Biblioteka






MAŁŻEŃSTWO MIESZANE



         Poucz nas, że pod słońcem Twoim
         „Nie masz Greczyna ani Żyda”.
         
                            (Julian Tuwim)


     Najpierw przyszła starsza pani. Powiedziała, że ma wielką prośbę: jej młodzi przyjaciele z prowincji chcą ze mną porozmawiać na różne tematy. Ustaliliśmy termin. Dodała wyjaśniająco, że chodzi o kogoś stojącego, powiedzmy, trochę na zewnątrz Kościoła. Wpisałem datę do kalendarzyka i uznałem sprawę na razie za zakończoną.
     Oznaczonego dnia zjawili się punktualnie. Przyszła ta sama starsza pani i powiedziała:
     – Już są.
     – Dobrze, już schodzę na dół.
     Zszedłem za chwilkę. Para młodych ludzi zaczyna mi wyjaśniać, że chcą wziąć ślub tutaj, w naszym kościele.
     – Świetnie, kościół piękny.
     Ale istnieje pewna trudność, mianowicie ksiądz z tamtej parafii, do której przynależą, mówi o potrzebie spowiedzi, nawet dwukrotnej, dał im nawet jakieś karteczki, które mają zresztą przy sobie, gdzie musi się wpisać ksiądz z nazwiskiem i datą, poświadczając, że u tej spowiedzi byli. Oni zrozumieli to w ten sposób, że bez spowiedzi nie może być sakramentu małżeństwa, a trudność jest właśnie ze strony panny młodej.
     – Jaka? – pytam.
     – To może najlepiej, jak ona to sama wyjaśni – wreszcie starsza pani oddała głos młodej.
     Otóż okazało się, że ta młoda dziewczyna jest niewierząca, przynajmniej za taką się uważa, nie chodzi już do kościoła od wielu lat, kontakt z Kościołem się przerwał. Wobec tego, czy uznam ją za nadającą się do spowiedzi, ażeby mogła dopełnić formalności? W tym miejscu trochę się wewnętrznie oburzyłem i powiedziałem:
     – Chwileczkę, ja nie bardzo rozumiem. Pani jest niewierząca i pani chce iść do spowiedzi?
     Odpowiedziała:
     – No dobrze, ale ja chcę zawrzeć ślub w kościele, ponieważ mój narzeczony jest wierzący i praktykujący i cała rodzina z jego strony, i z mojej strony, i trudno by było sobie wyobrazić inaczej.
     Powiedziałem:
     – Nie, to jest jakieś nieporozumienie. Albo pani źle zrozumiała księdza, albo ksiądz się źle wyraził. Proszę pani, jeżeli przyszły mąż jest wierzący i chce, ażeby ślub był katolicki, to nie jest koniecznością, żeby pani była chrześcijanką czy w ogóle wierzącą. Wystarczy jak jedna strona jest wierząca do tego, aby ślub był ważny. Druga strona nie musi.
     Zobaczyłem w jej oczach jakieś prawie szczęście, uśmiechnęła się. Jeszcze nie bardzo wierzyła, czy dobrze zrozumiała.
     – Jak to, a tam ksiądz chciał, żebym przyniosła jakąś karteczkę, i to ma być spowiedź dwa razy.
     – Widocznie pani sprawy nie wyjaśniła, widocznie pani nie powiedziała tego, że pani jest człowiekiem niewierzącym. Jeżeliby ksiądz panią dobrze zrozumiał, jeżeliby pani dobrze wyjaśniła, o co państwu chodzi, to odpowiedź by pani usłyszała taką samą jak i ode mnie. Powtarzam: jeżeli pan jest wierzący i praktykujący i chce zawrzeć ślub kościelny, zawiera go przed księdzem, w kościele, przy ołtarzu, z panią która jest niewierząca – dla niego to jest sakrament, a dla pani ceremonia, podczas której pani ślubuje wierność mężowi.
     – No dobrze, ale to jest przysięga kościelna.
     – Nie, proszę pani, w żadnych sformułowaniach, które pani wypowie, nie będzie ani słowa „Bóg”, ani słowa „Jezus Chrystus”, ani „życie wieczne” czy cokolwiek, co by było niezgodne z pani przekonaniem. Przecież pani nie może na sobie dopuszczać się gwałtu, ani mąż tego nie chce od pani, ani tym bardziej Kościół. W końcu bądźmy poważni. Słowa przysięgi wyglądają mniej więcej w ten sposób, że „ślubuję ci miłość, wiarę, uczciwość małżeńską i to, że cię nie opuszczę aż do śmierci” – i na tym pani skończy. A tylko mąż powie tę samą przysięgę: „ślubuję ci miłość, wiarę i uczciwość małżeńską, i to, że cię nie opuszczę aż do śmierci” – dodając na końcu to, czego pani nie doda: „Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Świętej Jedyny i wszyscy święci”. Koniec. Zgoda? Jeżeli to oczywiście pani nie przeszkadza być na klęczniku, wyjść po stopniach ołtarza i tam jeszcze raz uklęknąć. Zresztą klękać pani też nie musi. Może pani stać. Przyszły mąż wtedy też będzie stał. Aha, jeszcze pani będzie miała ręce związane stułą. Nawet jeżeli pani ten symbol nic nie mówi, nawet w tym wypadku, może pani na to się zgodzić. Proszę traktować to jako mniej lub bardziej dziwną ceremonię, w której pani uczestniczy, aby zrobić przyjemność mężowi. Czy pani ma jeszcze jakieś pytania?
     – Nie, to chyba by było wszystko.
     – Wobec tego może jeszcze raz powtórzę: sytuacja wygląda w ten sposób, że do tego, aby ślub kościelny był ważny, wystarcza, że jedna strona jest chrześcijańska i uważa ten obrzęd religijny za sakrament, i dla niej jest sakramentem, a dla drugiej strony jest ceremonią, podczas której składa przysięgę – przed sobą samym oczywiście, przed swoim sumieniem – wierności mężowi do śmierci. Zgoda?
     – Zgoda!
     – Wystarczy?
     – Wystarczy!
     – Wobec tego, jak z tego wynika, pani nie przystępuje do spowiedzi, bo to nie jest potrzebne, a jeżeli pan sobie tego życzy, to bardzo proszę.
     On mówi:
     – Przyjechałem z tym nastawieniem, że chciałbym przystąpić do spowiedzi świętej. Jeżeli ksiądz ma chwilę czasu, to bardzo o to proszę, bo do ślubu brakuje nam już tylko parę dni.
     – Świetnie. Już idę do kościoła. Mój konfesjonał po prawej stronie. Tam będę za parę minut.
     Tak się też stało. Wszedłem do kościoła i wtedy, kiedy spowiadałem tego chłopca, patrzyłem, jak jego narzeczona chodziła po kościele i oglądała – cudowny zresztą – nasz kościół, prześliczną architekturę. Chodziła po kościele tak jak ktoś obcy, turysta, ciekawy tego wszystkiego, co ktoś zbudował, naniósł, namalował. Życzyłem jej i życzyłem w duchu jemu, ażeby to małżeństwo było dobre, żeby byli szczęśliwi, bo i w tym układzie ludzie mogą być szczęśliwi, jeżeli tylko o to się starają.