Biblioteka


4. Inwestuj w siebie



 



4


Inwestuj w siebie



     Jesteś biznesmenem. Ludzie potrzebują twojej pomocy. Potrzebują ciebie. Potrzebują twojego kapitału – fachowego, intelektualnego, moralnego! Stąd też wynika twój obowiązek najważniejszy: Inwestuj w siebie. To jest najważniejsze – twoje inwestowanie.


     1.  Po pierwsze – i po ostatnie – kształć się. Może mi powiesz: „Szkoda, żeśmy się wcześniej nie spotkali, bo wtedy ta rada by mi się może przydała, teraz już nie te lata i nie te warunki”. Jeżeli – jak mówisz – już nie te lata i poza tym inne obowiązki, to nie myśl, że ustąpię. Nie lubisz zwrotu „kształcić się”, to powiem inaczej: dokształcaj się, i to bez przerwy, niezależnie od tego, ile masz lat, jaki wykonujesz zawód i jakie zajmujesz stanowisko. Dokształcaj się. Kontrolując wciąż, co w twojej branży „modne”, dowiadując się, jakie trendy dominują, jakie kierunki wyznaczają przyszłość. Innymi słowy: ty w „swoim temacie” musisz być na bieżąco, a nawet do przodu. Nie machaj ręką, że wystarczy, że osiągnąłeś już wysoki poziom, naukę pozostawiasz młodzieży. Jeszcze żyjesz i nie powinieneś tkwić na marginesie tego, co się dzieje. To już nie te czasy, że marzeniem rozpoczynającego pracę była emerytura. Kształć się rozsądnie: zwłaszcza w tych dziedzinach, które szczególnie zaniedbałeś. Rób to z marszu. Wskakuj w nowe zagadnienia jak w ukrop. Jeżeli jesteś odważny, idź na kurs, a jeżeli nie, weź lekcje indywidualne. Ale czasem i bez tego można się obejść. Byleś chciał się dowiedzieć. Bądź ciekawy świata, twojego świata: tego, co się dzieje w twojej dziedzinie. Nawet jeżeli zaniedbałeś się i masz wieloletnią lukę, to nadrobisz, gdy tylko będziesz chciał naprawdę. I zapewniam: przyjdzie ci to bez zbytniego trudu. A potem już trzymaj rękę na pulsie.
     To ciągłe dokształcanie ułatwia stowarzyszenie, związek czy klub ludzi twojej branży. Oni ci przyniosą pod sam nos to, do czego być może dochodziłbyś w innych warunkach z trudnością. A po drugie, czytaj fachową literaturę. Zabezpiecz sobie regularny dostęp do niej. Nie żałuj na nią pieniędzy. Nie myśl jednak, że chcę cię namawiać do czytania od deski do deski, wprost przeciwnie, podchodź do swoich periodyków wybiórczo, przeglądaj tytuły, szukaj autorów. Szukaj swojej tematyki, swoich dziedzin, tego, co cię interesuje.


      2.  A po drugie, wciąż udoskonalaj organizację swojej pracy. Jeśli może ci to pomóc, to nie wzbraniaj się przed usprawnieniami, jakie daje komputer, Internet, automatyczna sekretarka przy telefonie czy telefaks.
     Ale zwłaszcza pilnuj bardziej podstawowych spraw: umiejętnie wykorzystuj swój czas, wciąż ucz się siebie – kiedy najlepiej pracujesz; kiedy na co cię stać; kiedy najłatwiej ci myśleć, pracować koncepcyjnie: rano, przed południem, wieczorem, w ciszy czy przy muzyce, w domu czy w biurze; kiedy stać cię tylko na mechaniczne czynności. W jaki sposób najlepiej w ciągu dnia odpoczywasz; czy znasz takie napoleońskie drzemki, trwające dwie, trzy minuty, po których czujesz się jak po całonocnym śnie; które godziny nocy są najważniejsze dla twojego snu? Czy kawa ci dobrze robi, czy raczej herbata – a może ani jedno, ani drugie? Jak z ciśnieniem? Czy rozmowy z kimś mogą stanowić dla ciebie inspirację? Czy jest człowiek, który pomaga ci w podejmowaniu decyzji? Czy wykorzystujesz ten fakt, pytasz go o zdanie, opinię, ocenę? Zwłaszcza gdy sprawdził się wielokrotnie. Dbasz o takie pomocne drobiazgi, jak książka telefoniczna i adresowa sporządzona przez ciebie, wciąż udoskonalana i aktualizowana? Czy umiesz posługiwać się kalendarzem – agendą, gdzie notujesz bieżące sprawy konieczne do zapamiętania. Dbasz o to, by mieć pod ręką podstawowe książki „wciąż” potrzebne, encyklopedie, słowniki, albo książki fachowe.
     A gdy mowa o organizacji pracy i wykorzystaniu czasu: czy umiesz kontrolować czas trwania rozmowy? Piszę o tym, bo może nie zdajesz sobie z tego sprawy, jak bardzo rozmowy są czasochłonne. Tak bywa, że rozmowa – czy wizyta – musi trwać długo z rozmaitych względów, również właśnie ze względu na wagę podejmowanych tematów. Ale strzeż się przelewania z pustego w próżne. Wykształć w sobie jakiś instynkt samoobrony, który będzie cię zmuszał, abyś kończył i uciekał. Bo ilość czasu, jaki tracą ludzie na pustą gadaninę, jest niewyobrażalna. Powiedz sobie wreszcie, że już cię na to nie stać. Kończ. Przepraszaj, że już musisz iść, że jesteś zajęty, kończ. Nawet spoglądaj na zegarek, chociaż to niegrzecznie. Uciekaj. Bez względu na to, czy jest to rozmowa w cztery oczy, czy też w większym gronie.
     Ktoś mi kiedyś opowiadał, jak ks. Jan Twardowski, na pewnym towarzyskim spotkaniu, podczas którego nie powiedział chyba ani słowa – jak często to bywa – zwrócił się do sąsiada szeptem z nieoczekiwanym pytaniem: „Jak ja stąd mogę wyjść?” A więc uciekaj, kiedy instynkt twój daje ci znać, że tracisz czas i należy opuścić lokal.


     3.  A jak inaczej inwestować w siebie? Żyj higienicznie. Jesteś specjalną maszyną. Wymieniać części bardzo trudno, a niektórych nie można wcale. Należy dbać o ruch i zdrową żywność. Nie żałuj czasu i pieniędzy ani na jedno, ani na drugie.
     Gdy chodzi o jedzenie, Amerykanie są fanatykami pod tym względem. Owszem, to funkcjonuje na zasadzie mód. Ale nie wybrzydzajmy na nie. Kiedyś, przed laty, w USA na śniadanie obowiązywały bacon with eggs, przyznam: smakowite bardzo, ale tak samo – jak się okazało – niezdrowe. Wobec tego potem przyszła moda na cornflakes with milk. Często po domach stało – jeszcze i do dzisiaj spotkasz – rządkiem na półce siedem rozmaitych i rozmaicie spreparowanych gatunków zbóż z otrębami, żeby codziennie było urozmaicenie. Z czasem należało do tego wkrajać jeszcze rozmaite owoce, najchętniej banany. Potem brzoskwinie, bo moda na banany powoli się już kończy: podobno za dużo potasu i za tłuste. W 1998 roku – kiedy tam byłem po raz któryś – widziało się takie śniadanie coraz rzadziej, a na pierwszy plan weszły owoce i soki owocowe, a do tego kawa. A gdy chodzi o soki owocowe, to bez środków konserwujących. Z obiadów znikają grube steki, wielkie na cały talerz, sławione jako amerykańska potrawa, a wkraczają w dużych ilościach najróżniejsze sałatki jarzynowe i owocowe. Najchętniej chodzi się do restauracji francuskich i włoskich, gdzie jest duży wybór takich sałatek, a także do chińskich i wietnamskich, bo w nich dużo różnych korzonków. Swoistą furorę zrobiły uliczne wygniatarki pomarańczy czy grapefruitów, gdzie na twoich oczach owoc jest przecinany na pół, jego sok wyciskany do szklanki i w takiej postaci podawany. Tym bardziej, że – jak niesie tamtejsza wieść – cytrusowe owoce są znakomitym środkiem antyrakowym.
     Zaskoczył mnie również fakt, że niemal we wszystkich barach i restauracjach wprowadzono oddzielne sale dla palących i niepalących. I jak dawniej – gdy były takie sale, to pomieszczenie dla niepalących świeciło pustkami, a dla palących było pełne, teraz sytuacja się odwróciła. Po prostu jest moda na niepalenie, o którym już wszyscy wiedzą, że jest rakotwórcze. Z tym, że – przynajmniej w Polsce – każdy z palących uważa, że jego to nie dotyczy i w dalszym ciągu sale dla niepalących świecą pustkami. Nielicznych tam bywalców traktuje się jak tchórzy, a przecież tchórzostwo – jak wszyscy wiedzą – jest cechą na wskroś niezgodną z naszym charakterem narodowym.


     4.  A już prawie do przesady inwestuje się w USA w dzieci. I to od samego początku. Troska o to, by dziecko uczęszczało do możliwie najlepszych szkół – oczywiście prywatnych – podstawowych, średnich, collegów, uniwersytetów, które kosztują mniej lub więcej, ale zawsze krocie. Choć nawiasem mówiąc, aby się dostać do takiej dobrej szkoły, nie wystarczą pieniądze, ale potrzebne są jeszcze dobre oceny na zakończenie poprzedniej szkoły. I trzeba dodać, że gdy uczeń jest wybitnie zdolny, otrzymuje stypendium od sponsora, który to sponsor-firma potem czeka na tego stypendystę, aby go u siebie zatrudnić.
     Rozumiały tę sprawę solidnego kształcenia dzieci i młodzieży od zawsze zgromadzenia zakonne, które postawiły na szkolnictwo wszędzie, ale w szczególny sposób w USA. W dziedzinie szkół podstawowych i średnich potentatem są nasze felicjanki, których założycielka, Angela Truszkowska, została nie przypadkiem wyniesiona na ołtarze 18 IV 1993 roku. Z kolei jezuici – gdy chodzi o uniwersytety. Nie tylko w USA. Na całym świecie można spotkać świetne jezuickie uczelnie, otwarte zresztą dla wszystkich, nie tylko dla katolików. Wystarczy wspomnieć o Uniwersytecie Sophia w Tokio. Spotkałem tam kiedyś również wykładowcę polskiego, ks. profesora Obłąka.
     Nam jeszcze wciąż daleko do takiego myślenia, inwestowania w dzieci, choć przecież pojawiły się pierwsze jaskółki – szkoły społeczne i prywatne. Zaczynają powracać do swojej pracy zgromadzenia zakonne, których celem jest wychowywanie młodzieży, a którym władze komunistyczne pozamykały szkoły i odebrały budynki – choćby wspomniane felicjanki, oprócz nich znane są urszulanki, pijarzy, bracia szkolni i wiele innych zgromadzeń.
     Kiedyś zostałem zaproszony na inaugurację roku szkolnego do krakowskiego liceum księży pijarów, w starym, dużym, jeszcze nie do końca uporządkowanym parku. Obszerny budynek szkolny, wystawiony na początku XX wieku, spalony przez Niemców w 1945 roku, odremontowany po wojnie przez pijarów. Ale nauka trwała tylko rok, bo w 1950 został zabrany przez wojsko. Teraz odzyskany. Sporo młodzieży. Ksiądz dyrektor w przemówieniu inauguracyjnym zapowiadał kontynuowanie idei ks. Konarskiego, założyciela Collegium Nobilium w połowie XVIII wieku. Patrzyłem i słuchałem prawie z niedowierzaniem, myśląc sobie, jak to wszystko stało się możliwe. Pożyjemy – zobaczymy, czy coś z tego młodego pędu na starym drzewie dalej się rozwinie. Ale wygląda na to, że tak.