Biblioteka



13



 


*


   Przez cały wrzesień, gdy tylko jej nic nie wypadło, chodziła codziennie do kościoła rano wczas na Mszę świętą. Teraz, przez październik, chodziła na nabożeństwa różańcowe. Dawniej bywały o siódmej. Ksiądz proboszcz przełożył na szóstą, żeby ci, którzy mieszkają dalej, nie wracali po nocy. Magda – która całymi dniami u nich siedziała – nie omieszkała skomentować, że to ksiądz proboszcz zrobił specjalnie dla Karolci.
   Była nie tylko w kościele, ale i na obejściu plebańskim. Pomagała, przyglądała się. Ksiądz proboszcz przystąpił do młócenia. Całą plebanię przemienił w jedną wielką jadłodajnię. Stodoły w sypialnie. Gotowano tu i pieczono naokoło. Ludzi do roboty chętnych było dość – to z tych właśnie uciekinierów, którzy zdążyli oprzytomnieć i chętnie po odpoczynku wracaloiby do domu. Ksiądz specjalnie troszczył się o kobiety w ciąży i kobiety z małymi dziećmi. Tym oddał własne pomieszczenia, sam przenosząc się do komórki, gdzie przedtem były narzędzia ogrodnicze. Bywało, że gdy przyszła fala ludzi, a nie było ich już żywcem gdzie pomieścić, a deszcz wciąż padał, ksiądz proboszcz wprowadzał ludzi do kościoła, pozwalał przynieść słomę, rozścielić na posadzce i spać przez całą noc. Nawet nie przenosił Najświętszego Sakramentu, mówiąc, że lepiej ludziom będzie spać przy Obecności Jezusowej.
   Zdawało jej się, że gdyby nie ten kościół, to by zwariowała. Tu odzyskiwała równowagę, której było jej teraz tak bardzo potrzeba. Ale tu dochodziły również wiadomości tragiczne. Żołnierze, wobec napotykanego oporu ze strony chłopów, którzy bronili swojego, mścili się okrutnie. Zdarzały się nawet takie wypadki, że wieszali ich. I to, dla postrachu, w miejscach publicznych, z tabliczką: Rusischer Spion – „rosyjski szpieg”; chociaż w to nikt nie wierzył, chociaż każdy wiedział, że to zemsta za to, że chłop nie chciał oddać krowy albo konia, że nie godził się na rekwirowanie zboża. Po nabożeństwach, po Mszach świętych prawie wszyscy obecni w kościele zatrzymywali się na plebanii, żeby porozmawiać, żeby pomóc uchodźcom, rannym żołnierzom. Zwłaszcza dużo ludzi było w kościele niedzielami. Szczególnie czekali na kazania. Nawet najwięksi opozycjoniści księdza Mendrali musieli przecież to mu oddać, że wyprorokował wojnę. Teraz słuchali, co znowu przepowie. A on mówił po swojemu, „ucenie” – jak to chłopi nazywali – trochę może za trudne kazania. Ale chyba tylko dlatego, że za mało dawał przykładów – jak to inni kaznodzieje chętnie czynili, do których ludzie byli przyzwyczajeni. Ale przecież zawsze na czasie. Zapamiętała, bo duże na niej zrobiło wrażenie, kazanie kiedy to Ewangelia święta była o pannach mądrych i głupich, które czekały na oblubieńca. Nawiązywał do tego, co się działo na ich oczach. I że trzeba byc zawsze gotowym na to, że Pan przyjdzie. Bo taka jest ludzka kondycja, że się rodzi i umiera. A więc śmierć należy do istoty każdego człowieka, tak jak narodzenie. Kiedyś musi umrzeć. Czasem wcześniej o parę lat, czasem później o parę lat, ale umrzeć musi. I trzeba być na tę śmierć przygotowanym. A rozdarcie polega na tym, że człowiek ma w sobie poczucie swojej nieśmiertelności – przez duszę nieśmiertelną – i przenosi to na całego siebie, również na ciało. A to tylko dusza jest nieśmiertelna. I człowiek musi walczyć przeciw samemu sobie i udowadniać sobie, że umrze, choć sobie wciąż nie dowierza. Potem mówił, że czekają nas jeszcze ciężkie dni, że Austriacy obiecują przysłać nowe siły, aby powstrzymać ofensywę rosyjską. I mogą się dziać na linii frontu straszne rzeczy. Kto nie ucieknie wcześniej do lasu w czasie ostrzału, powinien wchodzić do piwnicy, żeby nie narażać się na pociski tak armatnie, jak później karabinowe. A jak nie ma piwnicy w domu, to wykopać obok schron, taką ziemiankę, gdzie by cała rodzina mogła się zmieścić. I to jest lepsze niż piwnica domowa, bo ta, gdy dom się zwali albo zapali, może stać się pułapką bez wyjścia.
   Wobec tego ojciec z jej pomocą, trochę Hanki i Teresy, a nawet wszystkich w domu, zaczął kopać schron. Mama nazywała go piwnicą, że to niby kiedyś przyda się na przechowywanie „w zimnym” mleka, masła, serów, kapusty w beczce, żeby nie gawędziła w izbie. A więc chciała mieć ją blisko chałupy. Magda uparcie mówiła o niej „grób” albo „grobowiec” i zarzekała się, że nigdy do niej nie wejdzie. Twierdziła, że powinien być daleko od domu, jak najdalej. Najlepiej w ogródku, bo lepiej się kwiatki będą udawać. Kopali go właściwie wszyscy, bo nie wystarczyło kopać łopatą, ale trzeba było ziemię wynosić, układać ją wokół schronu i ubijać. Tata się upierał, że musi być taki głęboki, żeby on przynajmniej mógł stanąć wyprostowany. Mama pytała, po co taki głęboki. Mogą w nim tę chwilę ostrzału przesiedzieć. Magda się zarzekała, że i tak nie wejdzie, to dla niej może być tak i tak – wszystko jedno. Na ten „grób” najbardziej fuczała mama. Ale Magda tłumaczyła, specjalnie dokładnie tłumaczyła mamie, że dobrze, owszem, gdy pociski będą padały wokół domu, wtedy ten schron mógłby się na coś przydać, ale jak kula trafi akuratnie w sam schron, wtedy to będzie wspólny grobowiec Kózków.
   – Locego ma trefić ausgerechnet w tym schron – denerwował się ojciec.
   – Ja nie mówię, że musi trafić, ale że może trafić.
   Ale mimo to kopali dalej – bo zresztą inni też kopali – dotąd, aż był taki głęboki, że tata mógł w nim stanąć prosto. Ale że Magda tyle mówiła, tata skądeś przywlókł grube dyle, które akurat nadały się na przykrycie schronu. Magda znowu naśmiewała się z taty, ale za jego plecami, bo się go bała, że to i tak na nic się nie przyda i kula, jak trafi, to i tak takie grube dyle przebije. Nad schronem tata zbudował zadaszenie niziutkie, że do schronu można było wchodzić tylko na kolanach. Z daleka schron wyglądał jak mały kopiec na ziemniaki. Zadaszenie było potrzebne, bo często deszcz padał. Magda tym bardziej powiedziała, że tam nigdy nie wejdzie.
   – Jeszcze tylko postawcie na daszku krzyż i już będzie prawdziwy grobowiec.
   – A zebyś wiedziała, taki mały krzyzyk postawie. Ni mom sie go co wstydzić ani jako zyjący, ani umarły.
   Wreszcie tata powiedział:
   – Fertig.
   Otrzepał ręce i oświadczył, jak ksiądz niedawno na ambonie:
   – Jak nie bedą strzylać, to sie mortwić nie bedziemy, ześwa sie narobili po próznicy, Panu Bogu podziękujemy. A jak przyńdzie co do cego, to sie un przydo. Pozyjemy – zobacymy.