę być spokojną – na dobrej drodze siostra jest. Nie zważać na nic, ale zawsze być wierną Panu Jezusowi, mniejsza o to, co kto o siostrze powie. Właśnie z takimi nędznymi duszami tak Pan Jezus obcuje. I im się siostra więcej będzie uniżać, tym Pan Jezus więcej jeszcze będzie się łączył z siostrą.
    Skończył. Złożył ręce do odmówienia formuły rozgrzeszenia i zaczął mówić:
    – Dominus noster Jesus Christus te absolvat. Et ego auctoritate ipsius te absolvo…
    Wreszcie znak krzyża świętego ze słowami:
    – In nomine Patri et Filii et Spiritus Sancti. Amen.
    I trzy stuknięcia w deskę konfesjonału. Odeszła, a raczej odfrunęła. Bo była tak lekka, tak radosna, że tylko z trudem powstrzymywała się od tego, żeby ze szczęścia nie rozpłakać się jak dziecko. Wobec tego wyszła z kaplicy do ogrodu i ukryła się w swoim kącie.