Biblioteka



36





       AŻ DO SKOŃCZENIA ŚWIATA



     Co to znaczy wierzyć w Jezusa. Ci, którzy spotkali się z Jezusem, spotkali się z człowiekiem; dopiero później rozpoznali w Nim Jego Bóstwo. Spróbuj wyobrazić sobie, co by było, gdyby przyszedł do ciebie taki sam w końcu człowiek jak ty – biorąc rzecz zewnętrznie – i żądał, abyś w niego uwierzył. To znaczyłoby, po pierwsze i przede wszystkim: Uwierz w moje życie, uwierz, że tak żyć, jak ja żyję – w takiej bezinteresowności, poświęceniu się prawdzie, pięknu, dobru, służbie dla drugich – jest jedynie sensowne, że tylko tak należy żyć. Jezus przyszedł na świat z miłości ku ludziom, aby ludzi zbawić, ale i po to, aby ludziom pokazać, co to znaczy żyć: co to znaczy być człowiekiem, co to znaczy służyć prawdzie – jak to sam powiedział przed Piłatem: „Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”.
     Ale te słowa: Uwierz we mnie, oznaczały jeszcze coś więcej: Żyj tak. Naśladuj mnie. Bo ten, kto żyje tak jak ja, ten żyje w prawdzie, w pięknie, w dobru, ten się łączy z Bogiem, ten jest Jego synem. Zaufaj mi, że się nie zawiedziesz, nie przegrasz, bo kto mi zaufa, zaufa Temu, który jest Ojcem moim.
     Jeżeli tak, to człowiek wpatrzony w Chrystusa, naśladując Jego życie, służy – tak jak On – prawdzie, dobru, pięknu – Miłości, Bogu samemu.
     Oczywiście już przed Nim byli ludzie, którzy pozostali w sercu ludzkości jako pochodnie gorejące. Już przed Nim byli wielcy święci, byli wielcy reformatorzy religijni, był Budda, Konfucjusz, byli wielcy Grecy, byli wielcy Rzymianie. I po Nim byli wielcy ludzie. Był Mahomet, był Gandhi. Ale porównanie pomiędzy Nim a nimi jest takie, jak pomiędzy książkami, które ludzie napisali, a Biblią, która jest księgą par excellence (byblos = księga), tak jak Jezus jest Człowiekiem, Pierwszym wśród ludzi. Tak jak Biblia nie ma książki równej sobie, tak nie było drugiego takiego Człowieka jak On na świecie. I my, chrześcijanie, jesteśmy tymi, którzy uwierzyli w Niego: jesteśmy tymi, którzy się Nim zachwycili, i chcemy Go naśladować. Oczywiście, łatwiej było tym, którzy Go osobiście spotykali, tym, którzy mogli na Niego patrzeć, którzy mogli Go osobiście słuchać. Nam pozostały Ewangelie. I to jest bardzo dużo.
     Ale On był jak meteor. Jego całą działalność oblicza się na – w przybliżeniu – trzy lata. Jeżeli Jezus był w stanie to wszystko powiedzieć w tak krótkim czasie, to tylko dlatego, że przed Nim było Objawienie Starego Testamentu. On sam wypowiedział się niedwuznacznie, co myśli o całej Tradycji, którą zastał, która Mu została przekazana: „Nie przyszedłem rozwiązywać Zakon i Proroków, ale wypełnić”. I: „ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Zakonie, aż się wszystko wypełni”.
     Innymi słowy, naród żydowski był przygotowany na Jezusa. To, co On Żydom powiedział, nie było dla nich w końcu zupełną niespodzianką. Przed Jezusem byli wielcy święci Starego Testamentu, którzy podobnie jak On postępowali, podobnie jak On nauczali, podobnie jak On żyli. Oni prowadzili ten naród długą drogą, na której dojrzewał do zrozumienia tego, czego od człowieka chce Bóg. Dorastał do przyjścia Jezusa. Jeżeli Jezus mógł mówić o Bogu jako o Duchu, jako Osobie, jako Ojcu, jako Miłości w najczystszej postaci, o drodze do Niego, jaką jest droga miłości, to dlatego, że przed Nim pracowali nad tym narodem Patriarchowie, Królowie i Prorocy. Zgoda, Jezus został skazany na śmierć, ale nie można zapominać o tych masach ludzkich, które Go zaakceptowały. Trzeba mieć w pamięci wołanie: „Hosanna Synowi Dawidowemu, Błogosławiony, który przybywa w imię Pańskie. Hosanna na wysokościach”, „Król”, „Mesjasz”, wypowiedź Piotra: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego” – na tym tle zupełnie zrozumiałą i przyjętą bez zdziwienia.
     Żydzi dorastali do rozwiązania, które padło w Jezusie Chrystusie. Bóg przygotowywał ten naród na Jego przyjście, On nadał ostateczny kształt Objawieniu, podkreślił to, co było już wcześniej powiedziane w Starym Testamencie, zebrał, co było najważniejsze, by przekazać światu. Jezus Chrystus jest punktem końcowym, szczytem, pełnią – najwyższą formą miłości Boga ku ludziom, Słowem Bożym, które stało się człowiekiem.
     Powtarzam: to tylko dzięki Staremu Testamentowi Jezus mógł zostać zrozumiany i faktycznie został zrozumiany: dlatego że nad Izraelem pracowały pokolenia ludzi świętych, natchnionych przez Boga, od Abrahama do Machabeuszy.
     Może spytasz: A skąd jesteśmy tacy pewni, że Jezus został zrozumiany? Odpowiem: Na podstawie Ewangelii. To przecież nie Jezus ją napisał. Napisali ją Jego uczniowie, a dlatego napisali, że się zachwycili tym, co usłyszeli, zapamiętali – i zrozumieli, i poszli za Tym, który się nazwał Drogą, Prawdą, Życiem. To oni napisali o sądzie ostatecznym, gdzie Sędzia powie: „Byłem głodny, a daliście mi jeść” – „Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” i „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem”. Ale podkreślam: oni rozumieli Go na kanwie Starego Testamentu. Aż do przesady – w naszym odczuciu – kojarzyli szczegóły Jego życia z tym, co w Piśmie Świętym Starego Testamentu było powiedziane na Jego temat: że będzie pochodził z rodu Dawida, że narodzi się w ziemi judzkiej w Betlejem, że z Egiptu będzie wezwany, że Nazarejczykiem będzie nazwany, że będzie prowadzony jak baranek na rzeź, że „przebili ręce i nogi Jego, policzyli wszystkie kości Jego” – to, co może dla nas już nie jest takie ważne, dla nich było ważne: to był dla nich ciąg objawień logicznie się uzupełniający i zamykający.
     Ale czy przyjście Jezusa na świat było konieczne? Pamiętam spotkanie: dyskusję na podium pomiędzy katolikami i Żydami na Katholikentagu w München-Gladbach. Tam Żyd – rabin ze Szwajcarii – powiedział: „Wy macie Chrystusa. Nam Chrystus niepotrzebny, my mamy Boga”. Najpierw było tam wszystko milutko i przyjemnie. Nikt nie zdradzał, że jest jakaś trudność. Katolicy, jak zwykle, pełni miłości bliźniego i tak ugodowi, i tak tolerancyjni, i tacy ekumeniczni, że gotowi bić się w piersi na wszelki wypadek i prosić o przebaczenie. Ten nastrój: „Kochajmy się” zniszczyła pewna pani z Sali, która się spytała o coś bardzo prymitywnego. Nie pamiętam, co to było, bo już mnie ta landrynkowa atmosfera przyprawiała o mdłości i myślałem tylko, jak by się z tej szalenie uprzejmej sali wymknąć. I wtedy właśnie, w odpowiedzi na tamto pytanie, wypalił ten rabin ze Szwajcarii: „My nie potrzebujemy Chrystusa, my mamy Boga”. Zapanowała konsternacja na sali, bo prawie że z tej odpowiedzi wynikało, że chrześcijanie nie wierzą w Pana Boga. Na dobrą sprawę mógł wstać jakiś ateista i powiedzieć temu rabinowi: „My nie potrzebujemy Boga objawionego, my mamy dobro, prawdę i piękno”. Ale może ja jestem zbytnio wymagający, żeby skądś można było wyłuskać ateistę na takim pobożnym zebraniu. Fakt faktem, ateista nie wstał.
     A więc po co nam Pan Jezus? Czy my Go potrzebujemy?
     My, chrześcijanie, wierzymy w Boga transcendentnego. Ale wierzymy również, że ten Bóg niepojęty, przekraczający swoją wielkością nasze pojmowanie w sposób absolutny, o którym wszystko, co powiemy, jest dalsze od prawdy niż bliższe, ten Bóg, który stworzył ziemię i gwiazdy odległe od nas o miliardy lat świetlnych – wierzymy, że On dał nam Jezusa Chrystusa, który jest Jego Wyrazem, Jego Słowem i który przez swoje życie, śmierć i zmartwychwstanie stał się naszym zbawieniem.
     Jezus żył w konkretnych uwarunkowaniach geograficznych, historycznych, społecznych, politycznych. Miał dzień za dniem przepełniony bezinteresowną służbą ludziom potrzebującym pomocy. Pociągnął swoją miłością, jak i swoim sposobem widzenia świata i Boga, wielu ludzi. Odtąd aż do naszych czasów idą Jego śladem rzesze tych, którzy stwierdzają, że tylko takie życie jest sensowne, i którzy chcą postępować tak jak On – którzy Go uważają za swojego Mistrza i Pana.
     Odpowiadając na pytanie: po co Jezus – można by prześledzić, jaką rolę odegrało Objawienie Staro- i Nowotestamentowe w rozwoju ludzkości, jak dalece weszło do kultury naszego świata i ukształtowało ją: odkryć wpływy Pisma Świętego choćby na literaturę świata. Może dałoby się za pomocą komputera wyselekcjonować samo słownictwo Ewangelii. Wziąć utwory wielkich muzyków świata i choćby na podstawie samych tytułów usiłować odnaleźć wpływ Ewangelii na ich twórczość. Ale naprawdę to jest niemożliwe – tak nauka Jezusa stała się własnością ludzkości. Ewangelia stała się kamieniem milowym ludzkości, o który każdy musi się potknąć. Jest taka praca ks. Żywczyńskiego wykazująca, że u źródeł rewolucji francuskiej była m. in. Ewangelia. Ale można by powiedzieć, że Ewangelia jest u źródeł wszystkiego, co się działo wielkiego w naszej kulturze. W wymiarach naszej ludzkości wpływ osoby Jezusa jest nie do uchwycenia w sposób precyzyjny, ale chyba można stwierdzić, że z fundamentów kultury europejskiej nie da się wyłączyć chrześcijaństwa. Nawet jeżeli się mówi o kulturze europejskiej, że jest prężna, niespokojna, wciąż niezadowolona, że jest przeciwieństwem wszelkiej stagnacji i zastoju, to również nie przypadkiem jako powód wskazuje się na Ewangelię i Jezusa. Chrześcijaństwo powiedziało, kim jest człowiek, do samego końca. Słowo „humanizm” jest chrześcijańskie. Nawet uwzględniając wszystkie zależności od kultury grecko-rzymskiej. Wszystkie pojęcia podstawowe naszej kultury są nasycone prawdą chrześcijańską.
     Może pożyjemy. Może ludzkość jeszcze będzie trwała następne tysiące lat. Może na innych planetach będziemy kontynuowali dalsze swoje dzieje. Ale wolno nam już dzisiaj bez ryzyka powiedzieć: jak długo będzie ludzkość istniała, tak długo będzie Ewangelia ważna.
     A czym jest Kościół? Czym jest ta – w końcu – garść ludzi wierzących w Chrystusa? My jesteśmy „Nowym Izraelem”, „narodem wybranym”. My jesteśmy światłem w ciemnościach, pochodnią zapaloną. A przynajmniej powinniśmy być.