Biblioteka



10






       SZUKAĆ BOGA Z PLECAKIEM NA GRZBIECIE


     Na naszym myśleniu zaciążył dziecinny obraz aktu stworzenia świata. Aktu podobnego do budowania jakiejś machiny, składającej się z przyrody martwej i ożywionej, ze zwierząt i ludzi; machiny, która została pchnięta w ruch i idzie dalej już niezależnie od swojego Twórcy. Taki obraz jest dla nas łatwy, jakoś zgodny z naszym porządkiem myślenia i doświadczenia. A naprawdę – świat jest  a k t u a l n y m  dziełem Bożym. Istnienie świata jest ciągłą akcją Boga. I po drugie: świat jest  d z i e ł e m  Boga – Jego wyrazem, podobnie jak dzieło ludzkie jest wyrazem swego autora. Bóg jest transcendentny, Bóg jest kimś różnym od świata, ale równocześnie Bóg tkwi u dna jego istnienia, u dna jego istoty: rzeczy, procesów, historii. Jeżeli tak, to gdy potrafimy zejść w jakiś sposób do istoty rzeczy, do istoty świata, możemy mówić o spotkaniu z odblaskiem doskonałości Bożych.
     W e j ś ć  w  ś w i a t,  aby spotkać Boga. Bardzo często wekslowano to sformułowanie powiedzeniem: „Ach, jak łatwo jest się modlić, patrząc na wygwieżdżone niebo albo na wschód czy zachód słońca”. To jednak jeszcze nie to, o co nam chodzi, chociaż już jakaś prawda jest w tym zawarta. Wejście w świat nie może być pojmowane tylko od strony wizualnej. To nie może być tylko podziwianie przyrody, oglądanej jak przedmiot pozostający na zewnątrz nas. Świat to jest rzeczywistość, którą stanowimy, którą możemy chłonąć całym sobą, całym naszym człowieczeństwem.
     A więc wejść w świat – to iść w góry, podziwiać las, potok, skały, trawę. Piąć się z plecakiem po stoku, w spiekocie słońca, gdy czujesz, jak strużki potu płyną po plecach, pić spragniony zimną wodę z górskich potoków, palić ogniska, gotować pachnące zupy, spać w stodołach albo szałasach, wychodzić w nocy przed dom i patrzeć w rozgwieżdżone niebo, głęboko wdychać powietrze idące od łąk, słuchać świerszczy grających w ścianach. Wejść w świat: leżeć na plaży i czuć, jak wchłaniasz słońce całym sobą, kąpać się, gdy woda jest spokojna, wchodzić w morze, gdy idzie wysoka fala, która bije, miota; spacerować wzdłuż brzegu, patrząc na zanurzające się w morzu słońce. Spać snem kamiennym, jeść pachnący chleb, chodzić po wykwieconych łąkach – brać jak najwięcej tego świata, jego wspaniałości, bogactwa, piękna.
     Ale spośród wszystkich stworzeń na świecie najbliższy ci jest drugi człowiek. Gdy patrzysz na krajobraz, tak chętnie potwierdzasz ślady działalności ludzkiej. Iść w świat – to poznawać wtopione w krajobraz stare zamki, poprzerastane ogrodami owocowymi domy wiejskie, małe miasteczka, starówki, chodzić uliczkami oświetlonymi lampami gazowymi, gdy ktoś na harmonii wygrywa sentymentalne melodie, słuchać krzyczących dzieci, które bawią się w „berka” na rynku, przyglądać się ludziom siedzącym w ogródkach przed kawiarniami. Iść w świat – to szukać dawnych wspaniałości architektury rzymskiej, greckiej, gotyckiej, to podziwiać współczesne wspaniałości, wiadukty, mosty, pomniki, domy, wille, piąć się samochodem drogami, które wiją się serpentynami na wzgórza, czuć równy rytm silnika, latać samolotami, chodzić po targach i kiermaszach, wśród starych kobiet sprzedających ludowe wyroby.
     Wejść w świat. I wtedy świat to już nie przedmiot, to już nie oglądanie, to jestem ja złączony ze światem, ja coraz bardziej należący do świata, uczestniczący w jego życiu. Ja – nie ktoś obcy światu, ale rozumiejący go, zachwycający się nim. Zaczyna się zatracać to, gdzie świat, gdzie ja; przez słońce, powietrze, wiatr: ja. Jestem z nim zespolony zmęczeniem, oddechem, burzą, deszczem.
     Zachwyt światem, który jest dany. Zachwyt, który jest jak dotknięcie, który jest łaską. To jest jakieś przeżycie piękna, potęgi, wspaniałości Boga samego.
     Do istoty rzeczy, procesów, wydarzeń: do istoty świata, w której objawia się Bóg, dotrzeć można tylko na drodze kontemplacji. Kontemplacja nie jest tylko jakimś przyjmowaniem, ale przekroczeniem, wyrwaniem nas z bierności. Nie jest konsumowaniem świata, ale olśnieniem, aż do przeżycia, że nie potrafimy ogarnąć tego, wobec czego stoimy. Piękno, dobro, wspaniałość, która się nam ukazuje, przerasta nas, ale nie czujemy się zagubieni, tylko porwani. Kontemplacja daje nam przeżycie nieopisanego szczęścia. I to szczęście to nie przyjemność, będąca wynikiem biernej postawy, ale uniesienie, aż do poczucia przerwania kontaktu z rzeczywistością materialną. To jest przeniesienie punktu ciężkości ze mnie na to, co jest wokół mnie, co wciąż wokół mnie było, ale czego dopiero teraz dane mi jest dotknąć.