Biblioteka




8. Etyka w przyrodzie


 


     Patrząc od innej strony na to, co się dzieje na świecie, szybko dostrzeżemy, że to nie jest bezładna, przypadkowa walka wszystkich przeciwko wszystkim.
     Można powiedzieć, że morze nie tylko walczy z plażą, ale na swój sposób służy plaży, rzeka – brzegom, powietrze – wraz z jego huraganami – pustyniom, żywioły „dogadują się ze sobą”. Dogadują się ze sobą galaktyki, słońca, „czarne dziury”, planety. Tak więc cała przyroda „nieożywiona” żyje nie tylko wolą walki o utrzymanie się przy życiu, ale i dawaniem drugiemu żyć, pomaganiem.
     To samo w jeszcze większej mierze obserwować możemy w świecie roślin, jak również w świecie zwierząt oraz w świecie ludzkim. Trwa więc nie tylko ustawiczna walka, ale i ustawiczne staranie się o współpracę, koegzystencję.
     Mówiąc o tych sprawach, wciąż musimy się pilnować, aby nie oddzielać świata ludzkiego od świata przyrody. Wciąż trzeba myśleć kompleksowo. Również, albo przede wszystkim, gdy chodzi o sprawę etyki. Nie wolno się gorszyć tym, co obserwujemy w świecie przyrody, jakby zapominając o tym, co się dzieje w świecie ludzkim. Chociaż Bóg wciąż jest obecny w ludziach, współpracuje z nami, „robi wszystko, co może”, abyśmy byli mądrzy i dobrzy, i tak nie potrafi zapobiec, przeszkodzić wszystkim zbrodniom, przestępstwom wszelkiego rodzaju, oszustwom, rabunkom. Trzeba o tym pamiętać – a potem bez zgorszenia obserwować, co się dzieje w przyrodzie ożywionej i nieożywionej. Zdając sobie sprawę z tego, że na takiej samej zasadzie i w ten sam sposób Bóg-Miłość współpracuje z każdym zwierzęciem, z każdą rośliną, z każdą kroplą wody, z ziarnkiem piasku, tak jak i z każdą gwiazdą, planetą czy galaktyką – inspirując je do mądrości i miłości.
     Są najpierw drogi porozumienia pomiędzy jednostkami tego samego gatunku, jak i pomiędzy poszczególnymi gatunkami. Trwają dialogi – wrogie albo przyjazne. Każdy osobnik coraz lepiej wie, czego chce, czego potrzebuje do życia. Kto jest jego wrogiem, kto jest obojętny, a kto jest sprzymierzeńcem. Każdy wie coraz dokładniej, co mu przysługuje, co sobie wywalczył, do czego ma prawo.
     A więc to nie jest chaos. W tym pozornym zawirowaniu jest porządek. Są reguły gry, wypracowywane, doskonalone w ciągu miliardów lat prób i wysiłków – zasady nie tylko walki, ale i współpracy. Są przestrzegane choćby prawa rodziców wobec potomstwa i ich obowiązki wychowywania, opieki, poświęcenia – jak i prawa i obowiązki dzieci wobec rodziców.
     Stąd też można mówić nawet o jakiejś etyce, o prawach i obowiązkach, które dotyczą zachowań zwierząt, czy nawet roślin. Każdy osobnik jest zobowiązany do ich przestrzegania. Możemy obserwować kary wymierzane osobnikom przekraczającym te prawa, jak również nagrody, które otrzymują jednostki przestrzegające ich mimo trudności. Szczególnie wyraźnie obserwujemy te fenomeny u zwierząt żyjących gromadnie. Choćby u orangutanów, pszczół, mrówek, termitów. Kierują się one zasadą, że nie wolno wyrządzać krzywdy nikomu, kto należy do stada, roju czy mrowiska. A z drugiej strony, wypełnianie obowiązków, które służy dobru stada, kolonii, rodziny, roju czy mrowiska, jest nagradzane.
     Obserwujemy współpracę, przyjaźń pomiędzy zwierzętami czy roślinami tego samego gatunku, ale również grupy, wspieranie się, przyjaźnie, nieszkodzenie sobie u osobników różnych gatunków. Możemy obserwować akty sympatii, serdeczności, miłości.
     Zwierzęta przeżywają emocje. Bardzo łatwo zauważamy radość czy smutek, szczęście czy nieszczęście psa. Ale tak jest ze wszystkimi stworzeniami. Choćby z mrówkami. Nie tylko więc już inteligencja, ale i miłość daje o sobie znać, coraz bardziej się uwyraźnia.
     Tak więc ewolucja to droga nie tylko rozwoju intelektualnego, ale i moralnego. Na tej drodze można mówić o dorastaniu stworzeń do świętości. Potwierdzają to obserwacje naszych zwierząt domowych – kotów czy psów. One wiedzą, gdy coś zrobiły dobrze albo źle. Dotyczy to nie tylko wzajemnych relacji kotów czy psów, ale również ich stosunku do właściciela.
     Na przykład przyjaźń psa. Słynny był pies – czarny podpalany mieszaniec, nazwany przez mieszkańców Krakowa Dżokiem – na przełomie roku 1990 i 1991 miesiącami czekający na Grunwaldzkim rondzie na swojego pana, który podobno zasłabł i został odwieziony do szpitala. Cały Kraków jakby się nagle obudził, wpatrzył się w tego psa. Bo on nie chciał odejść stamtąd, chociaż było zimno i chociaż go wabiono na najrozmaitsze sposoby. Nic nie pomagało. Aż go obłaskawiła po wielu miesiącach pani profesor Maria Muller, która dzień w dzień przychodziła, aby go nakarmić i z nim porozmawiać. Zabrała go wreszcie do swojego domu. Wieść gminna niesie, że gdy po jej śmierci Dżok trafił do azylu, uciekł stamtąd i zginął w Swoszowicach pod kołami pociągu, co niektórzy ocenili jako samobójstwo. Bronisław Chromy zaprojektował pomnik tego psa, który został odsłonięty w maju 2001 roku na bulwarze wiślanym.