Biblioteka



s. 7.



 


 


 Zbudził go szczęk zamka. Otwarto drzwi.
– Ubierać się. Przesłuchanie.
Wstał, ogarnął się. Krótka droga korytarzem. Drzwi. Już znał ten pokój przesłuchań.
– Wejść.
Weszli. Od stołu oderwał się młody oficer w randze porucznika.
– Witam, panie kolego. Chyba sobie mnie pan przypomina. Józefie Andriejewiczu.
Przyglądnął mu się. Nie, nie pamiętał takiej twarzy.
– Jak to, nie? Dziwne. No, może przez te ostatnie przejścia. Może i ja się trochę zmieniłem.
Mówił po polsku, ale z zaśpiewem rosyjskim. „Dziwne” wymawiał, nie zmiękczając „z” i ciągnął przez zęby „d-z-i” nieprzyjemnie.
– A przecież w jednej szkole byliśmy. Oczywiście, pan kończył, gdy ja zaczynałem. Wyście byli już dojrzali, podczas gdy my jeszcze smarkacze. Przyglądaliśmy się wam, podziwiali, krytykowali. Słynna była wasza grupa Sierakowskiego. Ej, politykowaliście, politykowaliście.
Przysłuchiwał mu się, tej lawinie słów. Był ciekawy, jakie padnie pierwsze pytanie.
– Ale skąd ten siniec pod okiem?
– Prezent od pańskiego kolegi.
– Nie może być. Od kogo? Jak się nazywał? Ot, swołocz, uderzył?
– Nie przedstawiał mi się, tak jak i pan mi się nie przedstawił.
– Ale gdyby pan kapitan doszedł do jego nazwiska, proszę mi dać znać, ja sobie go wypożyczę. Ot, sobaka, uderzył. To może na pocieszenie napijemy się po koniaku.
Z biurka wyciągnął butelkę i dwa kieliszki.
– Nie, dziękuję. W więzieniu nie piję.
– Ale ode mnie, swojego młodszego ale bądź co bądź kolegi.
– Nie, dziękuję. – Spróbował zagrać w podobny sposób jak tamten. – Ostatni raz piłem w Warszawie z Alfem Wrześniowskim i synem Wielopolskiego i myślę, że następny raz nieprędko będę pił, jeżeli w ogóle.
– Ach, pan kapitan raczy żartować, wyjaśni pan parę niejasnych kwestii, które spowodowały to nieszczęsne pańskie aresztowanie 24 marca, i na tym się wszystko skończy.
Znowu pominął milczeniem kolejne prowokacyjne wejście. Oficer powrócił do Alfa:
– A tak, w pańskiej klasie były również takie postacie jak Alf. Szkoda, że ich było tak niewielu. Na pewno pamięta pan swoich kolegów. Co się z nimi dzieje?
– Myślę, że to pan łatwiej mógłby mi o tym powiedzieć. Ja, jak to pan też wie, siedziałem ostatnie lata w twierdzy brzeskiej i niewiele mam pojęcia, co słychać na świecie.
– No, ale po dymisji była Warszawa i spotkanie z pułkownikiem Gałęzowskim.
„Ach, o tym wiedzą” – przemknęło mu przez myśl.
– Od niego przyjął pan nominację na naczelnika Wydziału Wojny na teren Litwy. Niech mi pan powie – tu nagle zmienił ton – panie kapitanie. Zastanawiałem się nad tym już setki razy. Co skłoniło pana do tego. Przecież nie ambicja, że w twierdzy był pan tylko kapitanem, a tu otrzymał pan stanowisko ministra wojny na Litwę. Nie, tego nie przypuszczam. Wobec tego co. Przecież jest pan człowiekiem wojskowym i zdawał pan sobie sprawę, jakie ma szanse powstanie, czyli: żadne. Wobec tego liczył pan na interwencję mocarstw ościennych? Nie jestem politykiem ani pan też nie. Ale nie potrzeba być politykiem, żeby dziś wiedzieć, że to iluzja. Może jeszcze w pierwszych dniach powstania były takie nadzieje, ale nie dziś. A pan przystąpił do powstania z końcem maja, początkiem czerwca, gdzie już wszystko było niewątpliwe. Po prostu nie rozumiem tego. Byłbym bardzo wdzięczny za wyjaśnienie. Może pan uległ presji środowiska. Tylko kogo, zadaję sobie takie pytanie: kogo. Brata, który poszedł do powstania? Przecież pan go mitygował, pisząc w liście, że Polska nie potrzebuje krwi, bo się jej już dosyć wylało, ale potu.
„Nawet nie krępuje się wcale ujawniać, że moje listy były czytane przez cenzora” – oburzył się na moment.
– A więc kto inny? Brat Alfa, zagorzały polski patriota, tak jak cała jego rodzina w Brześciu? Kto inny? Przecież nie pani Młocka, do której pan z regularnością kalendarza wypisywał czułe liściki.
„Zupełnie bezczelny. Zagrał ryzykownie. Najwyraźniej chce mnie zdenerwować, żebym wybuchnął”.
– Zresztą, kto jeszcze? Środowisko oficerów w samej twierdzy? Nie sądzę. Stary pułkownik Igelström, sympatyk Polaków, jak go nazywaliście. Ale przecież wiedzieliście, że to tchórz trzęsący się o własną skórę, który nie zaryzykowałby niczym, gdyby chodziło o jakąkolwiek pomoc Polakom. Podobnych sympatyków wśród braci Rosjan macie faktycznie bardzo dużo. A więc kto skłonił pana do takiego czynu samobójczego – pana, w końcu matematyka, inżyniera, człowieka, który umie myśleć i nie poddaje się jakimś nastrojom i porywom serca. Nie widzę nikogo spośród pańskiego, bardzo szczupłego, kręgu znajomych. Znajomych, mówię, bo jakichś oddanych na śmierć i życie przyjaciół nie spostrzegłem – opieram się tutaj oczywiście na niekompletnej dokumentacji, jaką jest korespondencja listowna.
– Czy już pan skończył?
– Tę kwestię tak, choć jeszcze mam parę znaków zapytania. Pierwszy odnośnie Romualda Traugutta. Dostrzegam ogromną zbieżność waszych działań. Mam tu na myśli przetworzenie band powstańczych – przepraszam, wy nazywacie je partie – na regularne wojsko. Na mój gust syzyfowa praca. No, ale tu nie jest ważne, co ja na ten temat myślę. Nie dziwiłoby mnie to, gdyby on pierwszy przystąpił do powstania i jako dyktator – tak to śmiesznie nazwaliście jego funkcję – polecał panu wykonywanie swoich rozporządzeń. Ale było akuratnie odwrotnie. Pan w maju a on w jesieni. Mogę panu podać nawet dokładną datę, 17 października. Jego dziełem jest zimowa kampania Hauke-Bosaka. Reorganizuje siły powstańcze na kompanie, bataliony, dywizje. Włącza je w pięć korpusów. Tak jakby to pan, panie kapitanie, przeprowadzał. W końcu aresztowany 11 kwietnia 64.
– I tak go powieszą, jak i mnie. Proszę pana… – przerwał nagle.
– Moje nazwisko Mikołaj Jugan, porucznik Mikołaj Jugan, przepraszam, że się nie przedstawiłem.
– Proponuję rzecz następującą. Przerwijmy tę rozmowę. Jest ona dla mnie i, sądzę, dla pana nad wyraz upokarzająca. Jesteśmy ludźmi normalnymi, a to, co robimy, zakrawa na parodię albo na coś jeszcze bardziej karykaturalnego. Jesteśmy na dodatek kolegami ze szkoły, choć sobie pana, jak dotąd, nie przypominam. Po co mamy ciągnąć tę komedię dalej.
– Gdzież znowu, korzystając z mojej pozycji, zaprosiłem pana, jako swojego dawnego kolegę, by panu umilić nieco tę nieprzyjemną sytuację, w jakiej pan się znalazł. Ależ jaką komedię, rozmawiamy jak koledzy.
– Proszę pana, przecież nie ma pan mnie za kompletnego idiotę, żebym sobie dał panu wmówić, że zaprosił mnie pan na cygara i na koniak, aby sobie pogadać. Nie okłamujmy się. Pańskim zadaniem jest wyciągnąć ze mnie jak najwięcej informacji, nazwisk, adresów, ewentualnie, jakby się to tylko udało, zaproponować mi współpracę ze sobą, przerobić mnie na kapusia, wsadzić do zbiorowej celi, gdzie bym podsłuchiwał, wypytywał, a potem panu donosił.
– Ależ skądże, nic takiego nie śmiałoby mi przyjść do głowy. Szanuję pana.
– Proszę pana – powiedział z pobłażliwością w głosie – jestem byłym oficerem i napatrzyłem się na proceder uprawiany przez ludzi pańskiego pokroju dostatecznie długo. Nie musi mnie pan pocieszać, że zostałem wezwany do złożenia pewnych wyjaśnień, po których zwolnią mnie. Sam pan równocześnie oświadczył, że byłem naczelnikiem do spraw wojny na Litwę z ramienia rządu powstańczego. A więc sam pan widzi, że to pańskie gadanie kupy się nie trzyma. Zróbmy co innego. Wiem, że dostanę wyrok śmierci. Pytanie tylko: czy przez rozstrzelanie, czy przez powieszenie. W końcu dla mnie obojętne. Wobec tego umówmy się: ja panu napiszę to, co pan chciałby się ode mnie dowiedzieć odnośnie mojej winy. Zastrzegam się, nie będzie tam żadnych nazwisk ani adresów. Ich też pan ode mnie nie wyciągnie, choćby pan nie wiem jak długo ze mną rozmawiał, stawiał koniak i częstował cygarami.
– Dobrze. Dobrze, dobrze, choć rozmów będę niezmiennie bardzo żałował. Bardzo sobie cenię pańskie towarzystwo.
– I jeszcze jedno, kończę pisać list – odezwę do generała Murawiewa.
– Przepraszam, do kogo?
– Do generała Murawiewa.
– A po co, jeśli wolno spytać?
– On też człowiek i potrafi czytać i rozumieć. Może się jakoś dogadamy. Jeśli pana to interesuje, piszę w sprawie unii.
– Unii? – zdumienie porucznika było niepomierne.
– Tak, unii pomiędzy Polakami a Rosjanami, ponieważ jesteśmy nie tylko narodami słowiańskimi, ale i chrześcijańskimi i zgodnie z tym, co wyznajemy, powinniśmy współżyć jako dwa bratnie narody w poszanowaniu, w zachowaniu niepodległości, suwerenności, samodzielności, choć złączeni unią. A szczegółowo dowie się pan, jak skończę pisać.