Biblioteka






ŻYCIE DOMOWE



          Ile razem dróg przebytych?
          Ile ścieżek przedeptanych?
          Ile deszczów, ile śniegów
          wiszących nad latarniami?


          Ile w trudzie nieustannym
          wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
          Ile chlebów rozkrajanych?
          Pocałunków? Schodów? Książek?
                                                              (K. I. Gałczyński)


     „U nas w domu nie było wspólnych posiłków. Jeszcze na początku, gdy Bożena pracowała zawodowo i wychodziliśmy do pracy mniej więcej razem, wtedy jedliśmy wspólne śniadanie. Zresztą, jak to śniadanie, w pośpiechu, żeby się nie spóźnić do biura. Ale potem, jak przyszło dziecko na świat, już nawet śniadań nie było. Robiłem sobie sam. Bożena spała. Początkowo, gdy zaczęła urlop macierzyński, gotowała obiady. Ale bardzo krótko. Potem zdecydowała, abym chodził do stołówki, bo ona ma dziecko i nie ma czasu na to, aby ugotować obiad. Z pracy przychodzę dość późno. Potem jeszcze przeważnie muszę wyjść, żeby coś załatwić. Poza tym robię intensywny kurs języka angielskiego. Kolacji jakoś nigdy nie było wspólnej. Każdy dla siebie coś brał z lodówki, zjadł czytając gazetę, książkę albo patrząc w telewizor”. – Tyle Janek.
     Nie muszę dodawać, że to małżeństwo się rozpadło. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Nie pojawił się nikt obcy. Nie było żadnej zdrady. Na pozór nie było żadnych obiektywnych powodów. On nie pił, nie palił, nie miał złych kolegów. Owszem, ona się awanturowała, że chodzi na lekcje angielskiego, że robi prawo jazdy, że interesuje się bez końca fotografiką, że słucha płyt ze swojego ulubionego zestawu stereofonicznego. Któregoś dnia wzięła dziecko i poszła z powrotem do matki. Gdy zdumiony i przerażony tym faktem zastanawiałem się, co było powodem tej tragedii, jedyną odpowiedzią było – w tym domu nie było wspólnego życia. Oczywiście, winna była matka Bożeny, winien był i Janek, winna była przede wszystkim Bożena. Bo nie potrafiła zbudować domowego życia.
     Dom ma swoją liturgię i mieć ją musi, bo taki jest człowiek, i tej liturgii potrzebuje tak co dzień, jak na wielkie święta. Trzeba tworzyć instytucje stałe – powszednie i świąteczne. A do takich instytucji stałych, które budują i wiążą dzień, należą wspólne posiłki. One muszą mieć swój ceremoniał – z nakrywaniem do stołu, z obrusem, z kwiatkiem, może nawet ze świeczką. Posiłek tonie napychanie się jedzeniem, aby móc pracować, ale to obrzęd, przez który jednoczymy się w braterskiej miłości. To, co spożywamy, to są owoce naszej pracy. Dzięki naszej pracy mogliśmy produkty żywnościowe zakupić i przygotować je do spożycia. Dzięki naszej pracy, którą podejmujemy z miłości do ludzi, jako nasze największe przykazanie życiowe, ale przede wszystkim z miłości do człowieka, z którym związaliśmy się na całe życie i teraz dzielimy się z nim owocem naszych rąk, budując i na ten sposób wspólne „my”.
     Piszę o tym nie dlatego, że to wszystko wymyśliłem. Odkąd człowiek pojawił się na ziemi, tak zawsze traktował posiłki. Jemu może było łatwiej tak widzieć, bo faktycznie to, czym się dzielił z współsiedzącymi przy stole, było w dosłownym tego słowa znaczeniu dziełem jego rąk: bo był zbieraczem, myśliwym albo rolnikiem. Dla nas ta droga jest dłuższa, ale trzeba ją odnaleźć.
     I dlatego w twoim domu muszą być codzienne wspólne posiłki. Jeżeli nawet tak się złoży, że śniadania nie mogą być wspólne, że obiady nie mogą być wspólne ze względu na pracę zawodową, która daleko, która się rozmaicie wam rozpoczyna i rozmaicie kończy, to niech to będzie tylko jeden, ten wieczorny posiłek, ale tym bardziej uroczysty. Och, nie mów mi, że tyś sobie to tak planował, ale dopiero wtedy, gdy się pojawi dziecko, dzieci. Że to będzie dla nich potrzebne, ale dla nas dwojga tylko? Że przecież to nie ma sensu. Nieprawda. Nie ma większej pomyłki. To nie dopiero twoim dzieciom będzie potrzebne, ale już tobie, i to jak najbardziej, może bardziej niż twoim dzieciom. Bo ty wszedłeś do pustych ścian i musisz w nich zbudować swoje własne życie. A więc minimum jeden wspólny posiłek wieczorny. Bez pośpiechu, z rozmową.
     Każdy dzień musi mieć swoją strukturę, którą wyniosłeś z domu, którą przyniosła twoja żona ze swojego domu, aż po – może – pocałunek w czoło przed zaśnięciem albo znaczek krzyża uczyniony palcem.
     Tak jak każdy dzień musi mieć swoją strukturę, tak musi być i z sobotą, i niedzielą. To czas, który powinien być poświęcony domowi i życiu rodzinnemu w szczególniejszy sposób. Może to będzie sobotnie sprzątanie. Może to będzie również teatr albo koncert, albo kino. Może to będą odwiedziny rodziców, wyjazd w góry na narty w zimie albo piesze wycieczki w lecie. A gdy w domu niedziela, powinna być zaakcentowana przez wspólne posiłki i to specjalnie uroczyste, ze specjalnymi dodatkami. A to może jakieś specjalne ciasto, a to jakiś specjalny budyń, a to jakiś specjalny kompot.
     Również swoją specyficzną strukturę powinien posiadać twój rok. A więc nie zapomnij o świętym Mikołaju. Och, boję się, że się znowu oburzysz: „Niech ksiądz nie będzie śmieszny. Dla kogo ma być ten święty Mikołaj? Dla nas, starych koni? Gdy będą dzieci, na pewno nie zapomnimy o tym zwyczaju, ale nie teraz”. A wiec znowu to samo. Święty Mikołaj jest dla was również! Bo przecież to nic innego jak sprawienie radości, drobnej bardzo radości, ukochanej osobie. W tym celu każda okazja jest dobra. Nawet święty Mikołaj. Nie wiem, może miałeś w domu rodzinnym taki zwyczaj, że na początku Adwentu wieszało się – jak żyrandol – wieniec z jedliny w kształcie koła, w nim cztery adwentowe świece. Może miałeś w domu taki zwyczaj, że na świętą Barbarę przynosiło się do domu parę gałązek wiśni i wkładało się do flakonu, żeby zakwitły na Boże Narodzenie. Może chodziło się z życzeniami i drobnymi prezentami w dzień przed wigilią. A na pewno w sposób szczególny świętowało się u ciebie dzień wigilijny. Na pewno był stół z białym obrusem, pod który kładło się siano. Na środku stołu na obrusie opłatki, może nawet smarowane miodem – jak to na wschodzie Polski czyniono. Na pewno na początku wigilii była modlitwa, a nawet czytanie z Ewangelii fragmentu o narodzeniu Jezusa. Potem były charakterystyczne potrawy – może zupa grzybowa, barszcz z uszkami, kluski z makiem, może łazanki, pierożki z kapustą, groch z kapustą, na pewno karp, może nawet po żydowsku, gotowany z masą cebuli, z rodzynkami, migdałami, podawany na zimno – zwyczaj ze wschodniej Polski. Albo tylko karp w galarecie lub karp smażony. Na koniec na pewno kompot ze śliwek albo i z jabłek, a już całkiem na ostatku może, zgodnie ze wschodnimi polskimi zwyczajami, kutia.
     „Jak to? I ksiądz sobie wyobraża, żeby dla nas dwojga tyle jedzenia, tyle pracy w to włożonej?” Tak, dokładnie tak. Ale pocieszę cię. Jeszcze będzie przy stole jedno puste krzesło dla Pana Jezusa. Zajmie je może kolega albo koleżanka, którzy akuratnie nie dojechali do domu albo którzy w ogóle nie mają już domu i żyją samotnie. A po drugie: nie martw się. Wsadzicie to, co zostanie, do lodówki i będziecie przez następne parę dni karmić się tymi wspaniałościami, jakie zgromadziliście.
     A jeszcze wcześniej nie zapomnij o choince. Znowu boję się, że wrzaśniesz: „PO co nam choinka! To wszystko będzie, gdy dzieci przyjdą na świat. Dla nich oczywiście”. Nie tylko dla nich. Teraz, dla was. Wy tego potrzebujecie, tak jak tego będą potrzebować wasze dzieci.
     Może przed Wielkanocą siało się u was rzeżuchę. Myślę, że na Wielkanoc piekło się u ciebie w domu baby i babki lukrowane albo polewane czekoladą, ozdabiane albo przynajmniej posypywane cukrem, malowało się jajka albo gotowało je w liściach cebuli. Na pewno w Wielką Sobotę szło się święcić potrawy do kościoła. Utrzymaj te zwyczaje również w twoim domu, który zacząłeś budować. To wszystko walnie przyczyni się do tego, byś ten dom prawdziwie mógł zbudować.
     I jeszcze nie zapomnij o swoich imieninach i urodzinach oraz o imieninach i urodzinach twojej ukochanej żony. Niech cię Pan Bóg broni, żebyś miał naśladować jakieś nieludzkie zwyczaje wywodzące się nie wiem skąd, żeby w te uroczyste dni wyjeżdżać, uciekać przed gośćmi. Świętuj je wraz z przyjaciółmi. Niech twój dom zapełni się ludźmi tobie bliskimi. To jest potrzebne tak tobie, tak im, jak również twojej młodej żonie, twojemu młodemu mężowi. To jest okazja znakomita do tego, by twój partner poznał lepiej twoje środowisko. By tych, których może tylko z twoich opowiadań zna, teraz zobaczył na własne oczy. By poznał lepiej inny świat, w którym również żyjesz. Ja wiem, wasze mieszkanie jest za małe, aby takie przyjęcia robić. Po pierwsze, to nie musi być przyjęcie w sensie ciepłej kolacji przy stole. To może być koktajl, zimny bufet. To mogą być kanapki podawane, roznoszone na tacy. A może tylko słodkie. Powiesz, że nie ma tyle krzeseł. To nie jest powiedziane, że wszyscy muszą siedzieć. Wprost przeciwnie: wszystko na stojąco i trochę dobrej muzyki do tego. A że ktoś skrytykuje. Skrytykować można nawet ucztę u Lukullusa. Tym to już naprawdę się nie martw.
     Podobnie i ty – chodź na imieniny, na urodziny, na rozmaite uroczystości organizowane przez twoich kolegów i koleżanki. Nie mów, że to niepotrzebna strata czasu. Oczywiście, nie siedź bez końca. Nie mów, że to oznacza wydatki na prezenty. To nie kupuj drogich prezentów. To ma być coś między praktycznością a dowcipem. Ale w żadnym wypadku nie drogie.
     I tak dalej, i tak dalej. Jak meblujesz nowe mieszkanie meblami, tak – co stokroć ważniejsze – urządzaj swoje życie rodzinne instytucjami rodzinnymi.
     I to już wszystko, co ci chciałem na ten temat powiedzieć. Może posypałem zbyt wielu szczegółami, ale myślę, żeś się nie zgubił i uchwyciłeś ideę przewodnią tego rozdziału.