Biblioteka



1. Powrót



 


IX


WILNO


1933



1.


Powrót



    Nadszedł 27 maja – dzień wyjazdu do Wilna. Helenka wyszła ostatni raz do ogrodu, żeby się z nim pożegnać. Było pusto, chłodno, choć słońce świeciło. Odwróciła się, spojrzała na klasztor. Przypomniał się jej czas nowicjatu. „To mój świat. Szkoda, że muszę go opuścić”. Zapiekły ją łzy w oczach. Zwróciła twarz do ogrodu i zobaczyła Go – Jezus stał na klombie. Taki jak w Płocku. Choć inny. Bez gestu błogosławieństwa, bez promieni bijących z serca. Ale jak wtedy, jak zawsze, przepiękny. Powiedział: „Nie płacz. Ja jestem z tobą zawsze”. I gdy otarła oczy z łez, już Go nie było.


    Otrzymała zezwolenie, aby mogła zatrzymać się w Częstochowie. Przenocowała. Rano przed piątą poszła na Jasną Górę. Było zimno, ale powietrze jak kryształ. Widoczność znakomita. Nie spodziewała się, że trzeba iść tak pod górę, że wieża taka wysoka, że klasztor tak rozległy, że bazylika tak ogromna, że kaplica taka przytulna.
    – Musi siostra być na odsłonięciu obrazu. To robi takie wrażenie, że ludzie płaczą – przygotowywały ją siostry częstochowskie.
    W kaplicy było sporo ludzi, ale nie żadne tłumy. Trwało oczekiwanie. Z uderzeniem zegara, gdy srebrna płyta drgnęła i powoli zaczęła posuwać się ku górze, faktycznie trąby zagrały i triumfalna muzyka wypełniła wnętrze kaplicy. Ale Helenka wpatrzona w wyłaniający się obraz prawie jej nie słyszała. Ukazało się najpierw Dzieciątko Jezus, potem twarz Matki. Nie spodziewała się, że to taki wielki obraz, że postać Marii taka hieratyczna, a naturalna, że twarz taka poważna, a równocześnie bliska, że wyraz jej taki uduchowiony, a zarazem swojski, że taka królewska, a taka wieśniacza, że taka Bogiem przejrzysta, a przy tym po ludzku zatroskana, że święta – i matczyna.
    Klęczała zapatrzona w wizerunek a i jakoś uczestnicząca we Mszach świętych, które chyba co pół godziny, a czasem co godzinę, wychodziły. Przesuwały się obok niej grupy z różnych stron Polski. Często ubrane w stroje ludowe. Z rozmaitych warstw społecznych, zrzeszeń, zawodów. Słyszała – a nie słyszała kazań do nich kierowanych.
    Obudziła ją ręka położona na ramieniu i głos wyszeptany:
    – Matka przełożona prosi na śniadanie.
    – A któraż to godzina?
    – Jedenasta.
    – Już jedenasta?
    – Zbliża się pora odjazdu pociągu do Wilna.


    Została przyjęta przez siostry wileńskie jak swoja. Powitały ją nie jak nową, ale jak taką, która na krótko była zmuszona opuścić swój klasztor.
    – Tak się cieszymy, że siostra znowu z nami.
    – Siostra Justyna wyszorowała nawet podłogę u siostry w celi na tę okoliczność.
    – Ile nas jest?
    – Było osiemnaście, teraz dziewiętnaście.
    – Ta sama matka przełożona?
    – Ta sama.
    – O, jaka dobra wiadomość. Ile wychowanek?
    – Prawie osiemdziesiąt, ale jak się dowiedzą, że siostra przyjechała, to będzie drugie tyle.
    – Pracy więc nie brakuje.
    – I niech będzie jak najwięcej.
    – Najważniejsze, że jest zapał.
    – Jest tyle, że możemy parę klasztorów obdzielić – żartowały.