Biblioteka



2. Doktor  Adam  Silberg



 


2.


Doktor  Adam  Silberg



    Kraków przywitał Helenkę bukietami rozkwitłych jabłoni. W „jej” ogrodzie, jak na zawołanie, rozkwitły wszystkie.
    – Co się siostra dziwi? Przecież za parę dni połowa maja. Najwyższy czas na jabłonie.
    Matka przełożona powiedziała:
    – A opowiadali, że siostra ciężko chora. A siostra porusza się jak dziewczynka. To i dobrze, bo czeka na siostrę praca w ogrodzie.
    – A doktor Silberg?
    – Z lekarzami najlepiej nie zaczynać. Bo jak się zacznie, to końca nie ma. Kiedy zajdzie potrzeba, to oczywiście.

    Witała stare kąty z rozrzewnieniem. Choć musiała przyznać, że odzwyczaiła się od tego Józefowa – ogromnego gmachu z czerwonej cegły. Tylko kościółek okazał się taki jak zawsze. Przytulny i swojski. I dziewczęta wierne. Zleciały się jak wróble do wysypanego ziarna.
    – Wreszcie siostra przyjechała!
    – Obiecałam. Ale wróciłam chora. Aby się leczyć.
    – Jak to, przecież siostra pracuje w ogrodzie.
    – Póki mogę.
    – Dobre i to.
    – A co u was?
    – Siostra wie, że ta Magda, samobójczyni z Warszawy, wyszła za mąż? Trąbi dookoła, że to wszystko zawdzięcza siostrze. Spodziewa się dziecka.
    – Same widzicie, że niezasłużone pochwały. Bo ileż ja się z nią narozmawiałam? Tyle co nic.
    – Ale serce się liczy, które siostra jej okazała.
    – A któraś z was też się wybiera do ołtarza?
    – Jest takich parę. Choćby tu obecna Joaśka.
    – Ale nauczyłam się od siostry na zimne dmuchać.
    – Czyli nauka nie poszła w las.
    – Nie poszła. Oj, nie poszła, nie poszła. Ale to, co mnie kosztuje, to mnie kosztuje.


    Aż przyszedł czas na chorobę. Na boleści. Na temperaturę. Na kłucia. Na kaszlenie. Na pocenie się. I na te najgorsze bóle brzucha.
    – Spróbujemy opanować chorobę za pomocą środków własnych. Niech się siostra położy w infirmerii na parę dni. Zobaczymy, może to przejdzie. A jak nie, to wybierze się siostra do lekarza – zawyrokowała matka przełożona.
    A więc wyprawa na Prądnik. Bo nie pomogły środki domowe. Do sanatorium, gdzie przyjmuje doktor Silberg. Rozgorączkowana, spocona czekała, aż przyjdzie. Była ciekawa, jaki jest. Taki młody, taki sławny. Może być zarozumiały.
    A okazał się uroczym, dobrym, prostym człowiekiem. Przywitał ją, jakby się znali od dziecka. Porozmawiał, przebadał, osłuchał, przyglądnął się zdjęciom wykonanym w Wilnie, które przyniosła ze sobą. Wziął ją pod rentgen, żeby się przekonać, co się zmieniło od tamtego czasu.
    – Czy były krwotoki? – zapytał. – Krew ustami?
    – Nie.
    – A odnośnie, jak to siostra mówi, bólów brzucha, czy było badanie przewodu pokarmowego z pomocą kontrastu?
    – Nie.
    – Czy badano kał? Czy znaleziono prątki?
    – Nie badano kału.
    – To jeszcze to nas czeka. Siostra jest na czczo?
    – Tak.
    – To za chwilę wypije siostra białą papkę. To jest ten kontrast. Proszę się nie bać, nie będzie bolało – zażartował. – Potem pójdziemy znowu pod rentgen, zobaczymy, czy są nadżerki. Zgadza się siostra na ten plan?
    – Oczywiście.
    – I jeszcze jedno, czy siostra prątkuje, czy nie prątkuje? Innymi słowy, czy była badana siostry plwocina, czy nie?
    – Nie była badana.
    Doktor był cały czas spokojny, miły, nie przyspieszał, nie straszył, nie pocieszał. Był rzeczowy, naturalny. Był po prostu ludzki. Nie robił tajemnic, informował, co będzie robił, informował, co stwierdził, co przypuszcza. Na pytanie podawał, jakie są wyniki badań. Wreszcie zakończył, mówiąc:
    – To by było wszystko. Ja siostrze dziękuję. Gdy otrzymam wszystkie wyniki, dam znać. Wtedy będę mógł coś odpowiedzialnego powiedzieć na temat stanu zdrowia siostry.
    – A co w tej chwili pan doktor może powiedzieć?
    – Stan płuc pogorszył się nieco od ostatniego prześwietlenia w Wilnie. Są nadżerki w przewodzie pokarmowym. I jest ich wiele. Ale nie jestem pewny, skąd pochodzą. A więc dzisiaj mamy dziewiętnastego września. Sądzę, że będę w okolicy dwudziestego piątego gotowy. Dam znać telefonicznie, to wtedy się spotkamy.
    Pożegnała się i wyszła wraz z czekającą na nią siostrą Chryzostomą. Po drodze wstąpiła do kościółka stojącego na podworcu szpitala.
    – Na chwilę. Pozwoli siostra?
    – Oczywiście – odpowiedziała socjuszka.
    Przysiadła w ławce. Bo zdawało jej się, że nie potrafi już ani jednego kroku więcej postawić. Drżała z wyczerpania. A po drugie, chciała mieć jeszcze odrobinę samotności, ciszy, tego sam na sam z Bogiem. Zapytała Go: „To już?” Usłyszała odpowiedź: „Jeszcze kilka kropel potrzeba, aby kielich był pełny”. „Jeszcze tylko kilka kropel” – powtórzyła. „Jak to dobrze, że Cię już wkrótce zobaczę, Jezu, twarzą w twarz”. Była najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zalała ją taka fala radości, jaka dawno nie była jej udziałem. Trwała w niej. Nie chciała jej opuszczać. Czas płynął, ale ona była poza czasem. Poza miejscem, poza światem.
    Obudził ją głos wyszeptany wprost do ucha:
    – Miała być chwila, a jesteśmy już tu prawie dwie godziny.
    – O, dwie godziny.
    – Spóźnimy się na obiad.
    – No to idziemy.
    Dźwignęła się z trudem na równe nogi. Zrobiła pierwszy krok – zachwiała się.
    – Niech się siostra na mnie oprze, bo inaczej nie dojdziemy do dorożki – doradziła siostra Chryzostoma.
    – Dziękuję siostrze, dziękuję.


    Po kilku dniach była kolejna wizyta. Pojechała na Prądnik z matką przełożoną. Nie czekały prawie ani chwili. Weszły do gabinetu doktora Silberga. Zaproszone, usiadły. Matka Krzyżanowska powiedziała:
    – Zamieniamy się w słuch.
    Doktor był spokojny, ale poważny.
    – To jest zaawansowana gruźlica płuc i jelit.
    – A jednak – jęknęła matka Irena.
    – Od czego się to zaczęło, trudno powiedzieć.
    – Chyba od płuc – matka wyraziła swoje zdanie.
    – Mnie na to wygląda, że zaczęło się od gruźlicy jelit. Choć byłby to rzadki wypadek. A do tego dołączyła się potem gruźlica płuc i krtani.
    – I krtani?! – matka prawie że wykrzyknęła.
    – Przy tym siostra prątkuje.
    – Tego się najbardziej obawiałam – mruknęła matka.
    – Otóż w tym stanie rzeczy należy siostrę hospitalizować. A nawet umieścić w separatce.
    – Nie ulega wątpliwości, że tak – potwierdziła matka.
    – Tylko że w naszym szpitalu wszystkie łóżka są zajęte. Również separatki.
    – Jaka szkoda.
    – Pozostaje umieścić siostrę w innym szpitalu. Albo czekać na miejsce tu na Prądniku, a tymczasem położyć siostrę w separatce klasztornej.
    – Oczywiście że coś takiego się znajdzie – zapewniała matka.
    – A gdy tylko zwolni się jakieś miejsce u nas, przejdzie siostra tutaj, na Prądnik.
    – No bardzo dziękujemy panu doktorowi za tę możliwość – powiedziała matka z ukontentowaniem. – A jaką przyszłość pan doktor rokuje naszej chorej?
    – Matka ma na myśli powrót do zdrowia?
    – Oczywiście.
    – To organizm powinien uporać się z chorobą. My powinniśmy mu w tym pomagać. Powietrze, zdrowe pożywienie, słońce, w miarę oszczędny tryb życia. To wszystko staramy się zapewniać naszym pacjentom. Tak nawiasem mówiąc, proponują mi stanowisko dyrektora tego szpitala.
    – A, to gratulacje.
    – Wyraziłem zgodę i sprawa jest w toku. Ale to potrwa jakiś czas. Wtedy będzie mi łatwiej cokolwiek przeprowadzić.