Biblioteka



51





       Z BUKIETEM ŚLUBNYM W DŁONI


     „Na moim weselu siedmiu królów będzie…”
     Jak myślisz o swoim ślubie? – W białej sukni z obcisłym stanem, w welonie do samej ziemi, w najwspanialszym kościele wypełnionym ludźmi? I żeby organy potężnie grały, i żeby ktoś śpiewał solo Ave Maryja, a twój pan we fraku, w smokingu albo przynajmniej w czarnym ubraniu, i duży bukiet kwiatów białych, i cały kościół w białych kwiatach, i wszyscy goście wzruszeni, i rodzice ze łzami w oczach. Czy tak?
     Albo inaczej: w maleńkim wiejskim kościele, gdzieś na końcu świata, w obecności tylko rodziców i najbliższych przyjaciół, powiedzieć to słowo najważniejsze swojemu chłopcu przed księdzem-przyjacielem.
     Co to jest miłość? Jak do niej dochodzi?
     Miłość jest możliwa wtedy, gdy kogoś stać na wrażliwość. Albo jeszcze inaczej: tylko ten, kto jest wrażliwy, jest w stanie pokochać, zachwycić się drugim człowiekiem. Tu natychmiast widzisz, że sprawa nie jest łatwa. To jest sprawa otwarcia się w ogóle: na wszystko. Ale jeżeli konstrukcja twojego egoizmu jest silna, precyzyjna, budowana przez ciebie z wytrwałością, z pilnością, wtedy niewielkie są szanse na miłość. Chyba że przyjdzie tak silna jak trzęsienie ziemi i spowoduje zawalenie się tej postawy życiowej spryciarza i sybaryty i zachwycisz się spotkanym człowiekiem, a to przeżycie spowoduje, że się potrafisz otworzyć „w ogóle”: zachwycisz się światem. Wtedy będziesz chciał być swoim czynem przy tym kimś, kogoś pokochał, czyje piękno zobaczyłeś. Będziesz chciał być takim jak on. I teraz jest łatwą rzeczą zrozumieć, że miłość to jest dar największej wagi, jaki człowiek w ciągu życia może otrzymać. Chociaż miłość jest bezinteresowna, chociaż miłość w istocie swojej nie czeka na rewanż, na wzajemność, chociaż nie stawia warunków, to w zasadzie z natury rzeczy budzi wzajemność.
     Tylko gdy się zaczyna prawdziwa miłość pomiędzy chłopcem i dziewczyną, każde z nich jest świadome, że wchodzi w nowy, zaczarowany świat: że coś się kończy. Kończy się okres wypełniony rozmaitymi flirtami, romansami, olśnieniami i odchodzeniem, przelotnymi spotkaniami z mniej lub więcej atrakcyjnymi znajomymi. Oczywiście, ten czas mógłby trwać jeszcze długo. Być może, że oboje spotkaliby jeszcze wielu interesujących „przyjaciół”. Ale z drugiej strony narasta przekonanie, że to, co ich spotkało, to jest wielka rzecz; że nie można człowieka, który oddaje mi się cały, jakoś nonszalancko potraktować. Coraz bardziej narasta w nich świadomość, że taka szansa, jaka jest im ofiarowana przez los, może się już nigdy nie powtórzyć, że ten cud jest jedyny i nie można go odrzucić.
     Radość, zachwyt partnerem wywołuje postawę absolutnej szczerości: „Czy chcesz mnie takiego? Popatrz na mnie. Żeby nie było żadnych niedomówień, żeby nie było potem niespodzianek, zaskoczeń; żebyś nie miała do mnie żalu, że ja nie pokazałem się w całej swojej prawdzie”. „Popatrz na mnie, żebyś nie miał do mnie pretensji, że ja się ukrywałam przed tobą, że ja coś przed tobą zataiłam”. To jest z jednej strony żądanie, a z drugiej jest rzeczywiste wyjście naprzeciw: „Popatrz, bo od tej prawdy zależy nasz los”.
     Gdy byłem małym chłopcem, to zawsze na końcu filmów z happy endem, kiedy po niesłychanie skomplikowanych perypetiach, przeszkodach i awanturach, po pokonaniu wszystkich wrogów i wykazaniu fałszywym przyjaciołom ich przewrotności dochodziło do szczęśliwego małżeństwa – nasuwało mi się pytanie: a co potem? Wciąż chciałem, żeby film zaczynał się od tego właśnie momentu. A przynajmniej jeżeli musiała być ta pierwsza część, to żeby po niej została pokazana ta druga: zwyczajne życie tych ludzi.
     Małżeństwo to znaczy zostać z sobą na całe życie. Od rana do wieczora i całą noc. Dać drugiemu szczęście i samemu być szczęśliwym. To nie jest takie proste. Dwie różne indywidualności, wychowane pod innymi dachami, inaczej kształtowane. Zostać ze sobą na całe życie, gdzie się skórą czuje każdy następny ruch, każde następne słowo, gdzie się już wszystko dobrze zna i wszystko dobrze wie. To musi być wiadome przedtem. Pokaż, jaki jesteś, bo ja jestem taka. Pokaż, jaka jesteś, bo ja jestem taki. Godzisz się na mnie takiego? Akceptujesz?
     Nie jakoby byli – i on, i ona – tak naiwni, by sądzić, że ich życie ułoży się zupełnie inaczej niż innych ludzi: że będzie drogą wysłaną różami, bez cienia nieporozumień. Nikomu nie wolno przypuszczać, że nie dojdzie do zadrażnień, do starć. Ale to wszystko nie przekreśli nigdy tych wartości, o których żadne z nich nie wątpi. Dla których się decydują pozostać ze sobą.
     Okres narzeczeństwa jest okresem dojrzewania do tej decyzji bycia razem: to okres przymierzania się do tego, co nazywają małżeństwem. Równocześnie oboje są coraz bardziej świadomi, że na to, aby ten cud uratować, aby dać szczęście ukochanemu człowiekowi i samemu być szczęśliwym, trzeba być otwartym na Dobro, Prawdę i Piękno, trzeba być wrażliwym wrażliwością najbardziej człowieczą – na to trzeba być człowiekiem bezinteresownym. I powiedzmy to wyraźnie: tych dwoje ludzi wierzy, że może im się takie wielkie życie udać: że są w stanie utrzymać się na takim wysokim poziomie. Ufają  j a k o  c h r z e ś c i j a n i e.  Mają za wzór życie Jezusa. Mają jako pomoc życie w Kościele. I w ten sposób dochodzi do wydarzenia największego formatu, jakie może mieć miejsce pomiędzy dwojgiem chrześcijan. Dwoje ludzi decyduje się na takie życie. I to jest święto Kościoła. Gdyby się to działo, nie wiem, na równiku czy na biegunie i gdyby oni z braku księdza te słowa wierności dozgonnej powiedzieli sobie tylko w cztery oczy, to i tak byłoby to święto Kościoła – to byłby prawdziwy akt sakramentalny.
     Gdy to się dokonuje w normalnych warunkach, Kościół w trosce o szczęście tych dwojga swoich ludzi przeprowadza z nimi przygotowanie przedmałżeńskie. Stara się im uświadomić w miarę możności w najszczerszy sposób istotę związku małżeńskiego, obowiązki, jakich się podejmują, trudności, na jakie muszą być przygotowani. A potem, po upewnieniu się, że ich decyzja jest dojrzała, dopuszcza ich do obrzędu sakramentalnego, w którym w uroczysty sposób wobec kapłana – przedstawiciela Kościoła i grona bliskich ludzi składają sobie przysięgę wierności. Kształt obrzędu poddany im przez społeczność kościelną jest rzeczą wtórną, zależną od tradycji kulturowych. Może być taki, może być inny. Powinien tylko wyrażać to, co jest istotą rzeczy: przysięgę wierności dozgonnej w imię Chrystusa.
     U nas jest podaniem sobie rąk związanych stułą i słowami: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny”.