Biblioteka



38





       NIEKONIECZNIE NA KLĘCZĄCO



     Chyba byłeś świadkiem takich historii w twoim domu:
     „Boziu, pa. Maciuś idzie spać”. Wtedy było jeszcze dobrze. Bozia widziała, Bozia słyszała, Bozia się uśmiechała, Bozia się gniewała. Skończyło się to w momencie, kiedy rodzice zdecydowali, że Maciek jest na tyle duży, że powinien zacząć mówić pacierz. Zaczęła się męka uczenia, przekręcania słów niezrozumiałych, napędzania i strofowania przez matkę czy ojca.
     „Wierzę w Boga” to był i dla mnie taki wielki las, przez który trzeba było ostrożnie iść, aby nie zbłądzić. Bo można było zejść z „który się począł z Ducha Świętego” na „Święty Kościół powszechny” i za szybko zakończyć sprawę. Albo i przeciwnie: z „wierzę w Ducha Świętego” na „narodził się z Maryi Panny” i kręcić się w kółko, jak w labiryncie. Dziesięć przykazań Bożych to były takie wysokie schody, które zaczynały się od: „Jam jest Pan Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. (Nigdy nie mogłem zrozumieć, co to była ta ziemia egipska i dom niewoli i kiedy mnie Pan Bóg stamtąd wywiódł). Systematycznie myliłem – zamiast mówić: „nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”, mówiłem: „nie będziesz brał bogów cudzych przede mną”. Bardzo długo nie wiedziałem, co oznaczają słowa „nie cudzołóż”, a jeszcze bardziej zagadkowe było dla mnie pożądanie osła, wołu i żony. Wreszcie po dziesiątym przykazaniu był zjazd w jasną dolinę: „Aniele Boży”… i długi pacierz dobiegał końca. A potem już codziennie: „Myć się, mówić pacierz, spać”.
     „Pan Bóg – myślałem – to jest taki wielki Pan, który sobie każe mówić pacierz rano i wieczór. Tak samo jak trzeba się myć, jak trzeba jeść kolację, tak samo obowiązkiem jest mówienie pacierza”.
Z czasem dochodzi się zresztą do coraz większej wprawy. Pacierz zostaje odklepany z zawrotną szybkością. Można dojść do takiego stanu: „Mamusiu, czy ja dzisiaj mówiłem pacierz?” „Nie widziałam”. No, to na wszelki wypadek jeszcze raz odklepać jak katarynka.
     Aż przyjdzie dzień, kiedy człowiek pomyśli sobie: „Po co mi to?” i przestanie mówić pacierz.
     Jeśli zaś nie przestanie, to tylko dlatego, żeby „zasłużyć sobie” na niebo. Dlatego też idzie w niedzielę na Mszę świętą i nawet stoi, a nie siedzi, a nawet dużo klęczy, uważnie słucha kazania, chociaż mu się nie podoba, śpiewa pieśni religijne, które niezbyt zresztą mu odpowiadają, pobożnie żegna się, przy mówieniu pacierza patrzy na obraz – „bo to się liczy”.
     To wszystko jednak nie jest jeszcze religią. Teoretycznie rzecz biorąc, można żyć sto lat, codziennie mówić pacierz rano i wieczór, w każdą niedzielę chodzić na Mszę świętą – nie będąc człowiekiem religijnym. Przez cały czas jest to najwyżej wypełnianie formalnego obowiązku wobec Pana Boga. Dochodzi się do takiego stanu, że nie istnieje potrzeba modlitwy indywidualnej czy wspólnej, prawość życia nie łączy się z myślą zbliżenia do Boga, ale wszystko to wykonujemy najwyżej w tym celu, aby nie iść po śmierci do piekła albo nie wiadomo właściwie po co – żeby przytłumić jakieś niejasne uczucie lęku.
     A tymczasem celem wychowania religijnego ma być usunięcie muru obcości, który dzieli człowieka od Boga. Trzeba więc pomóc dziecku przeżyć fakt, że jest w nim Bóg. Bóg, bez którego byłoby ciężko iść przez życie, który ma być potrzebny nie tylko kiedyś, gdy człowieka skrzywdzą ludzie i ujrzy wokół siebie pustkę, gdy poczuje swoją samotność, gdy gnieść go będzie codzienność i straszyć widmo śmierci, gdy zacznie narastać obrzydzenie do samego siebie. Ma On być bliski już teraz: razem z Nim dziecko ma chodzić do szkoły, odrabiać lekcje, bawić się, chodzić do sklepu, pomagać w domu, po prostu razem z Nim żyć.
     Środkiem kształtowania osobowości religijnej jest w pierwszym rzędzie modlitwa. Ale jak przy nauce czytania nie daje się jednak dziecku do ręki traktatu naukowego, tylko zaczyna się od „Ala ma kota”, tak nie można rozpoczynać nauki modlitwy od „Ojcze nasz”. To później. W żadnym też wypadku nie należy robić z pacierza skrótu katechizmu, zmuszając dziecko codziennie do wyliczania siedmiu grzechów głównych czy uczynków miłosierdzia co do duszy i ciała. Nawet „Wierzę w Boga Ojca” należy na razie odłożyć. Trzeba modlitwami najprostszymi, ułożonymi z wielką znajomością psychiki dziecięcej, powoli rozbudzać przeżycia religijne. Nie wolno też pozostawać przy tej samej formie zbyt długo, bo wyjałowi się ona z treści.
     Ale powracam do ciebie. Czy modlisz się? A jeżeli tak, to w jaki sposób? To nie jest błaha sprawa. Jeżeli przestaniesz się modlić, z czasem możesz utracić wiarę. Dlatego cię proszę: zachowaj te dwa punkty – modlitwę poranną i wieczorną. Jeżeli ją zarzuciłeś dlatego, że znudziły ci się formy słowne, jakie wyniosłeś z lat dziecinnych, to odsuń je. Nie szukaj też Pana Boga na ścianie (chociaż powinieneś nad swoim łóżkiem zawiesić jakiś najpiękniejszy obraz religijny), ale raczej zamknij oczy. Bóg jest w tobie. Gdybyś miał się nawet ograniczyć wyłącznie do tego przeżycia: „Bóg jest we mnie” – to wystarczy. Jeżeli zaś stać cię jeszcze na to, aby Mu rano powiedzieć: „Tobie się polecam, pomóż mi w tym dniu”, jeżeli możesz powiedzieć wieczorem: „Tobie ofiaruję wszystko, co było dobre w tym dniu, przepraszam Cię za wszystko, czym Cię obraziłem” – to lepiej. Jeżeli wreszcie zechcesz przejść w myślach chronologicznie cały dzień – to już całkiem dobrze. Zrozum mnie – nie namawiam cię do zrezygnowania z formuł pacierza, ale gdybyś przez nie miał porzucić modlitwę, to lepiej, jeżeli je odsuniesz. Na pewno zresztą przyjdzie moment, kiedy „odkryjesz” je na nowo i dostrzeżesz całą ich głębię i piękno.
     Wypróbuj taką metodę: po przebudzeniu się zsuwaj się zawsze na kolana. To nic nie szkodzi, że jesteś jeszcze na wpół przytomny, że jeszcze „w środku” śpisz. Nie tłumacz się też, że nie masz czasu. W zależności od tego, iloma minutami dysponujesz, będziesz się modlił dłużej lub krócej.
     Wieczorem również z pozycji klęczącej wchodź do łóżka. I znowu nie perswaduj sobie, że jesteś śpiący i że bardzo już późno. Nie daj się też unosić formalizmowi: nie stwarzaj schematu słownego, unikaj wyszlifowanych zwrotów, gładkich słów. Zwracaj się do Boga jak najprościej, jak do Osoby, a nie świętego obrazu: jak do kogoś, kto cię kocha i kto czeka, abyś się do Niego zbliżył. Nie zrażaj się, że nie od razu ci „pójdzie”. Na pewno nie jest łatwo dobrze się modlić, ale Bóg przyjmuje już samą dobrą wolę spotkania się z Nim.