Biblioteka



48





       TWOJE POWROTY



     Odejście od Kościoła może być pozornie nagłe, gwałtowne. Coś się stanie, dojdzie do jakiegoś wielkiego przewinienia, do jakiegoś wielkiego zła. Ale tak naprawdę – nic nie dzieje się „nagle” w tym wymiarze: w wymiarze miłości. To jest proces, który narasta, aż wreszcie wybucha czymś wyraźnie wielkim. Przeważnie zresztą nie wybucha wcale, tylko prowadzi po prostu do ostygnięcia, oziębienia. Być może taki człowiek w dalszym ciągu chodzi do kościoła w każdą niedzielę i wszystkie święta. Gdyby się ktoś go spytał, czy wie, kim jest Jezus, na pewno będzie długo i obszernie mógł na ten temat opowiadać, a nawet bronić Go przed rozmaitymi zarzutami. Ale z jego życia Jezus zniknął. Przestał być dla niego wzorem postępowania na co dzień. Człowiek chce się wreszcie rozgościć w życiu, rozsiąść na tym świecie. To jest proces, który się czasem rozpoczyna już od dziecka, czasem od okresu dojrzewania, czasem jeszcze później, kiedy człowieka „uczą rozumu”, kiedy mu mówią, żeby nie był naiwny, żeby się uczył żyć. I człowiek „uczy się rozumu”. On sam może nawet być jakoś zadowolony z tego, że już wie, jak żyć. Ale to jest tylko zwyczajne życiowe cwaniactwo, w którym nie ma za grosz miłości; to nie jest prawdziwe życie, tylko gra, pozory, ślizganie się: umiejętność przepychania się pomiędzy ludźmi – zależnie od okoliczności – uśmiechem, dobrym słowem, ukłonem, uniżonością aż do lizusostwa albo brutalnością, zepchnięciem drugiego, uderzeniem. Światło zgasło, w głębi duszy jest już pusto, ciemno – nie ma miłości. I to jest koniec.
     Właściwie nie ma na taką postawę lekarstwa. Myśląc kategoriami ludzkimi, sprawa jest absolutnie beznadziejna. Zamknąłeś się w szczelną skorupę swego egoizmu i nic cię nie obchodzi poza twoim interesem, twoją korzyścią, poza twoją wygodą, przyjemnością. Tak traktujesz naukę czy pracę, ludzi, spotkania, rzeczy, obowiązki. W dodatku wcisnąłeś sobie na twarz maskę silnego, pewnego siebie, tego, kto ma rację, a może uprzejmego i serdecznego – i już jej nie zdejmujesz. Najwyżej zmieniasz, ale nawet na moment nie ukazując wobec ludzi prawdziwej twarzy. Już wiesz, już się nauczyłeś – już cię nauczyli – że tego robić nie wolno. Bo gdy inni zobaczą twoją słabość, odkryją twój słaby punkt – wtedy uderzą. Nauczyłeś się czegoś więcej – że już nawet ci nie wolno maski zdjąć przed samym sobą, bo to byłaby połowa przyznania się do winy przed ludźmi. Wobec tego już nawet ty sam siebie nie widzisz. Jaka jest więc szansa na zmianę: na powrót do Miłości? Po ludzku mówiąc – żadna. Ale czasem przyjdzie COŚ – co potem nazywamy Łaską.
     Jest taki obraz tajemniczego malarza – Michała Caravaggio; znajduje się w kościele św. Ludwika w Rzymie; bardzo jestem do niego przywiązany: Przy stole, zajęci leżącymi na nim stosami pieniędzy, siedzą jacyś ludzie; tylko celnik Lewi, przyszły św. Mateusz, patrzy na Jezusa stojącego w drzwiach – Jezus pokazuje palcem na niego. Lewi zdaje się pytać: „O mnie chodzi? Może o któregoś z nich? To o mnie chodzi?”
     Pojawi się niepokój, który się budzi w duszy i drażni jak kamyk uwierający nogę w bucie; niepokój, jak jakiś gwizd za sobą – czy o to chodzi? Zrodzi się przeżycie, które podejdzie niepostrzeżenie – jakieś niezadowolenie z siebie – albo które spadnie niespodziewanie jak grom na Szawła. I nagle zobaczysz się bez maski. To może być wstrząs tak potworny, że wprost trudno ci będzie wytrzymać widok siebie samego. Wtedy nabierzesz takiej pogardy do siebie, takiego obrzydzenia, że uciekniesz do ludzi, żeby tylko nie myśleć o sobie. I to może stać się początkiem twojej odnowy: powrotu do życia – zerwania z kombinatorstwem, obłudą, kupczeniem i handlowaniem – byle zawsze wygrać, zarobić, iść krok dalej; to może być początek twojego życia dla Dobra, Prawdy i Piękna – dla Boga samego.
     Spowiedź jest wynikiem postawy pokutnej. Gdy jej nie masz, to nie ma miejsca na spowiedź. Wtedy stwierdzisz, że nie masz się z czego spowiadać. Ale mama mówi, i babcia mówi, i ewentualnie jeszcze nie wiem kto mówi: „Idźże do tej spowiedzi, bo już czas wielkanocny”. „No i co powiem księdzu?” Bardzo słusznie. Jak jesteś w takim stanie, to gdy już musisz przyjść do konfesjonału, przyjdź i pogadaj o pogodzie albo o starych Polakach – wszystko jedno. Ale nie okłamuj siebie i Pana Boga, bo to nie ma sensu.
     Po tym, co powiedziałem, mógłby ktoś sobie pomyśleć: Ach, no to ja poczekam na dotknięcie Łaski; to wobec tego ja pójdę do spowiedzi wtedy, gdy Bóg da mi Łaskę postawy pokutnej. Pozornie rozumowanie poprawne, tylko nie zapominaj, że przystąpienie do sakramentu jest nie tylko wyrazem twojej postawy, ale że sakrament daje Łaskę postawy pokutnej. Dialektyka wyrazu i przekazu polega właśnie na tym, że możesz świadomie sięgnąć po sakrament, żeby poprzez niego otrzymać Łaskę. Możesz wyciągnąć rękę: „Tak, ja sobie zdaję sprawę, że we mnie nie ma postawy pokutnej, ale mam – chociaż daleką, ale mam – świadomość, że coś jest ze mną niedobrze”.
     Rachunek sumienia, żal za grzechy, postanowienie poprawy, spowiedź, zadośćuczynienie. Jest to znakomita okazja do tego, żebyś się zastanowił nad swoim życiem, nad przebytymi dniami, tygodniami, miesiącami. Kontrola? Nie tylko. Bo może odkryjesz w trakcie tego zastanawiania się nad sobą, przy takim metodycznym przyglądaniu się twojemu stosunkowi do Boga, do bliźniego i do siebie samego, że nie jest całkiem dobrze z tobą, jak to ci się początkowo wydawało. Spostrzeżesz pęknięcia, nawisy, zaniedbania, których w twoim codziennym zagonionym życiu nie zauważałeś – nie miałeś na to czasu. Zdasz sobie sprawę, czym to ci grozi, nawet nie w dalekiej przyszłości, ale w najbliższej przyszłości. Stwierdzisz, że niebezpieczeństwo jest w tobie, że już teraz jest z tobą źle. Może być też, że konfrontując w rachunku sumienia nakazy miłości Boga i bliźniego z tym, jakie jest twoje postępowanie, zobaczysz ze zdziwieniem, z niepokojem, a może nawet z przerażeniem, że to są obce dwa światy: Inne motywy działania, inne intencje, inne metody postępowania. Tak w domu, jak poza domem. Lenistwo, pycha, samowola, zazdrość, chciwość, wyrachowanie, interesowność, niepanowanie nad swoimi wybuchami gniewu. I tak dzień za dniem coraz gorzej. I wtedy może poczujesz się jak ten, który siedział przy drodze i wołał: „Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną”. Ty, który twierdzisz, że nie widzisz, słyszysz, jak mówią ci, że jest świat kolorowy, mówią ci, że jest słońce, mówią ci, że są barwy, że są cienie i światła, ale ty sam tego wciąż nie widzisz. – I gdy przyprowadzili go do Jezusa i Jezus spytał: „Co chcesz, abym ci uczynił?” on odpowiedział: „Panie, abym przejrzał”. – Może się poczujesz jak ten syn marnotrawny, który po wielu popełnionych głupstwach wrócił i nagle znalazł się w ramionach swojego ojca. A teraz wtulony w Jego objęcia mówi: …Już nigdy nie chcę odejść od Ciebie. Chcę żyć w świetle, w dobru, w pięknie. Chcę żyć w Miłości. Tylko pomóż mi. Pomóż mojej słabości.
     Tajemnica dialektyki sakramentalnej wyraz – przekaz polega na tym, że ty, który aktualnie stwierdzasz, że nie widzisz Dobra, Prawdy i Piękna, ale tylko siebie samego i swój interes, możesz sięgnąć, możesz prosić. Już stwierdzenie tego, że nie widzisz, daje ci jakąś możliwość powiedzenia: „Zmiłuj się nade mną. Abym przejrzał”. Twoje pójście do spowiedzi daje ci możliwość wyrobienia w sobie postawy pokutnej.