Biblioteka



11. Derdy



 


11.


Derdy



    Nie wiedziała, że może być takie miejsce na świecie. Oaza ciszy, zieleni, dobrych ludzi, wtopionych w ten cudowny świat przyrody. Wtopionych w tak harmonijny sposób, że byli prawie niedostrzegalni.
    Choć matka Kukulska – której Derdy też podlegały – nie pozwoliła Helence na bezczynność. Po parodniowym odpoczynku poleciła jej przejąć obowiązki w kuchni. Helenka wypełniała je z radością. Nie omieszkała napisać listu do swojego kierownika duchownego, księdza Michała Sopoćki.
    „Ja obecnie jestem w Derdach, to jeden kilometr od Walendowa. Przełożeni mnie tam przeznaczyli zaraz po świętach Wielkanocnych. Nasz domek derdowski jest naprawdę jak z bajki wyjęty. Wokoło otoczony lasem, nie ma w pobliżu żadnych zabudowań; cisza i spokój. Wszystko pomaga do skupienia ducha, ptaszęta leśne przerywają tę ciszę i swym szczebiotem wielbią Stwórcę Swego. We wszystkim, co mnie otacza, widzę Boga.
    Obowiązek mam tak mały, że raczej mi się wydaje odpoczynkiem, a nie obowiązkiem; doglądam kuchni i spiżarni. W tym obowiązku nie mam najmniejszej trudności, przygotowuję obiady na siedem sióstr i trzydzieści sześć dzieci szkolnych. Czasu mam wyjątkowo dużo na wszystko: dwie godziny mam nakazane sypiać po południu. Ćwiczenia duchowe niektóre odprawiam w lesie, tak jak różaniec czy inne, a przy tym całą piersią wchłaniam czyste i świeże powietrze. Czuję się bardzo dobrze na zdrowiu, czuję duże zasoby sił fizycznych. Na mszę św. chodzimy do Walendowa, bo tutaj msza święta jest bardzo rzadko. Najświętszy Sakrament jest stale. U stóp Jezusa czerpię siły i odwagę do walki”.


    W którymś kolejnym dniu powtórzyła się sytuacja żywcem wzięta z Białej. Gdy wyszła z kuchni, aby posprzątać po zakończonym śniadaniu, zobaczyła od tyłu siedzącą przy stole jakąś zakonnicę, która zaczęła mówić:
    – Przepraszam siostrę za spóźnienie na śniadanie, ale zaspałam – i zaskoczona zwróciła się do Helenki z pytaniem: – o, czy mnie oczy nie mylą? Czyżby to była siostra Faustyna?
    – Tak, we własnej osobie – odpowiedziała ze śmiechem i serdecznie powitała siostrę profesorkę znaną jej ze Skolimowa i z Białej.
    – Góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze się może spotkać.
    – A jak siostra profesorka do nas dotarła?
    – Lekarz skierował moje skołatane serce na odpoczynek. Ale okazało się, że nie ma mnie gdzie umieścić. Tak Skolimów jak Biała pełne. No i władze zaproponowały, tytułem próby, Derdy. I przekonałam się, że trafiłam dobrze. Nie przypuszczałam, że takie odludzie istnieje, i to tak niedaleko od Warszawy. A teraz, gdy siostrę spotkałam, nie mam wątpliwości, że dobrze trafiłam.
    – Już przynoszę śniadanie. Siadam obok i zamieniam się w słuch.
    Siostra profesorka piła kawę i opowiadała:
    – A więc w Polsce dzieje się, a dzieje. Zwłaszcza dzięki temu, że mamy paru geniuszów.
    – O kim siostra myśli?
    – Przede wszystkim o ministrze i wicepremierze Eugeniuszu Kwiatkowskim, oczywiście. Zawsze o nim jak najlepiej myślałam, a teraz myślę w superlatywach.
    – To ten od Gdyni?
    – Tak, właśnie. Tylko wtedy był jeszcze ministrem przemysłu i handlu, od 1926 do 1930 roku, ale od 1935 jest wicepremierem i ministrem skarbu. Wszystko naprawdę idzie lepiej, a teraz wpadł na kolejny genialny pomysł – budowy COP-u.
    – Co to takiego?
    – Centralny Okręg Przemysłowy.
    – Gdzie on ma być zlokalizowany?
    – W tak zwanym „trójkącie bezpieczeństwa”, u zbiegu granic województw krakowskiego, kieleckiego i lwowskiego.
    – Ale przemysł to zawsze Śląsk? Zwłaszcza przemysł ciężki.
    – Tylko, niestety, tuż przy granicy niemieckiej. W razie konfliktu zbrojnego bardzo łatwy do opanowania przez napastnika.
    – A czy naprawdę grozi nam wojna z Niemcami?
    – Niestety, wszystko na to wskazuje. Oczywiście, jeżeli Hitler nadal pozostanie przy władzy. A on, jak dotąd, jest niezagrożony. Ale w tej trudnej sytuacji potrzebny jest geniusz. I mamy go.
    – Któż to taki?
    – Józef Beck. Minister spraw zagranicznych od roku 1932. Świetnie się spisuje. – Tu przerwała. – Tylko, na mój gust, ma jedną zasadniczą wadę czy słabą stronę. Zbyt bardzo wierzy w szczerość gwarancji i zapewnień państw sprzymierzonych.
    – To znaczy kogo?
    – Wielkiej Brytanii i Francji. No, ale to jak na początek wystarczy. Nagadałam się, a nagadałam. Idę na spacer. Zgodnie z zaleceniami lekarzy.