Biblioteka



28






       POMIĘDZY DEWOTKAMI A NIEPRAKTYKUJĄCYMI



     Co zrobiliśmy z chrześcijaństwem? Co zrobiliśmy z nauką Chrystusa?
     Kto wypełnia nasze kościoły? To również te i ci, którzy przychodzą do pracy mniej lub więcej niepunktualnie, a potem zaraz zabierają się do śniadania i bez końca jedzą bułki, piją herbatę, i plotkują, plotkują, plotkują, w tym czasie urzędując, i nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie można będzie wyjść z „pracy”. To bezlitosne siostry miłosierdzia i salowe w szpitalach. Lekarze, którzy biorą łapówki. To również i ci, o których pracę na każdym kroku potykamy się: o te wykoślawione drzwi, niedomykające się okna, pokiereszowane ściany, niedokręcające się kurki. Kierownicy budowy, którzy razem z robotnikami piją wódkę. Ci, którzy produkują buble zalegające magazyny. Urzędnicy zbywający interesantów.
     Co zrobiliśmy z chrześcijaństwem? Co zrobiliśmy z Chrystusem, którego uważamy za swój wzór? I to nie tylko dzisiaj, i to nie teraz, i to nie od dwudziestu pięciu czy pięćdziesięciu lat. O to samo musielibyśmy spytać Zakon Krzyżaków, który w imię Chrystusa wycinał w pień całe narody, również i Karola Wielkiego, który w imię Chrystusa potrafił wymordować Saksonów. W imię Chrystusa podpalali stosy, w imię Chrystusa torturowali, wciąż w imię Chrystusa popełniali ludzie tyle krzywd, niesprawiedliwości. I chodzili do kościoła, modlili się.
     Gdy razu pewnego Chrystus szedł przez pola, a uczniowie zaczęli zrywać kłosy, wyłuskiwać ziarna i jeść, bo byli głodni, przyszli faryzeusze i zapytali: Czy nie widzisz, co Twoi uczniowie robią, przecież to jest szabat – dzień święty. A Jezus im odpowiedział: „O gdybyście wy wiedzieli, co to znaczy: miłosierdzia chcę, a nie ofiary”. A kiedy indziej powiedział: „I będą ludzie Boga chwalili w duchu i prawdzie”. W tych słowach zawarta jest treść rewolucji Chrystusowej, polegającej na tym, że odrzucił ofiarę składaną Bogu ze zwierząt, zboża czy innych rzeczy, jeżeli za tą ofiarą nie stoi życie. Chrystus sam złożył swoje życie Bogu Ojcu w ofierze i chce, byśmy Go w tym naśladowali – w służbie Dobru, w pełnieniu czynów bezinteresownych.
     Na końcu świata w imię tego będziemy sądzeni. Możemy spotkać się z zarzutem ze strony Jezusa Chrystusa: „Byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście mi pić; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie; byłem chory, a nie nawiedziliście mnie”.
     Gdy patrzymy na pierwszych chrześcijan, na tych, którzy byli najbliżej Jezusa, którzy jeszcze się Go dotykali, jeszcze Go słuchali, jeszcze byli z Nim, to musimy stwierdzić, że oni bardzo daleko od nas stoją nie tylko czasowo, nie tylko w sensie moralnego poziomu, ale w sensie ich religijności. Oni nie nazywali księży kapłanami, tak jak nazywali poganie swoich, ale: prezbiteroi, episkopoi, diakonoi – starszymi, służącymi, kierownikami. Na początku nie budowali świątyń, i to nie tylko dlatego, że im nie wolno było, po prostu nie potrzebowali ich, a gdy nawet budowali, to nie było wcale święceń tych kościołów. W ogóle nie było świąt takich jak nasze. Święto było wtedy, kiedy się spotykali, kiedy Łamali Chleb. Żyli w miłości i wszystko mieli wspólne, jak mówi św. Łukasz w Dziejach Apostolskich.
     Jak to się stało, że ta prawda Chrystusowa tak urosła dziwnie, takie przeróżne przybrała kształty, że mamy rzeczy święte i miejsca święte, i czasy święte, i ludzi świętych? Czy to jest jakieś nieporozumienie? Nie. Gdybyśmy dzisiaj powiedzieli sobie tak: „No to wobec tego zacznijmy być logiczni, usuńmy wszystkie ceremonie i całą liturgię, a zacznijmy żyć w duchu i w prawdzie”. Nic z tego. Możemy być pewni, że za kilka lat znowu pojawiłaby się organizacja z kierownikami i kierowanymi, teologia, święta, ceremonie – cały aparat, powiedzmy ogólnie, liturgiczny. Dlaczego? Bo taki jest człowiek i na to nie ma rady. Co ma w duszy swojej, musi wyrazić. Taka jest prawidłowość i tak być musi.
     Nie potrafimy zamknąć szczęścia, zachwytu naszego, przekonania naszego w sobie, my musimy to ujawnić.
     Jeżeli chłopiec bardzo kocha swoją dziewczynę, niesie jej kwiaty. Gdybyś mu usiłował wytłumaczyć, że to jest niepotrzebny wydatek, rzecz nieużyteczna, bo ani tego zjeść, ani w to ubrać się nie można, że należałoby raczej ofiarować coś praktycznego – popatrzyłby na ciebie z pewnością bardzo zdumiony. W dzień zaręczyn ofiarowuje swojej narzeczonej pierścionek. Znowu wydatek niepraktyczny, chyba że ktoś będzie chciał gwałtownie wytłumaczyć sobie, że jest to znakomita lokata kapitału. Jeżeli ktoś kocha, to mówi o tym ukochanej osobie: usiłuje ująć w sformalizowane zwroty swoje przeżycia. Jej fotografię stawia sobie na biurku albo wiesza na ścianie. Gdy dojdzie do ślubu, który jest jakimś ukoronowaniem jego miłości, nie zapomina później o tym dniu. Rocznice obchodzi uroczyście, wspominając tamten wielki dzień.
     Spróbuj od tej strony popatrzeć na to, czym jest religia. Zauważ analogię. W kościele na ołtarzu stoją kwiaty obok obrazów, na ścianach wiszą serduszka srebrne, złote, obrączki ślubne, pierścionki, sznury korali, czasem jakiś drobiazg – drobiazg dla nas, ale dla tego, kto to ofiarował, cenna rzecz. W mieszkaniach ludzi wierzących wiszą obrazy. Ludzie ci zaczynają i kończą dzień modlitwą: usiłują w sformalizowanych zwrotach wyrazić swoje przeżycie wiary.
     Religia chrześcijańska jest  w y r a z e m  pamięci o Chrystusie, wyrazem naszego przeżycia, przywiązania do Chrystusa. Ale nie tylko wyrazem. Wszystkie słowa, rzeczy, instytucje, które składają się na pojęcie religii chrześcijańskiej, mają być 
p r z e k a z e m;  one mają służyć temu, żeby w nas pobudzać wiarę w Chrystusa, zafascynowania się Nim. Innymi słowy, mają pomagać nam stawać się Chrystusowymi, chrześcijanami – ludźmi żyjącymi bezinteresownie jak On. Taki jest cel ich mechanizmu.
     My wpadliśmy w gotowe już wzory. Zastaliśmy ten konkretny kształt religijności chrześcijańskiej i powinniśmy przyjąć go, w pełnym tego słowa znaczeniu, i wyciągnąć z tego wszystkie możliwe owoce. Bo jeżeli te formy są z jednej strony wyrazem, a z drugiej strony mają służyć temu celowi, ażeby nas pobudzać, ażeby w nas uruchamiać strukturę wiary chrześcijańskiej, to pada pytanie: czy tak się dzieje?
     Owszem, są chrześcijanie, którzy chodzą do kościoła w niedziele na Msze święte, którzy chodzą do Spowiedzi świętej, do Komunii świętej, którzy chodzą na nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe, którzy chodzą na gorzkie żale czy drogi krzyżowe i którym to wszystko  p o m a g a,  służy do tego, by stawali się lepsi, których to wszystko umacnia w Dobru, dodaje ufności, wiary w sens swojego postępowania. Są święci kardynałowie, święci papieże, święci księża, święci lekarze, święci inżynierowie, robotnicy, pielęgniarki – powiedzmy – nie święci, ale po prostu chrześcijańscy. Chrystusowi. I powiedzmy wyraźnie, jeżeli takimi się stali, to niewątpliwie dlatego, że umieli korzystać z tego zestawu, który nazywamy ogólnie praktykami chrześcijańskimi.
     Praktyki religijne to nie cel, to tylko droga do celu. Ale ta droga jest najłatwiejsza i najpewniejsza. Jest to droga konieczna. Zacząć trzeba od tego, że jesteśmy tylko ludźmi, a więc wciąż na fali: raz bardzo wysoko, a potem zjeżdżamy w otchłań prawie do dna. A więc to nie jest tak, jak by się może komuś wydawało, że „jak się nawrócisz, to już w sposób ostateczny, jak pokochasz Chrystusa, to pokochasz na śmierć i życie, jak się raz odwrócisz od zła, to na wieki wieków”. Nie, my jesteśmy tylko ludźmi i szybko się kończymy, wyczerpujemy, tracimy grunt pod nogami. I choć wczoraj nam się zdawało, że wszystko jest pewne i nie musimy się bać niczego, że już się nie złamiemy i nikt nas nie potrafi zmienić – to już jutro wszystko leży w gruzach; a ty, któryś przedtem wierzył w niebo, teraz nie wierzysz, że może istnieć zwyczajny dzień; ty, któryś był przedtem oddany bezgranicznie Bogu, spokojny o swoją przyszłość, swoją matkę i ojca, siostrę i braci, teraz drżysz cały, boisz się, że cię twoi wrogowie skończą, że nie wiesz, czy będziesz jutro miał co jeść. Jesteśmy tylko ludźmi, nie ma spiżowych, nie ma granitowych, nie ma stalowych – to w kiepskich książkach czy filmach. I dlatego właśnie potrzebny ci jest Kościół: te instytucje, które się w nim znajdują i do których Kościół wdraża cię od dziecka. Tak,  w d r a ż a,  bo wie, że będziesz korzystał z nich często na zasadzie przyzwyczajenia. Często nie masz absolutnie na nic ochoty, już ci się żyć nie chce, bo ci już tak zaleźli za skórę, bo jesteś już tak wyczerpany, tak zmęczony życiem i ludźmi, bałaganem w domu i tym młynem, który się ciągle kręci i w który ty jesteś wkręcony, a z którego wyjść nie możesz, bo nie masz na nic siły. I bywa tak, że idziesz np. do kościoła na Mszę świętą w niedzielę na zasadzie już tylko tego mechanicznego przyzwyczajenia. Idziesz – i tu masz szanse zdobyć siły do życia. Jeżeli Kościół mówi: trzeba w każdym tygodniu być na Mszy świętej, to tylko dlatego, że dobrze rozumie, kim ty jesteś, jak słaby jesteś – że ci na tydzień ledwo wystarczy siły.
     A teraz może powiesz: „No to po takim wielkim hałasie, który ksiądz zaczął robić na początku tego rozdziału, doszliśmy do tego samego, to znaczy: należy chodzić do kościółka”. Tak, ale trzeba wiedzieć po co. Na pewno trzeba chodzić w niedzielę do kościółka i modlić się rano i wieczór, i jeżeli znajdziesz trochę czasu – na nabożeństwa majowe, czerwcowe czy październikowe, i jeżeli znajdziesz trochę czasu – sam sobie odpraw drogę krzyżową, ale musisz wiedzieć po co.