Biblioteka



6. Malowanie Obrazu



 


6.


Malowanie Obrazu 



    – A co z namalowaniem Obrazu? – spytał ksiądz Sopoćko.
    – No właśnie. To też zadanie dla księdza Profesora.
    – To może siostrę zaskoczę, ale przyszło mi do głowy, żeby poprosić mojego znajomego, sąsiada prawie, Eugeniusza Kazimirowskiego, o to, żeby namalował taki obraz.
    – Malarz?
    – Ale nieszczególny.
    – Profesjonalny malarz?
    – Tak.
    – Człowiek religijny?
    – Właśnie. O tym chciałem powiedzieć. To człowiek wierzący i praktykujący. Można by się z nim dogadać.
    – Na jaki temat?
    – Wynagrodzenia oczywiście. Jak to święty Paweł pisze: za pracę należy się płaca. Ale to ja już biorę na siebie.
    – Bo to ma być ikona, a nie jakiś obrazek.
    – Pogadamy na ten temat jeszcze. Wspólnie z panem Eugeniuszem.
    – Kiedy?
    – A siostrze się spieszy?
    – I to bardzo.
    – No to zróbmy tak. Ja z nim dzisiaj się spotkam. I umówię go na jutro po południu, bo przed południem mam wykład. Najlepiej może tu w klasztorze. Na takie wstępne ustalenie. A potem zobaczymy.
    Dziękowała w czasie modlitw wieczornych i potem, w łóżku: „Wszystko jest tak, jak to wymyśliłeś. I Wilno, i ksiądz Sopoćko, i Kazimirowski. Idzie tak jak po maśle. Gładziutko. Ale muszę Ci powiedzieć, żeś mnie wytrzymał. I to parę lat. Namęczyłam się, a namęczyłam. Namyślałam się, a namyślałam. Narozmawiałam się, a narozmawiałam. Nasłuchałam się, a nasłuchałam. Chciałeś, żebym mimo wszystko Ci ufała? Tak jak Abraham, od którego zażądałeś, by Ci oddał syna. No przepraszam, że tak głupio mówię. Ja nie Abraham, a Obraz to nie Izaak. Ale przyznasz, trochę sytuacja jest podobna. I nie zarzuciłam Twojego polecenia. I wciąż chodziłam koło tego Obrazu jak zaczarowana. I wyszło na Twoje. Ktoś mi kiedyś powiedział: >Nie mów hop, póki nie przeskoczysz<. A ja wtedy odpowiedziałam, że ja wolę dwa razy mówić >hop<, dwa razy się cieszyć - przed przeskoczeniem i po przeskoczeniu. I już się cieszę na ten Obraz. Chociaż go jeszcze nie ma. A gdy już będzie, to będę się cieszyła podwójnie".
    Trochę się bała tego spotkania z Kazimirowskim. W gruncie rzeczy bała się tego malowania. Przecież od tego człowieka będzie zależało bardzo dużo. Jaki on jest? Wciąż zadawała sobie to pytanie. Przecież malarze, jak wszyscy artyści, są tacy różni. „Czy potrafię mu wytłumaczyć? Czy on potrafi zrozumieć, o co mi chodzi? Czy on przejmie ode mnie ten obraz, który mam w duszy? Czy potrafi namalować Ciebie, Jezu? Najpiękniejszego Człowieka świata? Jaka szkoda, żeś mnie nie nauczył malować. A może nawet trzeba było zachować ten okropny bohomaz, który napaćkałam w Warszawie. Może on nie był taki najgorszy. Ale go zniszczyłam. Nie ma o czym mówić”.
    Czekała niecierpliwie na to spotkanie.
    Przyszedł z księdzem Sopoćko. Szczupły, drobny, na razie milczący, o wyrazistej twarzy i dużych oczach. Konkretny:
    – Co mam namalować?
    – To ksiądz Profesor nie objaśnił pana?
    – Oświadczył, że o wszystkim poinformuje mnie siostra.
    – Proszę, żeby pan namalował postać Jezusa idącego i błogosławiącego.
    – Postać?! – wykrzyknął artysta zdziwiony.
    – Tak, postać.
    – Może tylko popiersie, tak do pasa.
    – Nie, całą postać.
    – Jeżeli ma być cała postać, to lepiej by było usadowić Jezusa na tronie, z gestem błogosławieństwa. Tak często ukazują Jezusa wschodnie ikony.
    – Nie, Jezus ma być idący.
    Helenka mówiła to wszystko – i cierpiała. „Jak ja mogę być taka bezczelna i powierzać Ciebie w obce ręce. W ręce człowieka, który Ciebie nigdy nie widział”. A tymczasem malarz mówił:
    – W całej ikonografii kościelnej nigdy Pan Jezus nie był tak przedstawiany.
    – Tak mi się ukazał – wykrztusiła z trudem Helenka. – I tak mi polecił, by Go namalować.
    – Jezus siostrze się ukazał? – zapytał malarz wyraźnie wstrząśnięty. – I polecił siostrze, aby był tak namalowany? – mówił już ściszonym głosem.
    Helenka była cała mokra z napięcia. Otarła pot z czoła.
    – Tak, proszę pana.
    – A to przepraszam, nie wiedziałem. Będzie tak, jak siostra sobie życzy. Jezus będzie namalowany, jak idzie i błogosławi.
    – Dziękuję – wyszeptała.
    – Tym samym rozpoczynamy nową epokę w malarstwie kościelnym – uśmiechnął się blado.
    – I to ma być ikona. I tak jak ikona podpisana. „Jezu, ufam Tobie”. Ludzie patrzący na Obraz powinni odczuwać obecność Jezusa, którego pan ukaże w tym Obrazie.
    – Jeszcze nie malowałem nigdy w życiu ikony, to specjalność mnichów prawosławnych.
    – To może być specjalność każdego człowieka, który zobaczy w sobie Boga i chce Go ludziom przekazać.
    – Siostra za dużo wymaga ode mnie.
    – Jeżeli pan się na to nie zgadza, to bardzo przepraszam.
    – Ja tylko powiedziałem, że nigdy tego nie robiłem w życiu. Ale mogę spróbować. Z pomocą siostry i księdza Profesora.
    – A więc zgoda, tak?
    – Tak. Jaki format? – pan Eugeniusz przeszedł do konkretów.
    – Duży.
    – Naturalnej postaci? Jeden na jeden? – dopytywał się uparcie.
    – Myślę, że może nie aż tak duży. Ale duży.
    – Rozejrzę się po pracowni, jakie mam blejtramy. A jak nie, to trzeba będzie zamówić u stolarza. Mam takiego. Potem naciągnę płótno, zagruntuję. Jak grunt wyschnie, dam znać. Zresztą będę informował na bieżąco.
    – To już byłoby wszystko? – ksiądz Profesor zapytał.
    – Tylko jeszcze pytanie: Gdzie malujemy? Moja pracownia jest pracownią letnią. Teraz w zimie jest tam nie do wytrzymania. A siostrze, jak słyszę, się spieszy. Co siostra radzi?
    – Co ksiądz Profesor radzi? – odpowiedziała.
    – Odpowiedź jest krótka: albo u mnie, albo w klasztorze u siostry.
    – Matka przełożona jest mi bardzo przyjazna i zrobi wszystko, żeby nam pomóc, ale jakoś nie widzę pomieszczenia, gdzie można byłoby się zmieścić z malowaniem.
    – Ja mieszkam Na Rosie – włączył się ksiądz Profesor. – U sióstr wizytek. One są bardzo mi oddane. Spróbuję porozmawiać z matką przełożoną. Może coś znajdzie.
    – Dobrze. Wobec tego zabieramy się do roboty.


    Powoli do Helenki spływały dobre wiadomości. Najpierw od księdza Michała Sopoćki:
    – Siostry wizytki bez żadnych oporów zgodziły się oddać na czas zimowy jedno ze swoich gospodarczych pomieszczeń na pracownię malarską dla pana Kazimirowskiego.
    Z kolei przyszła wiadomość od samego mistrza:
    – Blejtram nowy, zrobiony przez stolarza, porządny, z klinami, płótno naciągnięte, zagruntowane, osuszone. Możemy zaczynać.


    Zaczęli Mszą świętą odprawioną przez księdza Profesora w pięknej kaplicy sióstr wizytek. Celebrans nawet wygłosił krótkie kazanie na temat dzieła, które ma powstać.
    – To ma być ikona. A jeśli ikona, to wyraz przeżyć wierzącego twórcy. Jego wiary, nadziei i miłości. Jak również naszej, bo my jakoś uczestniczymy w tym dziele.
    Podniosły nastrój udzielił się wszystkim. Tym bardziej, że siostry wizytki, choć tkwiły jako siostry klauzurowe za kratą, uświetniły tę uroczystość delikatnym śpiewem chóralnym.
    Helenka modliła się gorąco: „Boże, pobłogosław to dzieło, które ma powstać zgodnie z Twoją wolą. Niech będzie prawdziwie Twoje. Nie musi być najpiękniejsze. Bo przecież i tak nikt nie potrafi wymalować piękności duchowej Twojego Syna. Ale żeby ta ikona przekazywała Twoją miłość ku ludziom i pobudzała każdego, kto na nią spojrzy, do zawierzenia Tobie swojego życia”.
    Potem było śniadanie przygotowane przez siostry w rozmównicy, w obecności matki przełożonej, która towarzyszyła im, siedząc za kratą.
    I zaczęło się malowanie.
    Niespodziewanie dla wszystkich okazało się, że malarz ma swoje wymagania.
    – Muszę mieć modela.
    – Jak to modela? – zdumiała się Helenka.
    – Kogoś, kto mi będzie pozował.
    – Przecież to ma być Pan Jezus.
    – A więc zamiast Pana Jezusa.
    Helenka przeżyła kolejny szok.
    – Ale pan ma malować Jezusa, nie modela – powtórzyła.
    – Pan Jezus miał ludzką postać – ripostował malarz. – Miał czy nie miał?
    – No miał.
    – Więc o co chodzi? Kto może mi pozować? Kogo siostra proponuje?
    – Jeżeli już ktoś być musi, to chyba nadaje się do tego tylko ksiądz Profesor – Helenka zadecydowała. – Czy mogę o to prosić?
    – Mnie na modela! – wykrzyknął Ksiądz.
    – Czy zgodzi się ksiądz Profesor spełnić moją prośbę? – powtórzyła pytanie Helenka z błaganiem w oczach.
    – No dobrze. Co ja mam z siostrą za korowody. Prawdziwie nie ma końca.
    – Dziękuję. Bardzo dziękuję. A teraz proszę, niech ksiądz Profesor stanie tam, gdzie pan Eugeniusz wskaże, i pozuje.
    – Ale w jakiej sukni był Pan Jezus? W czarnej? – zwrócił się malarz z pytaniem do Helenki.
    – W białej szacie.
    – No to Ksiądz musi być też w białej szacie. Proszę się ubrać na biało.
    – Niech mi ktoś przyniesie albę – ksiądz Profesor zwrócił się z prośbą do Helenki. – Zresztą sam sobie przyniosę z zakrystii.
    Pobiegł jak chłopiec. Za chwilę był już z powrotem. Ubrał się w albę. Przewiązał się cingulum – białym sznurem – i stanął w wyznaczonym miejscu.
    – Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę pozował w charakterze Pana Jezusa przy malowaniu obrazu, to bym na pewno nie uwierzył.
    – A to dobrze czy to źle? – zapytała Helenka uśmiechając się. – Miło czy niemiło?
    – I tak, i siak. Przecież zdaję sobie sprawę, że jestem niegodny, aby wykonywać taką funkcję. A z drugiej strony… A, po co o tym myśleć. Jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć i „b”.
    – Zmartwychwstały Jezus idzie. Ukazuje się Marii Magdalenie, która przyszła do grobu, aby Go namaścić. Ukazuje się apostołom w Wieczerniku, do których przychodzi przez zamknięte drzwi. Na rękach i na nogach ma ślady gwoździ.
    Helenka mówiła półgłosem. Ksiądz i malarz odczuli, że to chwila szczególna. I zamilkli. A ona mówiła dalej:
    – Ukazuje się każdemu, kto stanie przed tym obrazem i popatrzy na niego, i powtórzy to, co na nim napisane: „Jezu, ufam Tobie”, z wiarą, z nadzieją i miłością.
    Przerwała. Ale milczenie trwało. Po chwili kontynuowała:
    – Jezus jest w drodze. Oczy ma spuszczone. Ale nas spotyka. Uśmiecha się. Zatrzymuje się, aby nas pobłogosławić. A drugą ręką rozsuwa szatę na piersiach i stamtąd wytryska strumień światła czerwonego i białego. Na podobieństwo krwi i wody, która wypłynęła z boku Jezusa przebitego na krzyżu włócznią żołnierza. Biały strumień w prawo, czerwony w lewo.


    Za zezwoleniem matki przełożonej przychodziła do pracowni Kazimirowskiego co dwa tygodnie. To wymógł na niej malarz. Chodziło mu o konsultacje, o radę, o odpowiedzi na jego pytania.
    Zdawało się, że Obraz zostanie ukończony błyskawicznie. Tymczasem zaczęło się ślimaczyć. Pan Kazimirowski zrezygnował z konsultacji. Chorował czy wykręcał się. Wyjeżdżał z miasta w sprawach rodzinnych, a może wcale nie wyjeżdżał. Helenka coraz bardziej się niepokoiła. Wreszcie zapytała księdza Sopoćkę:
    – Co się dzieje? Dlaczego pan Kazimirowski nie kończy?
    Ksiądz Sopoćko odparł z troską:
    – Przerósł go temat. Nie daje rady. Przecenił swoje możliwości. Nie jest zadowolony z tego, co zrobił. Ciągle poprawia. Na mój gust te poprawki nie wnoszą nic lepszego, a nawet pogarszają stan poprzedni. Będę musiał wydrzeć mu ten Obraz i zmusić go, żeby nie siedział nad nim bez końca.
    I tak zrobił. W czerwcu dał znać Helence, że Obraz jest w jego mieszkaniu. Helenka przyszła, spojrzała – i była zdruzgotana. Serce w niej zamarło.
    „To nie mój Jezus. Niepodobny ani ani. Może odrobinę, może troszkę. Ale gdzie ta Jego piękność? Gdzie ten Jego wdzięk? Gdzie ta Jego siła, Jego moc? Gdzie ten Jego urok? Nic z tego nie zostało. Może nawet nie nic, ale bardzo niewiele”.
    – No, jak się siostrze podoba? Bo coś mi się zdaje, że nieszczególnie. 
    – Pan Eugeniusz na pewno chciał jak najlepiej i zrobił to, co mógł. Na co go było stać. Ale to nie tylko jego wina, jeżeli tu o winie można w ogóle mówić.
    – A czyjaż jeszcze może być tu wina, jeżeli tu o winie można w ogóle mówić – ksiądz Profesor zażartował. Najwidoczniej chciał rozładować napiętą atmosferę.
    – Przede wszystkim moja. Ja nie potrafiłam przekazać czy opisać Jezusa takim, jaki mi się ukazał w Płocku.
    – Ja proponuję: nie szukajmy winnych. Bo i tak nie znajdziemy. Co się stało, to się już nie odstanie. Obraz skończony, trzeba go gdzieś powiesić.
    – Oczywiście w kościele.
    – Na to trzeba pozwolenia Kurii Arcybiskupiej.
    – A dlaczego aż tak wysoko? – zdumiała się Helenka.
    – Ten Obraz jest nietypowy. Zresztą to tłumaczył siostrze pan Kazimirowski. Musi się zebrać specjalna komisja i zawyrokować, czy nadaje się do kościoła.
    – No to trzeba podjąć odpowiednie kroki.
    – Nie działajmy w pośpiechu. Tym bardziej, że otrzymałem nominację na rektora kościoła Świętego Michała przy klasztorze sióstr bernardynek. Gdy tam się rozgoszczę, zacznę działać.
    Helenka, gdy powróciła do klasztoru, schowała się w pustej o tej porze kaplicy i dopiero tu wybuchła płaczem. Łkała jak dziecko w bezsilnej rozpaczy. Była świadoma tego, że sprawa Obrazu to temat zamknięty i nie ma co do tego powracać. „Boże, i jak ludzie będą mogli się modlić przed takim Obrazem”. Niespodziewanie usłyszała głos wewnętrzny: „Wielkość Obrazu nie tkwi w doskonałości farby ani pędzla, lecz w łasce Bożej”.