Biblioteka



38






MIŁOŚĆ MAŁŻEŃSKA



„I żyli długo i szczęśliwie”



     Jest wschodnie podanie o tym, że ludzie rodzą się jako połówki pomarańczy. Czasem zdarza się, że te połówki spotykają się ze sobą i to jest szczęśliwe małżeństwo. Tak, to prawie że prawda, tylko z istotnym zastrzeżeniem . Nie można tego zobaczyć w jakichś układach mitycznych, lecz ludzkich: nie wystarczy się spotkać. Człowiek jest już takim dziwnym stworzeniem, że wszystko potrafi zepsuć, zniszczyć. Nawet największy dar, największą łaskę, jaką jest miłość. Dzieje się tak po prostu dlatego, że w człowieku tkwi egoizm, interesowność – chęć, by wciąż na wszystkim zarobić, zyskać, postawić na swoim, zwyciężyć, „zaklepać” swoje, wywalczyć swoją przewagę, umocnić swoją pozycję. Ten egoizm ujawnia się zarówno w sytuacjach ważnych, jak i marginalnych, przybiera najbardziej niespodziewane kształty, nawet pozoruje troskę o drugiego człowieka i serdeczność. Innymi słowy, na to, żeby miłość, ten największy cud, jaki się człowiekowi może zdarzyć, mógł uratować, musisz się wciąż starać o bezinteresowność, otwartość na twojego ukochanego człowieka, zrozumienie, przebaczanie wciąż od nowa. Bo inaczej…
     Spotkałem go przypadkowo, po długim czasie. Żegnałem w „Cracovii” moich przyjaciół. Nagle poczułem czyjś wzrok na sobie. Podniosłem głowę. W głębi kawiarni siedział Marian. Jadł śniadanie. Podszedłem: – Tyle czasu, co z tobą? Co u ciebie? A, wakacje w Hiszpanii, już czwarty raz. Już z językiem hiszpańskim. A więc praca tu, praca tam. Coraz więcej pracy, pieniędzy, kontaktów z rozmaitymi ludźmi, z wybitnymi ludźmi.
     Ale na mnie był już czas. Zauważył to. Rzucił pytanie, które najwyraźniej miał odłożone i tylko czekał na sposobną chwilę, by je postawić. Ja też na nie czekałem.
     – Co z Haliną? Spotykasz ją czasem? – powiedział jakby od niechcenia. Miął w ręce serwetkę.
     W kilka dni potem byłem u niej. Nie czekałem na pytanie. Wiedziałem z doświadczenia – nie postawi go. Zbyt ambitna. Nie siliłem się na zagadywanie. Po prostu powiedziałem o tym zdarzeniu: że spotkałem Mariana, że spytał o nią, że informowałem na ile byłem zorientowany. Widziałem jej reakcję kątem oka. Zbladła, potem zaczerwieniła się. Nie chciałem zauważyć jej zdenerwowania. Udawałem obojętne relacjonowanie. Skończyłem. Nie spytała o nic. Dalej rozmawialiśmy o różnych sprawach, o jej wyjazdach, sukcesach, osiągnięciach.
     A mnie było żal tych lat, które jej przeminęły bez niego. Lat, które spędzili samotnie. Bo wiem na pewno, że oni są połówkami tej samej pomarańczy i tylko ze sobą mogli być szczęśliwi. Wiem tym bardziej, że pamiętam ich świetne okresy. Pamiętam, jacy byli wspaniali. Jak znakomicie pracowali. Jacy byli szczęśliwi. Ile słońca w nich było. Ile szczęścia dawali innym ludziom. I wiem, że oni też o tym wiedzą. Udają tylko, że tak nie jest, i próbują innych kombinacji. Było wielu mężczyzn w jej życiu od tamtego czasu. Ale nic się nie udawało. I tylko zmarszczek coraz więcej, zgorzknienia, smutku – żalu za utraconym rajem.
     Ale sprawa egoizmu to nie sprawa okresu małżeńskiego. My nie rodzimy się bezinteresowni. Sprawę egoizmu należy postawić na samym początku. Odkąd zaczęła się twoja sympatia do kogoś. Odkąd zaczęliście ze sobą chodzić. I o dojrzałości do małżeństwa, a nawet do przyjaźni, to właśnie decyduje – wasza umiejętność życia w otwarciu na drugiego człowieka, na ludzi, na świat. To twoje przymierzanie się do perspektywy pozostania razem, szczęścia, jakie daje bycie razem, rozstrzyga się właśnie na tej płaszczyźnie: czy potrafisz być bezinteresowny. Czy twoja druga połowa potrafi być bezinteresowna. A więc to nie twoja wolność od win, wolność od wad. Bo ty masz rozmaite wady. Twoja druga połowa ma je również. Mogą się przeróżne rzeczy zdarzyć, nawet wprost tragiczne. Najważniejsze – co dalej. Jak zostanie to przez ciebie rozegrane.
     Czas chodzenia ze sobą to nie jest tylko czas przyglądania się sobie. To jest wspólna szkoła życia – uczenie się wyrastania ponad swój egoizm, ponad mentalność drobnego kupca, który wciąż na wszystkim i na wszystkich chce zarobić. I albo przekonasz się, że są wyniki, że z biegiem czasu jest tak u ciebie, jak i u twego partnera coraz lepiej: Że stać się coraz częściej i na coraz większe akty wspaniałomyślności, wczucia się w drugiego człowieka albo spostrzeżesz cofanie się, narastanie egoizmu: uporu, zacieśniania się na swoich interesach, braku zrozumienia, a nawet braku chęci zrozumienia drugiej połowy. I te stwierdzenia mają rozstrzygające znaczenie dla twej decyzji.
     Ale powiem jeszcze coś więcej, co zresztą jest już jakimś wyjściem poza temat: Będziesz miał takie małżeństwo, jakim ty jesteś, jakim się starasz być w życiu codziennym, gdy w ogóle sprawa małżeństwa jeszcze nie istnieje. Ono się nie dzieje poza twoją osobą, ale z niej wypływa.