Biblioteka






USUNIĘCIE CIĄŻY



          Słońce wschodzi, głaszcze powietrze.
          Dziecko się rodzi. Szumi deszcz.
          Kwiat otwiera oczy w ogrodzie.
          Zorza wieże złotem okleja.
          Ptak ptaka strofuje w gnieździe.
          Gwiazda dzień dobry mówi gwieździe.
          Dziecko się rodzi,
          Dziecko się rodzi,
          Nasze dziecko się rodzi.
          Nadzieja.
                                                      (K. I. Gałczyński)


     – Proszę księdza, ja się spodziewam dziecka.
     W pierwszej chwili nie zorientowałem się, o co jej chodzi. Na wszelki wypadek pytam się:
     – Kiedyś ty wyszła za mąż?
     A ona mówi:
     – Nie wyszłam.
     Ach, tak. Dla ratowania się, żeby złapać oddech, powiedziałem żartobliwie:
     – No to się żeń.
     Na to ona:
     – No cóż, kiedy on już żonaty.
     – Mamie mówiłaś?
     – Nie.
     – Ojcu mówiłaś?
     – Też nie i nigdy nie powiem.
     Niedobrze – pomyślałem. Zapadło milczenie. Ciężko mi było zabrać się do tej rozmowy. Nie było wyjścia. Ponieważ przyszła do mnie, to znaczy, ja mam inicjatywę.
     – Na którym roku jesteś?
     – No, ja będę kończyć.
     Wobec tego proponuję:
     – Zrób sobie przerwę pod koniec ciąży i znikaj ze świata na odludzie. Są takie domy prowadzone na przykład przez diecezje. Wyjedziesz sobie na wieś, pobędziesz parę miesięcy – jak długo zresztą będziesz chciała – urodzisz dziecko, podchowasz je i wrócisz z nim razem.
     – Mowy nie ma. Jakby się ojciec dowiedział albo matka, to by z rozpaczy umarli. Oni mają o mnie jak najlepsze wyobrażenie. Wykluczone.
     Myślę: no, to już gorzej.
     – Co proponujesz?
     – Chcę usunąć ciążę.
     – Ty wiesz, jakie może być moje zdanie na ten temat – powiedziałem. – Nie dlatego, że jestem księdzem, tylko po prostu to jest moje przekonanie: tego nie wolno robić. Rusz głową, proszę. Każda rzecz ma kilka możliwości, nie ma tylko jednego rozwiązania na świecie.
     Zapadło milczenie. Po chwili ona zaczęła opowiadać.
     – Wie ksiądz, ja mam nawet takiego chłopca, który kocha się we mnie wieki, no, lata całe, proponował mi małżeństwo x razy, ale ja go nie widzę jako swego męża. Na ten temat rozmawiałam już z koleżankami. Nawet mi radziły: wrób go w to dziecko. Prześpij się z nim i niech myśli, że to jego. Ale ja tym się brzydzę. W żadnym wypadku tego nie zrobię. Mowy nie ma.
     – Kochasz go? – spytałem.
     – Czy ja wiem. Lubię go.
     – Miły, niemiły?
     – Tak, no miły, znam go lata całe, tylko, powtarzam, ja go nie widziałam jako męża, ale teraz mi się zdaje, że może być mężem. W końcu dlaczego nie.
     – Pomyśl. Jeżeli to widzisz, że ewentualnie on by mógł być mężem – tylko bez naciągania – idź do niego, postaw sprawę jasno, jak jest, wyłóż karty na stół i niech się decyduje: tak czy nie. Ale to, na mój gust, nie jest najlepsza z możliwości. Uważam, żeś powinna porozmawiać z rodzicami i powiedzieć im po prostu, co się stało.
     Niestety, w maju wyjeżdżałem za granicę. To wszystko działo się w przededniu mojego wyjazdu. Dałem jej jeszcze adres, gdzie może się zgłosić, aby urodzić dziecko. Po jakimś czasie wróciłem. Przyszła. Najpierw taka rozmowa o pogodzie. Ona nie chciała przystępować do sprawy, ja się też nie spieszyłem. Czułem, że jest niedobrze. Wreszcie nie wytrzymałem.
     – Co z tobą?
     – Usunęłam ciążę.
     Przyznam się, że się tego nie spodziewałem. Najbardziej liczyłem na to, że powie jednak wszystko swoim rodzicom. Zapadła cisza. Nic mi nie przychodziło do głowy. Czekałem aż zacznie opowiadać.
     – Zrobiłam tak, jak księdzu mówiłam, powiedziałam temu niby we mnie zakochanemu wszystko, jak jest. Powiedział, że się namyśli, że zadzwoni. Ale nie zadzwonił. Odczekałam, no i poszłam do szpitala. Poszłam do lekarza, którego od lat zresztą znam, pierwszym odruchem poszłam do swojego człowieka, no i już jest po wszystkim. Temperatura mi jeszcze skacze, źle się czuję, pocę się, nachodzą mnie takie skoki ciśnienia czy co. Ale co najgorsze, wie ksiądz, ja już chyba nigdy dziecka nie będę miała. Jak leżałam na sali, przychodził do mnie ten lekarz, mój znajomy. Kilkakrotnie mnie pytał: „Czy pani naprawdę chce usunąć dziecko”, a ja jak idiotka powtarzałam: „Tak”. A jak mi on powiedział po tym wszystkim, że ja już dziecka chyba nigdy nie będę miała, to myślałam, że sobie życie odbiorę. On mnie przepraszał, ale powiedział, że tego nie można przewidzieć z góry, bo dopiero okazuje się w czasie operacji.
     Zaczęła płakać. Po chwili się uspokoiła.
     – Z drugiej strony, tak sobie pomyślałam, że właściwie po co usuwałam ciążę. Gdybym dziecko urodziła, to by mi się nawet dobrze zbiegło z początkiem mojej pracy zawodowej, i miałabym dziecko. Przecież ja tak obłędnie lubię dzieci.
     Zamilkła. Milczałem i ja. Zaczęła mówić dalej:
     – Ja właściwie głównie zdecydowałam się na ten zabieg dlatego, że nie chciałam, żeby ojciec i matka się o tym wszystkim dowiedzieli. Zdawało mi się, że dla nich to byłby cios absolutny, a teraz widzę, że nie ma szans na to, żeby oni się o tym nie dowiedzieli. Najwyżej nie powiedzą mi tego, że do nich ta wiadomość doszła. Nie ma sposobu na to, żeby jakaś pielęgniarka, jakiś lekarz tego ojcu nie powiedzieli. I co jest właściwie lepsze, czy gdyby oni się dowiedzieli, że ja mam dziecko, czy to, gdy oni się dowiedzą, że ja usunęłam dziecko. A poza tym, ja w ogóle na dzieci już nie mogę patrzeć, bo mi się wszystko od razu przypomina.
     Jeżeli mówię na ten temat, to nie tylko dlatego, że mną wstrząsnął ten wypadek – przecież chodziło o dziewczynę, którą znam. Ta sprawa wygląda tragicznie nie tylko w wypadku indywidualnego życia, ale także w wymiarze powszechnym. I ponieważ to jest sprawa, która dotyczy całej ludzkości z jednej strony, a z drugiej strony stoi przed każdym z nas, każdy z nas musi się jakoś do niej ustawić, jakoś ją ocenić – jakoś to w ogóle zobaczyć.
     W naszym ustawodawstwie cywilnym przerywanie ciąży jest dozwolone, i to wtedy, kiedy przemawiają za tym argumenty typu: zdrowie – ja oczywiście upraszczam – względnie argumenty typu ekonomicznego.
     Jaki jest stosunek Kościoła do sprawy przerywania ciąży?
     Kościół traktuje taki czyn jako grzech bardzo ciężki.
     Na początku trzeba powtórzyć oczywiste stwierdzenie, że nie można patrzeć na Kościół jako na jakąś hierarchię, która dowolnie wydaje nakazy i zakazy. Że Kościół to jesteśmy my wszyscy wierzący w Chrystusa: my, którzy otrzymaliśmy od Boga objawienie poprzez Jego Syna, Jezusa Chrystusa. Że wszystkie szczegółowe wskazania wyrastają z głównych zasad naszej wiary, że w grupie prawd objawionych jedną z centralnych jest szacunek dla życia – to, co jest zawarte w przykazaniu – podanym ludziom jeszcze przez Mojżesza: „Nie zabijaj”. Z tego przykazania, z przekonania o bezwzględnej wartości życia wyrosło stanowisko Kościoła odnośnie do usuwania ciąży – kategoryczne: nie. Jeżeli Kościół stoi na takim stanowisku, to dlatego, że zarodek od samego początku, od chwili poczęcia, jest już człowiekiem. Mówię o tym, ponieważ pojawiały się rozmaite opinie pod tym względem, chociażby – że do trzech miesięcy ciążę można usunąć. Tymczasem wystarczy popatrzeć na parotygodniowy zarodek, żeby stwierdzić nawet gołym okiem, że to już jest człowiek. Po co się okłamywać? Podważając to stanowisko Kościoła, można doprowadzić rzecz do absurdu: jeżeli wolno usunąć ciążę, to dlaczego karze się matkę, która zabija dziecko po urodzeniu, dlaczego ją się nazywa zwyrodnialcem albo nieludzką matką. No bo jakaż, na dobrą sprawę, różnica pomiędzy nimi.