Biblioteka



29





       OD ADWENTU DO ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO



     My jesteśmy tymi, którzy uwierzyli w Jezusa. I chcemy tak jak On realizować miłość w swoim życiu. Dlatego chcemy być z Nim, bo wiemy, że jesteśmy słabi, ograniczeni, ciemni, głupi, uparci, podli, zdolni do zdrady, leniwi, tchórze, chcący jak najwygodniej przejść przez życie. Boimy się wysiłku, ryzyka, poświęcenia. Boimy się cierpienia, śmierci. Jesteśmy po prostu biedni, zwyczajni ludzie. Ale jest w nas iskra wielkości, tęsknota za wspaniałością, chęć życia naprawdę, z całym rozmachem, w pełnej wolności, wbrew wszystkim strachom i oporom. Dlatego chcemy być z Nim razem, żeby od Niego się zapalić, żeby wziąć jak najwięcej miłości i siły, odwagi, tej wspaniałości, która w Nim jest, żebyśmy nie bali się patrzeć prawdzie w oczy; byśmy nie bali się mówić prawdy, przełamywać swojego lenistwa, żebyśmy umieli organizować swój dzień i swoją pracę zawodową, rozgrywać życie w naszym środowisku, żebyśmy dobrze czynili wszystkim, a nie krzywdzili nikogo, żebyśmy również – tak jak On – mieli swoich przyjaciół, ludzi, których szczególnie kochamy i którzy nas też w szczególny sposób pokochali.
     My jesteśmy tymi, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa. My jesteśmy tymi, którzy uwierzyli, że Bóg, odwieczna Tajemnica, Ojciec, wypowiedział się, objawił się nam nie tylko przez świat, ale – w sposób najpełniejszy – w Jezusie Chrystusie. Jeżeli na to, ażeby spotkać się z Bogiem, trzeba wejść w świat, zaangażować się w niego, w jego sprawy – tak w świat materialny, jak i w świat ludzki – na to, ażeby spotkać się z Bogiem w Jezusie Chrystusie, trzeba być, mówiąc najbardziej ogólnie, blisko Niego.
     Form jest dużo. Możliwości szerokie i ciągle rozbudowujące się. Te najbardziej podstawowe to modlitwa, zaczynająca się od znaku krzyża świętego kreślonego przez dziecko z pomocą matki, a potem przechodząca w pacierz, na który składa się w pierwszym rzędzie Modlitwa Pańska, Zdrowaś Maryjo, Wierzę w Boga. Kolejnym sposobem bycia blisko Jezusa jest niedziela, jej święcenie. Niedziela, którą nazywali starożytni chrześcijanie Dniem Pańskim, pamiątką Zmartwychwstania (i Męki) Jezusa, której centrum stanowi uczestniczenie w tajemnicy Mszy świętej.
     Poza tymi powszechnymi formami, ogólnymi ramami dla wszystkich chrześcijan, każdy z nas ma swoje specjalne, ulubione, umiłowane formy modlitwy, nabożeństwa, które mu w sposób szczególny odpowiadają, które pomagają mu w zbliżeniu się do Jezusa. Modlitwy ranne, odwiedzanie Najświętszego Sakramentu, Komunię świętą w dzień powszedni, drogę krzyżową czy różaniec. Uzależnione od stanu, wykonywanego zawodu, zwyczajów wyniesionych z domu rodzinnego. Swoje wydeptane ścieżki do Pana Boga.
     Czekamy w Adwencie na przyjście Jezusa, a chcemy stanąć przed Jego żłóbkiem z darami w rękach, nie z pustymi dłońmi, i jak najczystsi, jak najbardziej podobni Jemu w wielkoduszności, w Jego wspaniałości. Potem zaczynamy Wielki Post i towarzyszymy Jezusowi gorzkimi żalami, drogami krzyżowymi, rekolekcjami wielkopostnymi. Potem jest ten najcięższy tydzień całego roku – Wielki Tydzień z tragedią Czwartku, Piątku, Soboty. Stąd Groby Pańskie po kościołach i nasze ich odwiedzanie. Potem Rezurekcja – radość Niedzieli Wielkanocnej. Potem Zesłanie Ducha Świętego.
     Tak jest w liturgicznej oprawie oficjalnej. Ale to nie dość, to nie tylko, czasem nawet w niektórych życiach ludzkich nie to okazało się najważniejsze. Warto sobie przypomnieć, jak twoja matka czy twój ojciec, może babka i dziadek wprowadzali cię w ten świat tajemniczy, cudowny, wspaniały życia Jezusa. W czasie Adwentu lepiliście razem ozdoby na drzewko, zbieraliście dobre uczynki Panu Jezusowi do żłóbka, groszki czy ziarenka wsypywałeś do skarbonki – nie wiem, może co innego mama wymyśliła. Gdy Boże Narodzenie, to Wigilia z całą oprawą – z siankiem pod obrusem, z opłatkiem, z jedynym, najbardziej wzruszającym, ogromnie poważnym, pełnym miłości łamaniem się opłatkiem, to choinka, świeczki, śpiewanie kolęd, szopka. I tak cały rok kościelny z wyrastającą ponad inne rocznicą radości Wielkiej Nocy. A różaniec codziennych dni przerywany był wydarzeniem niedzieli. A niedziela zorganizowana przez twoją mądrą mamę, to zupełnie inny dzień niż wszystkie pozostałe. Już od soboty po południu inny. Już zwiastuje to sprzątanie generalne, zmiana pościeli i pieczenie „czegoś dobrego” na niedzielę. A w samą niedzielę wszystko uroczyste. I śniadanie, i odświętne ubranie, i pójście na Mszę świętą, i potem mecz czy kino, spacer czy wycieczka. Uroczysty obiad. I tak mogłeś wytłumaczyć, gdy byłeś mały, swojej mniejszej siostrzyczce, co to jest niebo: „bo wiesz, w niebie jest zawsze niedziela”.
     Autentyczne obcowanie z Jezusem jest również źródłem zachwytu, szczęścia największego, jakie człowiek może na ziemi przeżywać. Jeżeli nasze modlitwy, nabożeństwa, Msze święte, Komunie święte są autentyczne, jeżeli one są byciem z Jezusem, jeżeli poprzez człowieczeństwo Jezusa naprawdę dochodzimy do Jego Bóstwa, do Boga samego, do Bytu Absolutnego, do Piękna, do Prawdy, do Bytu Najwyższego, to te akty religijne muszą nam dawać szczęście. Oczywiście są okresy ciężkie, ciemne noce, są okresy, kiedy modlitwa „nie idzie”, kiedy jesteśmy „jak drewno”, kiedy ze zdziwieniem patrzymy na ludzi, którzy się koło nas modlą, a ceremonie liturgiczne są nam obce i nic niemówiące. Ale to ma być wyjątkiem, a nie regułą.


*
*        *


     Jezus jest jednak nie tylko tym, przy którym biernie trwamy. On jest również Słowem Bożym, które nas przetwarza, dzięki obecności którego my się zmieniamy i w konsekwencji my dajemy – w naszym działaniu, w naszym życiu – to, co od Niego uzyskaliśmy: dobro. W definicji kontemplacji tkwi element aktywności. To nie jest przyjemność w sensie jakiegoś biernego konsumowania, ale to jest „wyrywanie” nas „ze siebie” wobec tej wielkości, przed którą stanęliśmy.
     Zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które towarzyszy religii chrześcijańskiej, jak właściwie każdej religii świata. Są ludzie – określani mianem bigota albo dewotki – którzy wciąż „biorą”. Ludzie, którzy chodzą w każdą niedzielę na Mszę świętą, uczestniczą w rekolekcjach, gorzkich żalach, nabożeństwach, ale z tego nic nie wynika. Patrzą się na Jezusa, ale jakoś na zasadzie obserwatora, człowieka stojącego z zewnątrz. Tam nie ma zachwytu. Patrzą, słuchają – krytykę i wnioski odnoszą do innych ludzi, nie do siebie. Istnieje dysproporcja również ilościowa – pomiędzy ich obecnością w kościele a pracą zawodową i wypełnianiem obowiązków ich stanu.
     Taki człowiek chodzi na nabożeństwa, święci dni święte, odmawia modlitwy, będąc równocześnie egoistą; wszystkie te praktyki nie pomagają mu do wyrwania się z egoizmu, do otworzenia się na Dobro. Jego „religijność” staje się celem samym dla siebie. On powraca ze świątyni czy od pacierza do swojego życia codziennego takim samym, jakim był. Nawet można powiedzieć coś więcej: wszystkie praktyki religijne są dla niego tarczą ochronną przed wiarą, przed Bogiem. On przez nagromadzenie modlitw, pokut czy umartwień zdaje się uzyskiwać usprawiedliwienie, wytłumaczenie: przez nie ucisza swój niepokój, wyrzuty sumienia, które żądają od niego służby Dobru. To działo się zawsze, jak długo ludzkość istnieje, i takie niebezpieczeństwo nigdy nie jest zażegnane, niezależnie od tego, czy chodzi o religię pogańską, czy objawioną.
     Dlaczego tak jest? Ponieważ nam jest łatwiej świecić świeczki na ołtarzu, przynosić kwiaty, niż przełamywać swój egoizm. Łatwiej nam jest nawet chodzić na nabożeństwa, odmawiać modlitwy, niż być bezinteresownym.