Biblioteka






TWÓJ RODOWÓD



          Kochasz ty dom, rodzinny dom,
          Co wpośród burz w zwątpienia dnie,
          Gdy w duszę ci uderzy grom,
          Wspomnieniem swym ocala cię?
 
          O jeśli kochasz, jeśli chcesz
          Żyć pod tym dachem, chleb jeść zbóż,
          Sercem ojczystych progów strzeż,
          Serce w ojczystych ścianach złóż!…
                                                        (Maria Konopnicka)


     W jakąś niedzielę chrzciłem obywatela, który się nazywał Sarmata. Dziecku daliśmy na imię Tomasz. Jak twierdzili chrzestni, będzie miało dobry głos, bo ryczało jak potrzeba. Potem poszedłem do nich na takie małe przyjęcie i w pewnym momencie, ściślej biorąc po wędlinie i przy koniaku, wstał najstarszy z rodu Sarmatów i zaczął przemawiać. Jak się okazało, tenże nowo ochrzczony Tomasz jest jedynym potomkiem męskim w rodzinie. U innych Sarmatów albo były córki, albo nie było w ogóle dzieci. Na tym pan skończył, ponieważ był trochę nie w kondycji. Zastąpiła go żona. Wzięła rulon, taki w jaki się wkłada rysunki techniczne, rozwinęła i zaczęła czytać. To były odpisy metrykalne i szczegóły kronikarskie, zresztą wszystko dokładnie, z podaniem źródeł, z cytatami. Z dokumentów wynikało, że Sarmata nazywał się kiedyś Sarmański. Za powstanie, chyba pod Mierosławskim, rząd pruski zabrał mu majątek i skazał na wygnanie jego i całą rodzinę. Otrzymali obywatelstwo w zaborze austriackim, osiedlili się na Podhalu i żeby zatrzeć ślad przed władzami pruskimi, które miały swoje drogi dokuczania ludziom niewygodnym, zamieszkałym nawet poza terenami państwa pruskiego, zmienił nazwisko na Sarmata. Ten dokument został przekazany na moich oczach ojcu Tomasza i matce, ażeby oni to przechowywali na wieczną rzeczy pamiątkę.
     Przyznam się, że słuchałem tego wszystkiego z kwadratowymi oczami, zupełnie zachwycony. Bo przecież tak bardzo odzwyczailiśmy się od traktowania poważnie spraw rodziny – rodu. My, Polacy, mamy tu ogromne braki. Po pierwsze, brak świadomej potrzeby pielęgnowania swojej przeszłości czy historii, a po drugie – faktyczne braki rzeczowe. Historia naszych rodów to tak jak porwany film. Film z klatkami pustymi, zatartymi. Luki, luki. Wiesz, gdzie twój pradziad mieszkał? Jeżeli tak, to masz szczęście. Bo na ogół my, Polacy, mamy poszarpane korzenie. U nas wciąż gdzieś się kończyło i gdzieś się nieoczekiwanie zaczynało. Z pamiątek prawie nic. I nie ma się co temu dziwić, przy tych wszystkich zaborach, powstaniach, wojnach i okupacjach, gdy tyle razy przetaczał się przez nasz kraj walec wojny, niszcząc, demolując, paląc wszystko, co ponad ziemię wystawało – ludzi, domy. Jeszcze chwila, a przestaniemy wiedzieć, kim jesteśmy. Do czego zmierzam?
     Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiał. Sprawa, o której chcę mówić, wciąż jest jeszcze tak skompromitowana, że nie dość zastrzeżeń. Ale w końcu czas najwyższy, żeby ją jakoś uczciwie postawić. Zacznijmy od stwierdzeń elementarnych. My nie urodziliśmy się na kupie piachu. My nie jesteśmy bez rodowodu. Różnimy się tym od zwierząt, że gdy pies urodzi się, to za parę tygodni matka już go nie poznaje jako swoje dziecko, a przynajmniej się nim nie interesuje. Zniszczyć naród, to zniszczyć jego historię. Jeżeli to obowiązuje w wypadku narodu, to w pewnym sensie również w wypadku jednostki. Przeszłość to przede wszystkim wydarzenia wielkie, świadczące o wysokiej randze moralnej i umysłowej danego człowieka. Jeżeli dawny król mianował chłopa szlachcicem, to to nie było głupie. To było jakieś naznaczenie czy nazwanie, zatrzymanie czy zapamiętanie tego wielkiego czynu, żeby nie utonął w nawale wydarzeń, które przyniosą następne lata. Pewnie, za często dochodziło do wypaczeń i wynaturzeń. Gdy znikała istota rzeczy, cel instytucji, a pozostawały elementy wtórne, atrapa. Tytuły dla tytułów, godności dla godności – do uzyskiwania w oparciu o nie stanowisk, pozycji w społeczeństwie. Ale na przykład Głowacki, którego Kościuszko mianował szlachcicem. Bo to był ktoś. Jego syn – jeżeli go sobie jakoś wyobrazimy – jego wnuk mieli się na czym oprzeć, na czym dalej budować. Mieli go wciąż jakoś w swojej pamięci albo powiedzmy lepiej – w swoim sercu: „że mój dziad”, „że ja pochodzę od takiego człowieka”. A to jakoś zobowiązuje – „żeby się ciebie twoi przodkowie nie musieli wstydzić”.
     Oczywiście, szlachta to instytucja przestarzała. Ale to jest właśnie ta sprawa. To wszystko jest walką o człowieczeństwo każdej jednostki, całego społeczeństwa, żeby wyzwalać w człowieku wartości, jakie w nim tkwią.
     Spytałem seniora przy uroczystości chrztu:
     – Proszę pana, jeżeli wasz dziad, który za powstanie wielkopolskie został ukarany odebraniem majątku i banicją, jeżeli wasz dziad nazywał się Sarmański, dlaczegoście po rozbiorach nie wrócili do własnego rodowego nazwiska, tylko zostaliście przy – Sarmata?
     A on mówi tak:
     – Proszę księdza, myśmy nawet zrobili takie posiedzenie rodowe i takeśmy się namyślali, czy wrócić do nazwiska rodowego. Ale doszliśmy do przekonania, że nasz ród z nazwiskiem Sarmatów nie splamił się żadną infamią w stronach, gdzie mieszkał – nawet tego słowa użył „infamią” – a przeciwnie, jest znany jako zacny i uczciwy, i wobec tego zostaliśmy przy tym nazwisku.
     Żona najstarszego członka rodu Sarmatów powiedziała, zwracając się do matki Tomasza, którego chrzciłem:
     – To jest rodowód twojego męża, a tu my twój rodowód wypisaliśmy.
     I pokazała drugi rulon. Pokrywała powagę uśmiechem, namaszczenie dowcipem. Ja sam się trochę uśmiechnąłem: no tak. Ale czułem intencje tych ludzi.
     Ta sprawa jest ważna w sposób szczególny dla ciebie, który spotykasz się ze swoją dziewczyną – dla ciebie, która myślisz poważnie o swoim chłopcu. I to jest faktem. Chodzi mi o to, byś był tego świadomy i wziął tę sprawę w swe ręce.
     Dziś, kiedy płynie przez cały świat fala antyinstytucjonalizmu, obserwujemy ludzi, dla których nie jest ważne nic z tego, co było, co im ktoś przekazał albo chce przekazać; odżegnują się od instytucji, od wszelkich form stałych, traktując je jako ograniczenie, zubożenie, hamowanie postępu, rozwoju inicjatywy; ważna jest tylko: wolność, wolność, wolność.
     Może i ty się zetknąłeś ze zdaniem: „Nic mnie nie obchodzi, tylko moja dziewczyna. Nic mnie nie obchodzi, tylko mój chłopiec. Nie obchodzi mnie, jaka będzie teściowa – odetniemy się, już nawet mamy zaklepane mieszkanie prawie na końcu świata, odcinamy telefon – jak będzie – w ogóle nie wpuszczamy matki, ojca. My budujemy szczęście we dwoje”. To ci powiem – bzdura absolutna. Powtarzam: Pamiętaj, jeśli chcesz wiedzieć, jaki jest twój chłopiec, twoja dziewczyna – co w nich siedzi – spróbuj poznać matkę, ojca, również brata, siostrę. Nawet dalszą rodzinę.
     I znowu jeszcze jedno stwierdzenie: jak chcesz poznać, kto jest kto, to ci nie wystarczy poznać go osobiście, tylko zobacz dom. Dotąd nie wiesz, kto jest kto, dopóki nie poznasz jego domu. To nie chodzi o to, czy mają sztućce ze srebra czy metalowe. Zajdź nie tylko do jej domu, zajdź – jeżeli to tylko możliwe – do domu rodzinnego matki i ojca. A przynajmniej pytaj o dziadków, wujków, ciocie, kuzynów i kuzynki. Chcesz wiedzieć, na co się decydujesz, poznaj, w jaką rodzinę wchodzisz. Czy ci ten klimat odpowiada. Człowiek, z którym chcesz się złączyć na zawsze, niesie w sobie swój dom, swoją matkę i swojego ojca, swoich dziadków, całą przeszłość, niesie w sobie i nie uciekniesz przed tym. – Może za dużo żądam, za dużo wysiłku? – Jak wolisz. Chodzi mi o to, żebyś nie szedł w ciemno. Chodzi mi o to, byś już wcześniej wiedział, co w nim siedzi. Bo to, co teraz zobaczysz – pełen radości albo przerażenia, zachwytu albo wstrętu – w jego ojcu czy matce, wszystko wyjdzie wcześniej czy później, zabrzmi całkiem wyraźnym tonem w waszym współżyciu małżeńskim.
     Sprawa rodu, to jest właśnie to, co w tej chwili tłumaczę na sprawę: chłopiec – dziewczyna. Jeszcze raz mówię: ty masz za sobą swój ród, a równocześnie wchodzisz w inny ród. Ty masz swoją otoczkę, tak jak twój partner ma swoją. W twoim domu będzie się tworzyła jakaś nowa forma tej mikrokultury, która wyrośnie z połączenia tych dwóch tradycji. Dzieci twoje będą brać wartości – ale i wady – które ty wniosłeś i twój współmałżonek w wasz dom. To będzie jakaś synteza waszych wartości i waszych wad.