Biblioteka



12





       SZUKAĆ BOGA W SOBIE



     Chciałbym ci zwrócić uwagę na zdarzenie ewangeliczne, które miało miejsce nad jeziorem Genezaret. Jeden z tamtejszych rybaków, Szymon, wrócił wraz z kolegami z połowu. Było wcześnie rano. Pracowali całą noc i nic nie ułowili. Szymon był bardzo zmęczony, senny. Miał pewno wszystkiego dosyć. Chciał tylko położyć się spać i odpocząć. Wtedy podszedł do niego Jezus i powiedział mu, aby wyjechał na jezioro i zapuścił sieci. Szymon odpowiedział, że ryb nie ma. Wie o tym dobrze, bo na próżno całą noc łowili. Zdawał sobie jednak sprawę, kto do niego mówi, kto o to prosi. Dlatego dodał, że jeżeli Nauczyciel sobie tego życzy, to on dla Niego może to zrobić. Choć bez cienia nadziei. I wyjechali na jezioro i, jak mówi Ewangelia, „zagarnęli ryby mnóstwo wielkie”. Dla ludzi przyglądających się z brzegu nic w tym dziwnego nie było. Rybacy wypłynęli na morze, rybacy nałowili ryb. Ale Szymon rzuca się do nóg Pana Jezusa i mówi: „Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny”. A potem – jak podaje Ewangelia – zostawił wszystko i poszedł za Jezusem. To zdarzenie było do niego zaadresowane i on je odczytał. Ale najpierw musiał zaryzykować: Wypłynąć na jezioro.
     Tak jest w każdym przypadku, gdy chodzi o człowieka wierzącego. My musimy najpierw jakoś zaryzykować po to, żeby się przekonać, żeby przeżyć prawdziwość tego, co jako słowo do nas dotarło – żeby uwierzyć. A potem nie mamy już wątpliwości, że jest tak.
     Tylko to nie jest jedno zdarzenie. Jest ich wiele w rozmaitych natężeniach. Bo wiara to nie jest coś, co stwierdzimy u siebie kiedyś na początku i „mamy z głowy” na całe życie. Ot tak, jak wyciąg metrykalny, którym się możemy legitymować. Wiara to jest rzecz człowiecza, a człowiek realizuje się w każdej swojej decyzji i w każdej jest albo wierzący, albo niewierzący. W każdej decyzji musi być ta poprawka wiary, to ryzyko miłości, poświęcenia, oddania, ofiary. A więc wiara nie jest aktem, za który się nie płaci: ot, z wsadzonymi nonszalancko w kieszeni rękami, zaakceptowanie faktu istnienia Boga: „No to dobrze. Od dzisiaj wierzę, że Bóg jest”. Za wiarę się płaci. Albo inaczej: tylko wtedy można uwierzyć, gdy się wejdzie w świat, w społeczność, swoim poświęceniem, ofiarą, miłością, pracą, przebaczeniem, dobrocią.
     Oczywiście, nie można sobie wyobrażać, że każda decyzja jest aktem od zera. Z biegiem czasu nabieramy jakiejś sprawności, jakiejś łatwości na zasadzie poprzednich przeżyć. Sprawności rozstrzygnięć właśnie „z poprawką na wiarę”. Można więc mówić o cnocie wiary.
     Każdy człowiek ma swoją indywidualną drogę do Boga. U każdego człowieka wiara ma inny koloryt. Inaczej dźwięczy. Inne motywy są wyakcentowane. U jednego prawda o cierpieniu, u drugiego prawda o sprawiedliwości, jeszcze u innego o Opatrzności Bożej.
     I gdyby trzeba było tłumaczyć komuś, dlaczego wierzymy, szukać argumentów broniących naszej postawy, to – jeżeli chcielibyśmy być bezwzględnie uczciwi – byłoby nam bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Bo, po pierwsze, bardzo trudno jest sformułować słownie to, co jest treścią naszych najgłębszych przeżyć. A po drugie, ich jest tak dużo i są tak rozmaite, że trudno jest ukazać je w zwartej całości. Słuchacz, który oczekuje od nas decydującej, gruntownej wypowiedzi, jest zaskoczony i zdziwiony, że operujemy jakimiś detalami ze swojego życia. A dla nas te detale są zupełnie wystarczającym potwierdzeniem tego, co nazywamy wiarą.
     W tej koncepcji zupełnie inaczej przedstawia się sprawa deklarowania swojej wiary. Nie można tego zjawiska ujmować statystycznie. Bo wtedy znowu wracamy na stanowisko racjonalistyczne: wierzący to ten, który „wie”, który przyjął za prawdę. Sformułowania: „przyjął za prawdę” używam w znaczeniu: przyjął informację. A to – jak już powiedzieliśmy – jeszcze nie jest wiara.
     Dlatego możemy sobie wyobrazić, przynajmniej teoretycznie, tego rodzaju sytuację, że ktoś, kto twierdzi, że wierzy w Boga, ewentualnie w Kościół i wszystko, co Kościół podaje do wierzenia, równocześnie jest złym człowiekiem: jest chciwy, złośliwy, nieużyteczny, egoista, który dba tylko o siebie i o swój interes, jest zawistny, nieprzebaczający, oszust, leniwiec, dorabia się majątku wszystkimi sposobami. A z drugiej strony będą ludzie, którzy twierdzą, że nie wierzą ani w Kościół, ani w Jezusa Chrystusa, ani w Boga, a równocześnie pracują uczciwie, pomagają innym przepychać się przez życie, bronią skrzywdzonych, narażają się swoim władzom zwierzchnim, krytykując ich nieuczciwość. A przecież wiedzą, że te siły i ten czas, który mogliby zachować dla siebie, dla przedłużenia swojego życia, oddają innym ludziom. Mogliby odwrócić się od cudzej krzywdy, mogliby powiedzieć: „Nic mnie to nie obchodzi”. Ale mówią coś zupełnie przeciwnego: „Nie można patrzeć biernie”. Nazywają to Porządkiem, Ładem, Sprawiedliwością i dla nich się poświęcają. Czy wolno nam powiedzieć, że nie wierzą? Ta, na pewno nie mają pełnego obrazu Boga, ale nie wolno nam ich dyskwalifikować – nam, którzy posługujemy się doskonałym pojęciem Boga, jakie mamy dzięki Objawieniu.
     Tak jak każdy człowiek ma swoją indywidualną drogę do Boga, tak i odchodzenie od Boga, które każdemu grozi, ma również przebieg indywidualny. Ale główne rysy pozostają podobne. Odchodzenie od Boga, utrata wiary, dokonuje się również w naszych konkretnych decyzjach. Niewiara to jest odwrotność wiary, to jest coraz większe zamykanie się w sobie, drżenie o swoje sprawy, o swoje życie; strach przed śmiercią. Nie chcemy widzieć krzywdy ludzkiej, nie chcemy słyszeć o biedzie, chorobie, smutku, nieporadności, żeby w nas się coś jeszcze nie odezwało, żebyśmy nie poszli znowu w świat, w ryzyko, w tracenie energii, czasu, siły, pieniędzy dla innych. Utrata wiary w Boga to znowu nie jedynie sprawa dowodzenia teoretycznego. Tylko w końcu dojdziemy do wniosku, że byliśmy naiwni, głupi, pracując czy poświęcając się dla ludzi. Nasze otoczenie stwierdzi, że staliśmy się cyniczni, że zmieniliśmy się. A my – choć może nawet jeszcze będziemy twierdzić, że Bóg jest, że jesteśmy wierzący – w rzeczywistości już nimi nie będziemy. W nas już zgaśnie światło, które kiedyś świeciło. Argumenty za istnieniem Boga czy przeciwko Jego istnieniu nie będą nas obchodziły, staną się dla nas nieważne.