Biblioteka



27





       CZY TY JESTEŚ UCZNIEM JEZUSA



     Czy ty jesteś chrześcijaninem? Albo: co to znaczy, że jesteś chrześcijaninem? – To znaczy, że uwierzyłeś w Chrystusa.
     Ale co to znaczy, że uwierzyłeś w Chrystusa? Czy to znaczy, że wiesz, że żył Jezus Chrystus? Albo może coś więcej: wiesz, że Jezus Chrystus jest Mesjaszem?
     Uwierzyć w Jezusa, to znaczy uznać Go za swój ideał, za wzór swojego człowieczeństwa; to znaczy starać się być podobnym do Niego. W tym akcie wiary kryje się podziw, miłość, zafascynowanie.
     Może nawet dokładnie pamiętasz, kiedy to się stało i co cię tak uderzyło, porwało, że poszedłeś za Nim. A może tego wyraźnego momentu nie było – ot tak wszedłeś w Niego, rosło w tobie niepostrzeżenie to oczarowanie Jego osobą. I tak jest On w tobie wciąż obecny. Zlepiony z poszczególnych fragmentów, które znasz z Ewangelii świętej: zlepiony z poszczególnych wydarzeń, słów, sformułowań, przypowieści. Patrzysz na Niego pełen podziwu wtedy, kiedy uzdrawiał trędowatych, gdy się schylał nad świekrą św. Piotra, gdy się zbliżył do matki z Naim, idącej w orszaku pogrzebowym za swym synem, gdy podchodził do grobu Łazarza, wtedy gdy chwytał za powróz i wyganiał przekupniów ze świątyni, wtedy gdy mówił prawdę w oczy faryzeuszom i saduceuszom, a zwłaszcza w najważniejszym wydarzeniu Jego życia – w Jego Męce, w którą wchodził świadomie, nie rezygnując z prawdy, jaką głosił, nie wycofując się ani na krok z tego, co powiedział. I za to, co głosił, za to, co powiedział, za to zginął. „Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”. Towarzyszysz Mu do końca, do Śmierci i towarzyszysz Mu w Jego wielkim dniu Zmartwychwstania. To dopiero potem przychodzi pytanie o Jego dzieciństwo i młodość, narodzenie i rodziców.
     Co to znaczy zafascynować się Chrystusem, co to znaczy „zafascynować się” w ogóle? To nie jest tylko bierny podziw; to jest „pójście za”, aby żyć tak bezinteresownie, służyć Dobru jak On. On ciągle w nas jest przez to nasze zafascynowanie, a ta Jego obecność rzutuje na kolejne czyny – na życie całe. I tak stajesz się chrześcijaninem wciąż albo nim się nie stajesz, w zależności od tego, jak decydujesz w kolejnych swoich sytuacjach. Narastanie w nas chrześcijaństwa, narastanie w nas Chrystusa od tego właśnie zależy: albo Go zdradzamy, albo Go wyznajemy poprzez kolejne nasze decyzje.
     Ale gdy mówię: twój Wzór, twój Ideał, pamiętam dobrze o tym, kim jest Jezus. Pamiętam o tym, że to nie jest tylko jakiś człowiek, który swoim życiem wyraził Boga, ktoś, o kim możemy powiedzieć, że spełniając swoje człowieczeństwo, stał się słowem Bożym, ale On jest Słowem Bożym par excellence, jest człowiekiem, w którym Miłość – Bóg sam zamieszkał w pełnym znaczeniu. I dlatego On jest nie tylko Bratem naszym, ale i Panem naszym.
     I tak było od samego początku. Jego wyznawcy to byli ci wszyscy, którzy poszli wtedy za Nim, gdy się pojawił nad brzegiem jeziora Genezaret, którzy rzucili łodzie, sieci, ojców, matki i poszli za Nim – to były te kobiety, to byli ci mężczyźni, to była grupa ludzi, która ciągle Mu towarzyszyła. To był Mateusz celnik zabrany z cła, który rzucił swoją robotę, to była jawnogrzesznica, której grzechy przebaczył, to były te Jany, Piotry, Jakuby, Szymony, ci, którzy z Nim wciąż byli. Już nie potrafili od Niego odejść, nie wyobrażali sobie życia bez Niego. Ale to byli również i tacy, którzy nie opuścili swojej pracy, bo po prostu jakoś nie mogli: to był ten Zacheusz celnik, do którego Jezus zaszedł, Nikodem, Józef z Arymatei, Łazarz, Marta – ludzie, którzy zostali przy swoich krosnach i przy swoich warsztatach, i w swoich domach, ale chcieli być tacy jak On.
     I spróbuj siebie znaleźć pomiędzy tamtymi ludźmi, pomiędzy tamtymi Mariami, Martami, Janami, Piotrami, Mateuszami, jawnogrzesznicami, spróbuj siebie tam ulokować i zostać, i chcieć być takim jak On. Bo można być chrześcijaninem tylko odrobinę, kroplę jedną, a można wypełnić Chrystusem swoje życie jak kielich winem. Można być chrześcijaninem tylko „z metryki”, a można być chrześcijaninem tak jak wielcy święci.
     Na koniec chciałem dodać uzupełnienie. Tak mi się zdaje, że w tym, aby pójść za Chrystusem, przeszkadza nam Jego zafałszowany obraz. Nam w jakiś sposób został w oczach Chrystus tylko cierpiący, przebaczający czy płaczący – „cierpiętniczy”. A tymczasem On potrafił złapać za powrozy. On potrafił wygarnąć prawdę w oczy faryzeuszom – ówczesnym wszechmocnym rządcom narodu żydowskiego, podnieść rękę na tych, na których nikt nie ośmielił się nic powiedzieć: „Biada wam, faryzeusze obłudnicy, bo jesteście jak groby pobielane, które z zewnątrz są czyste, a wewnątrz są pełne plugastwa wszelkiego”. I za to zginął. A jeśliby Jezus przyszedł teraz albo jeszcze za sto lat – ja nie wiem, jak by wyglądało Jego życie, nie wiem, co by On robił, wiem jedno, że jeżeliby działa się jakakolwiek krzywda, to w swojej skali, na płaszczyźnie swoich możliwości On by przeciwko niej zdecydowanie wystąpił, chociażby musiał za to zapłacić życiem. I prawdopodobnie by zapłacił.
     Został nam w oczach Jezus cierpiętniczy, Jezus skrzywdzony. A On był pełen mocy, On był na tyle mocny, że miał śmiałość i odwagę głosić nowy program, że miał odwagę wszystkim powiedzieć prawdę w oczy, wiedząc, czym może grozić takie wystąpienie.