Biblioteka



DWIE NARADY



 


DWIE  NARADY


(Z tomiku „Bajki niebieskie”)



     Gdy święty Mikołaj zakończył swoją kampanię rozdawania podarunków na ziemi i wrócił do nieba, po paru dniach jego aniołki zaczęły niepokoić się nie na żarty.
     – Co się dzieje z naszym świętym Mikołajem? Smutny i smutny.
     – Może jeszcze nie odpoczął i czuje się zmęczony.
     – Ale nigdy tak nie było.
     Z jednej strony nie chciały przeszkadzać świętemu, ale z drugiej chciały mu jakoś pomóc.
     – Trzeba go spytać, co się dzieje.
     – Lepiej nie pytać, może samo przejdzie.
     – To już za długo trwa – oświadczyło anielątko złote i zadeklarowało: – Ja idę i spytam go.
     I tak też zrobiło. Podeszło do świętego, gdy ten spacerował z rękami założonymi do tyłu i z poważną twarzą. I zagadało:
     – Przepraszam cię, święty Mikołaju.
     Ale święty nie usłyszał cichego szczebiotu i nie dostrzegł maleństwa, które wśród chmurek ledwo było widoczne, i szedł zamyślony dalej. Wtedy rezolutne anielątko podfrunęło wyżej i, gdy się znalazło na wysokości ucha, powtórzyło:
     – Przepraszam cię, święty Mikołaju.
     Święty się ocknął, spojrzał na maleństwo:
     – A, to ty. Cieszę się, że cię widzę. Z czym przybywasz? – powiedział serdecznie, choć jakby roztargniony.
     – Przyszedłem w imieniu twoich aniołków spytać, dlaczego jesteś taki zamyślony.
     – Martwię się, moje dziecko, martwię się.
     – A to widzimy, tylko czy nie moglibyśmy ci w czymś pomóc, żebyś się nie musiał martwić?
     – Myślę, że nie – uciął krótko święty.
     Aniołek się stropił, widząc, że święty nie chce ich pomocy. Wiedział, że teraz albo trzeba się oddalić, albo zaryzykować. Wybrał to drugie:
     – A możesz nam opowiedzieć, co cię tak martwi?
     Święty, zaskoczony tą propozycją, spojrzał bystro spod brwi na śmiałego aniołka. Przystanął. Ale że był mądry i rozumiał dobre intencje swojego małego pomocnika, powiedział:
     – Dobrze. Powiem ci, choć przecież nie będziesz mi mógł pomóc. Otóż martwi mnie, że ludzie tak grzeszą. Obrażają Boga najlepszego. Szkodzą swoim bliźnim, no i sobie. Już wiesz, dlaczego się martwię?
     – Wiem – odparło cicho anielątko.
     – I końca nie ma tym grzechom. Grzeszą dzieci. No, te jeszcze można jakoś rozumieć: głupie są, nie zdają sobie w pełni sprawy z tego, co robią i jakie to ma konsekwencje. Grzeszy jednak młodzież. Ci, którym się zdaje, że wszystkie rozumy zjedli i to, co oni uważają, jest najmądrzejsze, a dorośli powinni iść na emeryturę. Grzeszą przez pewność siebie, bufonadę. Ale grzeszą i dorośli. Najczęściej chciwością, aby mieć jak najwięcej i jak najlepszych rzeczy, najwyższe stanowiska i najwspanialej brzmiące tytuły. Grzeszą również ludzie starzy, i to nienawiścią, zazdrością, bo zazdroszczą wszystkim wszystkiego: młodości, mądrości, sił i wreszcie pieniędzy.
     Anielątko słuchało tego z najwyższą uwagą, myślało z przerażeniem o ludzkiej głupocie i zarazem zastanawiało się intensywnie: jak można by to zmienić. Tylko nic mu do głowy nie przychodziło.
     Teraz aniołek nie widział innego wyjścia, jak tylko pożegnać się i oddalić. I tak też zrobił. Za chwilę wpadł w gromadę swoich kolegów, którzy z niepokojem na niego czekali. Natychmiast zasypali go pytaniami:
     – No i co? – spytał aniołek niebieski.
     – I jak było? – dorzucił aniołek biały.
     – Wiesz już?
     – Dowiedziałeś się?
     – Czemu nie mówisz?
     Aniołek złoty przeczekał burzę pytań i gdy na moment ucichła, odpowiedział krótko:
     – Święty Mikołaj martwi się, że ludzie tyle grzeszą.
     Aniołki zamilkły. Ta wiadomość nienowa, a przecież ich zaskoczyła.
     – A co można na to poradzić?
     – Właśnie: co można na to poradzić?
     – Na pewno o tym myśli święty Mikołaj.
     – I coś z pewnością wymyśli, bo jest bardzo mądry.
     – Ale co?
     – To się dowiemy.
     Znowu zapadła cisza.
     Aż wreszcie anielątko złote, to samo co było na rozmowie ze świętym, spytało nieśmiało:
     – A może byśmy mu pomogli?
     – Ale jak?
     – Zacznijmy myśleć.
     – To zwołajmy inne anioły, mądrzejsze od nas.
     – Właśnie! Niech wszystkie anioły zaczną o tym myśleć, to może coś wymyślą. Tylko trzeba poprosić o pozwolenie.
     – Kogo?
     – Archaniołów.
     I tak się stało. Archaniołowie zgodzili się natychmiast. Rozesłano gońców na wszystkie cztery strony nieba. Ci zatrąbili w swoje złote trąby i zwołali anioły. Zebrały się w największym amfiteatrze, używanym tylko na nadzwyczajne okoliczności. Usadowiły się wygodnie jedne nad drugimi, aż te najwyżej siedzące ledwie były widoczne. Zebranie prowadził święty Mikołaj i od razu przystąpił do sedna sprawy:
     – Pomyślcie trochę i doradźcie jak działać, co mówić, co ukazywać, aby ludzie nie grzeszyli.
     Wystąpił święty Michał – archanioł potężny i ogromny:
     – Na ludzi jest jeden sposób: muszą zrozumieć, że Bóg jest sprawiedliwy i odmierzy każdemu taką miarą, jaką oni mierzą. Weźmie na wagę sprawiedliwości dobre uczynki, położy na jednej szali; na drugiej szali położy uczynki złe. I ta waga zadecyduje, czy człowiek będzie zbawiony, czy potępiony.
     Poparł go święty Rafał Archanioł:
     – Błędem jest, że ludzie przestali pamiętać o piekle. Najwyższy czas, aby do tej prawdy wrócić.
     Gdy skończyli mówić, rozległy się oklaski, które zaszumiały jak deszcz po drewnianym dachu.
     Zdawało się, że po tym, co powiedział święty Michał i święty Rafał, dyskusja jest definitywnie zakończona. Aż tu, w tej ciszy, niespodziewanie odezwał się nieśmiały głosik:
     – Czy ja mogę jeszcze coś powiedzieć?
     Wszystkie archanioły, anioły i aniołki szukały oczami, skąd pochodzi ten cichy ale zarazem stanowczy głos. Był to aniołek złoty, który nie czekając na odpowiedź, mówił dalej:
     – Ludziom trzeba ukazywać Boga sprawiedliwego. Ale również trzeba im ukazywać i co innego.
     – O czym myślisz? Co ukazywać? – spytał święty Mikołaj, lekko zdziwiony.
     – Na przykład kwiatki.
     – Kwiatki? Jakie kwiatki?
     – Jakie bądź. Kwiatki po prostu. A poza tym lasy, łąki, morze, góry, śnieg, niebo w czasie zachodu i w czasie wschodu.
     Święty Mikołaj na początku zaskoczony tą lawiną obiektów do oglądania, już zaraz wyczuł intencję aniołka, uśmiechnął się i czekał aż skończy.
     Ale on wcale nie zamierzał kończyć i tłumaczył dalej, jakby to jeszcze było potrzebne, posługując się przy tym łapkami, które uwyraźniały to, co wypowiadał ustami:
     – W każdym listku poruszającym się na wietrze, w zwiewności motyla, w ogromie wygwieżdżonego nieba, w lesie, który zasypia wieczorem, w śpiewie ptaków, w falującym zbożu…
     – Dobrze – przerwał mu święty Mikołaj, bojąc się, że ta wyliczanka będzie jeszcze długo trwała. – I co dalej?
     – To wszystko nie tylko Pan Bóg stworzył, ale też jest On w tym świecie obecny. Trzeba, żeby ludzie umieli zachwycać się światem, pięknem świata, bo w pięknie jest sam Pan Bóg. A przez zachwyt staną się podobni do Tego, Kim się zachwycą. Będą chcieli być piękni i czyści jak kwiaty, jak góry, jak śnieg.
     Zapanowała cisza, po której wybuchły oklaski. A te huczały jak grad po drewnianym dachu.
     Wtedy o głos poprosiła Matka Boska, chyba wciąż przestraszona tym, co mówił święty Michał Archanioł. Jak zwykle delikatna i niechcąca narzucać swojego zdania, zaczęła mówić nieśmiało:
     – Ukazujcie Syna mojego, który jest Słowem Boga Najwyższego.
     Gdy zaczęła mówić, zdawało się, że wszystkie anioły przestały oddychać, od największego archanioła po najmniejszego aniołka. Przestały nawet poruszać powiekami, żeby nie uronić nic z tego, co Ona przedkładała swoim śpiewnym głosem:
     – Ukazujcie, jak piękne jest życie ludzkie, na przykładzie takiego życia, jakim On żył. Mówcie o Jego dzieciństwie, ale zwłaszcza o Jego życiu dojrzałym, gdy chodził po Palestynie i służył ludziom, nauczając i pomagając. Aby się Nim zachwycili.
     W amfiteatrze zapadła cisza.
     – A na koniec – dodała, jakby uważając, że za długo mówi – trzeba ukazać ludziom wartość Ewangelii i Eucharystii, w której spotykają mojego Syna i mogą się z Nim łączyć duchowo, jednoczyć się z Nim – tu przerwała nagle, jakby zmusiła siebie do milczenia, choć mogła jeszcze dużo mówić.
     Rozległy się oklaski, które grzmiały jak lawina kamieni spadająca na drewniany dach. Trwały długo. Aż ucichły.
     I wtedy, gdy już się zdawało, że nie ma nic do dodania, poprosił o głos święty Józef. Jeżeli wystąpienie Najświętszej Maryi było dla wszystkich niespodzianką, to prośba o głos świętego Józefa była sensacją. Archaniołowie, aniołowie i aniołki – wszyscy pytali niedowierzająco:
     – Święty Józef?
     – Naprawdę święty Józef?
     – Przecież dotąd nie słyszałem, żeby on cokolwiek powiedział.
     – Co on chce mówić? O czym? Dlaczego?
     A on, chyba słysząc ten szum głosów na trybunach amfiteatru, wytłumaczył się:
     – Jestem patronem dobrej śmierci ustanowionym przez Kościół. Stąd też uważam, że powinienem zabrać głos w tej sprawie. Zwracam się do was, wszyscy aniołowie, których obowiązkiem jest pomagać ludziom. Mówcie im o tym, że życie jest krótkie i trzeba się spieszyć. Mówcie o tym małym dzieciom, którym życie wydaje się być bezkresną drogą. Mówcie o tym młodzieży, dla której młodość zdaje się trwać bez końca. Mówcie o tym dorosłym, którzy chcą być w pełni sił na zawsze. Mówcie o tym ludziom starym, którzy uważają, że śmierć o nich zapomniała. Niech żyją szybko, bo życie jest krótkie. Wtedy będą żyli dobrze.


     Jeszcze w tym samym dniu, i to prawie natychmiast po naradzie aniołów, wpadł do piekła stary diabeł i zgłosił się zdyszany na wartownię głównego dowództwa piekła:
     – Do Lucyfera.
     – Powolutku – odparł pogardliwie wartownik. – Do jakiego Lucyfera. Masz mówić wyprostowany na baczność: do Najdostojniejszego, do Najbardziej Oświeconego, do Najbardziej Godnego, do Najpotężniejszego Antychrysta. Bo jak nie, to my cię nauczymy tutaj wszystkiego. Zrozumiano?
     Stary diabeł przymknął oczy ze strachu. Stanął na baczność. Powtórzył wszystkie tytuły tak, jak mu kazano, i wtedy wartownik spytał:
     – Z czym?
     – Co z czym?
     – Z czym przychodzisz?
     – A to ja powiem samemu Antychrystowi.
     – Nie Antychrystowi, ale Najdostojniejszemu Antychrystowi. Zgoda?
     – Zgoda – powtórzyło, drżąc ze strachu, stare diablisko.
     – Ty mnie tu powiesz, i to dokładnie, inaczej nigdzie nie pójdziesz. Zrozumiano?
     Stare diablisko ustąpiło i odpowiedziało:
     – Podsłuchałem ważną naradę aniołów w niebie…
     Jeszcze nie skończył mówić, gdy wartownik wrzasnął:
     – No to czemu, gamoniu, nie mówisz! Biegiem do Głównej Komendy!
     Stare diablisko puściło się biegiem. Mijał bezkarnie straże, które czuwały na poszczególnych piwnicznych piętrach, narzekając:
     – Do windy jednak łotry mnie nie skierowali i muszę latać po schodach.
     Ale pancerne drzwi głównej kwatery Antychrysta były otwarte. „Czekają na mnie” – pomyślał z satysfakcją.
     Wnętrze było ze złota przetykanego drogimi kamieniami. Dyskretny napis, ale dla każdego przychodzącego widoczny, oznajmiał: „Wszystko z napadów i rabunków”. Za złotym biurkiem, na wspaniale ohydnym, złotym fotelu, siedział sam Lucyfer, przerażająco brzydki. Obok niego sterczeli jak posągi szatani straży przybocznej, uzbrojeni po zęby.
     – Mów, jak tam było! – warknął Lucyfer.
     „Widać już go poinformowali z wartowni” – pomyślał stary diabeł. Wobec tego zaczął szeroko opowiadać, jak to tam było, od początku do końca. Lucyfer przerwał mu to opowiadanie:
     – Krótko a węzłowato: co i kto tam mówił?
     Przestraszony stary diabeł zaczął więc referować, co słyszał. Gdy mówił o tym, jak to Michał Archanioł ubolewał, że ludzie zapominają o piekle, Lucyfer zaśmiał się szyderczo, aż ciarki po grzbiecie starego diabła przebiegły, a potem wrzasnął:
     – Napracowaliśmy się, napracowali, by ludzie uwierzyli, że nie ma piekła i że nas nie ma. Ale mów dalej!
     Wobec tego stary diabeł mówił dalej i obserwował Lucyfera. Gdy opowiadał o wystąpieniu Matki Boskiej, ten jeszcze bardziej skrzywił się i mruknął:
     – Ta musi się zawsze wtrącić. Siedziałaby cicho.
     A gdy relacjonował to, co opowiadała o duchowym zjednoczeniu się człowieka z Jezusem w Eucharystii, Lucyfer kręcił się na fotelu, jakby był on nabity gwoździami. Kiedy mówił o wystąpieniu aniołka złotego z grupy świętego Mikołaja, Lucyfer wygiął pogardliwie usta i wyciągnął rękę, żeby mu przerwać. Ale zmienił decyzję, gdy usłyszał o tym, co aniołek mówił o piękności Boga, która ujawnia się w świecie. Stary diabeł usłyszał, jak Lucyfer przez zęby syczy:
     – Jaki przemądrzały szczeniak! Skąd on to wie?
     Gdy tylko stare diablisko opuściło straszliwy gabinet, Lucyfer wydał rozkaz:
     – Zwołać naradę głównych dowódców.
     Gdy ci błyskawicznie stawili się przed nim, zapytał ich:
     – Słyszeliście?
     – Nie – skłamali.
     – Przecież podsłuchiwaliście! – wrzasnął Lucyfer.
     – Ale było słabo słychać – wykręcili się kolejnym kłamstwem.
     – Co robimy?
     Milczeli jak zaklęci. Każdy z wezwanych bał się cokolwiek powiedzieć.
     – Zwołamy naradę wszystkich diabłów, taką samą jaką zrobiły przeklęte anioły w niebie. Zrozumiano?
     – Zrozumiano – odpowiedzieli wezwani.
     – No to już!
     Dowódcy rozbiegli się natychmiast na cztery strony piekła, gwiżdżąc jak szaleni i za chwilę w głównym pomieszczeniu piekła, używanym na specjalne okazje, zebrali się szatani. Wszyscy. Od największych i najpotężniejszych, aż po małe diablątka. Hałas panował taki, że jeden drugiego nie mógł słyszeć, gdy mówił normalnie, wobec tego krzyczał mu do ucha, stąd harmider nie tylko nie malał, ale rósł. Nie uspokoiło się nawet wtedy, gdy wszedł Lucyfer, aż ten wrzasnął:
     – Milczeć, bo was powrzucam do wody święconej!
     Wtedy uspokoiło się.
     – Dzisiaj w niebie aniołowie naradzali się, co robić, by ludzie nie grzeszyli – oznajmił Lucyfer.
     – Do jakich wniosków doszli? – odważył się ktoś niewidoczny w tłumie zawołać.
     Lucyferowi nie podobało się to, ale zaczął pokrótce przedstawiać treść niebiańskiej narady.
     – Zwołałem was, byście mi doradzili, co zrobić, by ludzie więcej grzeszyli – oświadczył.
     Jeszcze nie skończył, gdy wybuchnął taki wrzask, że nie można było wytrzymać. Nawet gdyby Lucyfer coś krzyknął, to i tak by go nikt nie usłyszał. Złapał więc za kropidło z wodą święconą, przygotowane obok mównicy, zamachnął się i pokropił miejsce, skąd dobiegał najgłośniejszy wrzask. Uciszyło się natychmiast.
     – Słucham propozycji, krótko, w jednym zdaniu. Ten mówi, na kogo wskażę. Kto chce mówić, niech wyciąga rękę.
     Podniósł się las rąk. Wskazał pierwszego lepszego spośród dowódców.
     – Mów!
     – W dalszym ciągu prowadzić akcję propagandową, że nie ma piekła i nie ma szatanów, że nie ma Boga.
     Zapadła cisza. Wszystkie diabły wpatrywały się w Lucyfera. Ten mruknął do siebie:
     – To znamy na pamięć. Nic nowego. O tym wiedzą nawet najgłupsze diablątka.
     Sala, gdy usłyszała komentarz Lucyfera, dopiero teraz zawyła szyderczym śmiechem. Rozległy się gwizdy, że aż w uszach świdrowało. Zerwały się okrzyki, przezwiska:
     – Dureń!
     – Kretyn!
     – Idiota!
     Śmiali się długo, bojąc się przestać, aż sam Lucyfer uspokoił ich podniesieniem ręki.
     – Następny! – wrzasnął Lucyfer.
     Znowu podniosły się ręce. Lucyfer wskazał na jednego spośród młodych diabłów.
     – Wbijać w ludzkie pały, że Jezusa nigdy nie było!
     Ktoś z sali zawołał:
     – Nie bądź śmieszny! Badania, jakie ludzie prowadzili, wykazały, że Jezus istniał.
     – Wiem o tym, ale ludzie są głupsi, niż się to zdaje, można, mimo wyników naukowych, dalej opowiadać, że Jezus to wytwór fantazji.
     – A co mówić tym, którzy nie uwierzą?
     – Takim ludziom wykazujmy, że był On nierealnym, niepraktycznym fantastą. I na wzór dla ludzi się nie nadaje.
     Wszyscy patrzyli na Lucyfera, jak się zachowa. Ten warknął:
     – Nie takie to głupie. Będziemy musieli się nad tym zastanowić. I wam to też polecam. Załatwione?
     Sala zawyła:
     – Załatwione!
     Trwałoby to nie wiadomo jak długo, ale Lucyfer wyciągnął rękę. Znowu się uciszyło.
     – Następny! – wrzasnął.
     Znowu podniósł się las rąk. Lucyfer wśród starych diabłów spostrzegł diablisko, które doniosło mu o naradzie aniołów w niebie. Wskazał na niego.
     – Należy, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży, propagować łamanie drzewek, wyrywanie krzewów, deptanie trawników, kwiatków, brud, bałagan, wszelakie zanieczyszczenie. Niech wszędzie plują, zaśmiecają papierami, opakowaniami plastykowymi i blaszanymi, niech rozbijają butelki…
     – Hej! – przerwał mu ktoś. – Naszemu staremu dziadkowi coś się pomyliło. My nie rozmawiamy o niszczeniu przyrody, ale o zniszczeniu Boga.
     Ale Lucyfer chyba zaczął się domyślać, o co chodzi, bo krzyknął w stronę intruza:
     – Zamknij się! – A do starego diabła: – Mów dalej!
     Stary diabeł zwrócił się w stronę, skąd usłyszał głos krytyki, i odpowiedział:
     – Zapominasz, że Bóg, z którym walczymy, jest w świecie. Niszcząc świat, niszczymy samego Boga. A więc trzeba zniszczyć piękno świata. Niech nad miastami wiszą chmury dymów i spalin. Niech śmierdzi powietrze, niech będzie zatruta woda i ziemia, zboże i jarzyny. A poza tym należy wprowadzić u młodzieży modę na niechluja i brudasa. Niech się nie myją, niech śmierdzą, niech nie piorą swojej odzieży. Niech w stylu bycia i mówienia będą modne przekleństwa, przezwiska, wulgarność, chamstwo. Należy rozpętać modę na pornografię, żeby zohydzić, zniszczyć prawdziwą miłość.
     Tu przerwał. Lucyfer nie wytrzymał, wstał i wykrzyknął:
     – Brawo!
     Wszyscy szatani, ilu ich tam było, zachowali się identycznie i podniósł się ryk iście piekielny. Ale stare diablisko nie skończyło. Gdy sala wyła z zazdrości, on gorączkowo przeglądał w swojej pamięci to, co przygotował do wygłoszenia. „Tak odpowiedziałem złotemu aniołkowi. Teraz muszę odpowiedzieć Maryi”. Gdy się uciszyło, mówił dalej:
     – Podstawową sprawą dla człowieka jest praca. Starajmy się za wszelką cenę, by nie była traktowana jako akt miłości wobec drugiego człowieka czy wobec społeczeństwa, jak tego uczy Jezus, ani też jako rozwój osobowości zgodnie z wolą Boga. Rozpętajmy chciwość. Pracować należy, by mieć jak najwięcej forsy i tylko tyle.
     Lucyfer wykrzyknął znowu:
     – Brawo!
     Na sali wybuchnął znowu ryk wściekłości. Gdy szatani wrzeszczeli, stare diablisko myślało gwałtownie: „A teraz odpowiedzieć muszę Józefowi”. Stał wciąż, gdy wszyscy usiedli, i powiedział:
     – A przy tym wszystkim, aby ludzie grzeszyli, należy nieustannie wmawiać w nich, że mają jeszcze dużo czasu. Tak w dzieci, w młodzież, w dorosłych, jak i w starych, że mają dużo czasu – powtórzył.
     Zapadło milczenie. Ktoś się pogardliwie roześmiał, ale nie został zaakceptowany. Trwała cisza. Szatani usiłowali zrozumieć, na czym polega ta propozycja. Równocześnie przyglądali się Lucyferowi, jak się zachowa. A ten wstał zza stołu, podszedł do starego diabła, uścisnął mu rękę i powiedział:
     – Gratuluję. Trafiłeś w dziesiątkę. – I zwracając się do szatanów, powiedział: – Rozkazuję, abyście się do tego stosowali. Wmawiajcie ludziom, że mają jeszcze dużo czasu.
     Zdjął z piersi jeden z orderów, którymi był obwieszony, i przypiął do piersi starego diabła. Wszystkie diabły zawyły z zazdrości. Wrzask był tak wielki, że zdawał się mury rozsadzać.