Biblioteka



12





*


   Wróciła do domu, gdy już wszystko rozdała, zobaczyć, spytać, co można jeszcze z domu dla ludzi wynieść na drogę. Nawet na nią nie zwrócili uwagi. Był wujek Franciszek.
   – Co się stało? – spytała.
   – Dopiero dziś przyszła wiadomość, że 3 września padł Lwów. Oczywiście gazeta podaje komunikat sztabu generalnego: że został dobrowolnie opuszczony ze względów strategicznych i humanitarnych.
   Trwała narada pomiędzy rodzicami. Mama powtarzała:
   – Trza jechać.
   – Dokąd? Jo nigdzie sie stąd nie rusom, choćby mnie wołami ciągnęli – odpowiadał tata.
   – Jo bym tyz nikaj nie jechała. Ale mos dzieci. Hance bedzie dziewietnaście roków, Karolce idzie na siedymnasty. Słysołeś, co ludziska opowiadają.
   – Jo sie stąd nie ruse.
   – To wyślijmy starse dziewuchy.
   – Dzie? Po co? Na zmarnowanie? Jak je mają zabić, to niek je tu zabiją, a nie gdziesi między łobcymi.
   – A ty Hanka, a ty Karolka? Godojcie. Cobyście kcioły. Zostać cy jechać?
   – Mnie tam wszystko jedno.
   – A ty Karolcia?
   – Jak zostanę w domu, to się na co przydam. A tam, po świecie, będę tylko zawadą. Wolę zostać.
   – Słysałaś? Po co to nom? – ojciec bronił się przed matką.
   – Jak tam kcecie. Ino niek nie bedzie na mnie, kiej sie co stanie.
   – Coz jo potrafie wziąć ze sobą? Pierzyne, poduski, pare worków zboza, co mi i tak spleśnieje na tyk dyscach. Krowine, co mi padnie w drodze.
   – Ale nos uratujes.
   – Mos ty dobrze w głowie. Przecie zima idzie. Gdzie my sie tam podziejemy. A dyć słysys. Ruskie dojdą nawet do Widnia.
   – Nie godołbyś bele cego. Do Widnia. Jesce co. A nos dziesi dobre ludzie przygarną.
   – Dobre ludzie, dobre ludzie. Widzis, jakie dobre. U nos jesce sie nic nie dzieje, a te nase dobre ludzie dźwirze zamykają i nikogo nie wpuscają. A przy drodze nikogo z tych dobrych ludzi nie uświadcys. Jakby nie Karolka i jesce pare takich jak ona, to by nikogo nie było.
   – A Karolka z chałpy wynosis i wynosis. Jak tak dali póńdzie, to wnet nom zabraknie.
   – Ja się zawsze pytam, czy mogę wynieść. Bez pozwolenia nic nie biorę.
   – Ty sie pytos. Ty sie pytos. A łocami ślipis i prosis. I jak tu ci nie doć. Od dzisiok zapowiadom ci roz na zawse: wolno ci wynosić wode, maślanke, jak zostanie.
   – A ciepły kapuśniak? Przecie mamy kapusty dwie beczki. Do wiosny wystarczy, aż zadość.
   – Słysys, dziod swoje, baba swoje. Nie i koniec. I jesce cosi. Ni mogemy do izby brać na noc ludzisków. Widziałaś, jakie zawsone. A dyć te wsy mogą być tyfusowe. Jo za wos odpowiadom. Nie zgadzom sie i nawet mie nie proś, bo ci bede musioła pedzieć: nie i nie.