Biblioteka


LUDZIE WSCHODU W KOŚCIELE



 


LUDZIE WSCHODU W KOŚCIELE



     Teofil, gdy wychodziliśmy ze świątyni egipskiej w Karnaku, powiedział: „No, to kolumnada Berniniego jest przy niej taka malutka”, zniżył się bardzo i pokazał wysokość mniej więcej małej trawki. Potem jeszcze była Dolina Królów, świątynia Haczepsut, Ramzeum, świątynia w samym Luksorze, na koniec (bo zaczęliśmy od Luksoru i Assuanu, a kończyliśmy na Kairze i Gizeh) – piramidy, Sfinks i muzeum w Kairze.
     Nie znamy egipskich badań matematycznych, ale dowiadujemy się, jak musiały być rozwinięte, patrząc na budowle Egiptu. Nie znamy wiedzy astronomicznej Egipcjan, ale już wiemy chociażby to, że szczyt piramidy wskazywał dokładnie gwiazdę, pod jaką urodził się faraon, który tę piramidę budował i który w tej piramidzie spoczywał. Nie znamy ich meteorologii, ale wiemy chociażby to, że piramidy ustawione są do wiatrów tam wiejących nie czołem, lecz krawędziami.
     To był wielki naród. Naród, który stworzył dzieła sztuki, do jakiej nie wszyscy ludzie dorośli – żołnierze Napoleona rozbili twarz Sfinksa kulą armatnią. Naród, który miał wielkie osiągnięcia naukowe – pewne z nich stanowią dla nas jeszcze tajemnicę. Naród, który miał wspaniałe rzemiosło. Zawartość grobowca faraona Tutenchamona zajmuje w kairskim muzeum kilka ogromnych sal. Patrzyłem na przedmioty codziennego użytku, na rydwany, łóżka, naszyjniki, pierścienie, laski. To są dzieła sztuki.
     Można by dużo mówić o kulturze i sztuce starożytnego Egiptu. Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że dla Egipcjanina miały one cel religijny. Rzecz charakterystyczna: wszystko, co zostało z architektury Egiptu, jest architekturą religijną; dosłownie: z architektury świeckiej nie pozostało nic. Nie była dla nich naprawdę ważna. Faraon, który obejmował tron, równocześnie zaczynał budować dla siebie grób w formie na przykład piramidy, świątyni czy grobu takiego, jaki spotykamy w Dolinie Królów. Dla Egipcjanina w sposób najbardziej realny życie na ziemi było niczym wobec życia, które go czekało po śmierci, do którego się gruntownie przygotowywał. Myśl o życiu pozagrobowym jest głównym akcentem kultury Egiptu; to jest coś, co nam trudno pojąć.
     Myślałem dużo o tym, rozmawialiśmy na ten temat, patrząc na cudowne płaskorzeźby, malowidła, posągi. To „niepojęte” kultury egipskiej towarzyszyło nam jako coś, co było, przeszło, co wywołuje zdziwienie, podziw, ale z równoczesnym odłożeniem tego faktu do spraw niezrozumiałych w życiu dawnych narodów świata. Aż do chwili, gdy przyglądałem się robotnikom pracującym przy odrzucaniu gruzu w świątyni Haczepsut. Jedna ekipa kopaczkami odgarniała gruz, druga w koszykach nosiła go kilkaset metrów w dół. Śpiewali. Spytałem kierownika robót (nad rekonstrukcją tej świątyni pracowała polska ekipa pięcioosobowa): „Co oni śpiewają?” – „To taka religijna pieśń o pracy”.
     W starym Kairze zgubiliśmy się. Mieszkaliśmy na granicy (choć ta granica jest płynna) dzielnicy starego Kairu i nowego. Wchodziliśmy w coraz węższe uliczki, w ciżbę, w życie przelewające się przez otwarte drzwi mieszkań i warsztatów, jadłodajni, fryzjerni, na ulicę z osłami, psami, ze smrodem palonych tłuszczów. Nad hałasem dominował ryczący z megafonów głos muezzinów śpiewających Koran. Kiedyś w pobliżu centrum weszliśmy do meczetu. Chłód dywanów (buty zostały przy wejściu), dużo powietrza. Siedzący samotnie i w grupkach, w większości młodzi ludzie, rozmawiający półgłosem, tłumaczący sobie Koran. Podszedł do nas jakiś młody człowiek, pokazywał, oprowadzał, tłumaczył – wszystko nienaganną angielszczyzną.
     Wracałem pociągiem sypialnym z Luksoru do Kairu. Zanim położyłem się spać, wyszedłem na korytarz. Szukałem kogoś z usługujących. Podszedłem do końca wagonu. Boy klęczał na rozwiniętym dywaniku i modlił się z głową przy ziemi.
     Mnie nie chodzi o muzułmańską religię, chodzi mi o mentalność ludzi Wschodu. To nie jest coś, co było. To jest jak najbardziej obecne dzisiaj, teraz. Zanim Chruszczow nacisnął guzik, inaugurując prace nad tamą w Assuanie, prezydent Egiptu Nasser odczytał werset Koranu.
     Człowiek Wschodu, który przyjął religię chrześcijańską, patrzył z przerażeniem tak na chrześcijan rzymskich, jak i greckich. Rzymianom próbował tłumaczyć: „Ależ nie o to chodzi, kto jest między wami ważniejszy i kogo należy słuchać. Nie dlatego modlimy się, że powinniśmy, i nie dlatego Pana Boga czcimy, że Mu się należy cześć; nie dlatego postępujemy uczciwie, że za to otrzymamy niebo; nie dlatego unikamy grzechu, aby nie zostać potępionymi! Religia to nie wojsko, to nie handel; modlitwa to coś tak potrzebnego do życia jak powietrze, bez niej nie można żyć”.
     Grekowi człowiek Wschodu mówił: „Religia to nie filozofia! Jeżeli starasz się jak najwięcej zrozumieć Pana Boga, to pamiętaj, że po pierwsze: nie o zrozumienie tu chodzi, ale o wyzwolenie się od zła, od śmierci, a więc o zjednoczenie się z Bogiem; a po drugie: człowiek i tak nie potrafi wszystkich spraw Bożych zgłębić, a już na pewno nie przez spekulację intelektualną, jeżeli – to przez modlitwę kontemplacyjną, przeżycia mistyczne, w których Bóg sam siebie odsłania człowiekowi”.
     Oczywiście trzeba obiektywnie stwierdzić, że i człowiekowi Wschodu groziły na drodze religii rozmaite niebezpieczeństwa: a więc uczuciowość religijna, brak podbudowy filozoficznej, brak oparcia w autorytecie, brak form organizacyjnych – stąd łatwość powstawania wielu sekt; ale z drugiej strony trzeba przyznać, że człowiek Wschodu w sprawach religii trafiał w istotę rzeczy i jego zarzuty przeciwko Rzymianom i Grekom były słuszne; trzeba uznać, że jego postulaty są warunkiem sine qua non każdej religii.
     Przez określenie „kultura europejska” na ogół rozumiemy kulturę stojącą na podwalinach kultury grecko-rzymskiej. A to nie jest prawda. Przez to określenie należy rozumieć kulturę grecko-rzymsko-wschodnią, chociaż wkład tej ostatniej nie jest uwydatniony w tej mierze, w jakiej być powinien, o czym jeszcze później.
     Imperium ogarnęło swoimi granicami te trzy kultury.
     One na siebie oddziaływały, wzajemnie się uzupełniały, tworząc podwalinę tego, co nazywamy kulturą europejską. I to jest fenomen o wielkim znaczeniu. Gdy spojrzymy na te trzy kultury z punktu widzenia tradycyjnej psychologii, odkryjemy fakt niezmiernie ciekawy, że każda z tych kultur kładła nacisk na jakąś dziedzinę psychiki i każda z nich reprezentowała inną. I tak: grecka – rozum, rzymska – wolę, wschodnia – uczucie. Równomierny rozwój wszystkich trzech kultur dawał gwarancję pełnego rozwoju człowieczeństwa. I odwrotnie – jakiekolwiek zaburzenia w tym układzie sił powodowały wypaczenie w rozwoju ludzkości w ciągu wieków. Z natury rzeczy najczęściej dominował rozum na przemian z wolą, inaczej mówiąc – kierunek intelektualistyczny na przemian z organizacyjnym, oczywiście zawsze kosztem uczucia. Z natury rzeczy, ale i z powodów obiektywnych. Po wędrówkach ludów zaczął się coraz bardziej zarysowywać podział ówczesnego świata na Wschód i Zachód. Do oficjalnego rozłamu doszło (można by tak powiedzieć) po koronacji Karola Wielkiego na cesarza (r. 800). Na polu religijnym zaś po schizmie Michała Cerulariusza w XI wieku. Od kultury europejskiej, od religii chrześcijańskiej odpadł Wschód i będzie go coraz bardziej brakować. Ten pogłębiający się brak pierwiastka mistycznego w religii chrześcijańskiej, z korzyścią dla elementu intelektualno-prawniczego, spowodował reakcję w najróżniejszych formach; często w formie herezji – w średniowieczu np. Waldesa, w wieku XVI – Lutra i, na mniejszą skalę, w wieku XIX – Schleiermachera – ale formą takiej reakcji był również ruch franciszkański w XIII wieku. Ujmując skrótowo, można by powiedzieć, że św. Franciszek wołał: „Pana Boga trzeba kochać i z miłości ku Niemu spełniać swoje obowiązki” – co było dla Zachodu na ówczesne czasy odkryciem. Było to domaganie się wewnętrznego przeżycia – postulat Wschodu.
     Przemiany obecne, których jesteśmy świadkami, cały wielki dialog Kościoła Rzymskiego z Kościołami Wschodu, szereg reform mniej lub więcej zasadniczych, chociażby ruch liturgiczny: wprowadzenie języka narodowego do liturgii, by umożliwić wiernym jej głębsze przeżywanie, są usiłowaniem uzupełnienia mistycznego elementu w Kościele, elementu przecież istotnego dla religii.


*


     Piękny jest twój wschód na horyzoncie nieba, o żywy Atonie, będący początkiem (wszelkiego) życia. Gdy zaświecisz na wschodnim horyzoncie (nieba), to napełniasz całą ziemię pięknością swoją. Ty jesteś piękny, wielki i świecący, tyś jest wysoko nad ziemią wzniesiony. Promienie twoje obejmują (wszystkie) kraje (…) Podbijasz je miłością swoją. (Choć) jesteś daleki, (ale) promienie twoje są na ziemi (…).
     Jak liczne (i różnorakie są) dzieła twoje (…) Stworzyłeś ziemię wedle życzenia swego; (stworzyłeś ją) sam (bez niczyjej pomocy); (stworzyłeś) ludzi i wszystkie wielkie i małe zwierzęta; (stworzyłeś) wszystko, co żyje na ziemi i chodzi na nogach, jak i to, co (żyje) w górze i lata na skrzydłach.


                                              Hymn do słońca przypisywany Amenofisowi IV. 
                                              (Król ten panuje w Egipcie pod koniec XVIII dynastii,
                                              od r. 1375 do 1358 przed Chr.)


     Dwa krańce są, o wy mnisi, których unikać musi ten, kto prowadzi żywot świątobliwy. Jakie dwa? Jeden kraniec to życie w uciechach, w oddaniu się rozkoszy i używaniu. I to jest niskie, nieszlachetne, ziemskie, niegodne i bez wartości. A drugi kraniec to życie w samoudręczeniu; i to jest bolesne, niegodne i bez wartości. Z dala od tych dwóch krańców, o wy mnisi, stoi Doskonały. Drogę poznał, która leży pośrodku, która wzrok otwiera i ducha, która prowadzi do spokoju, do poznania, do oświecenia, do wygaśnięcia (= do nirwany). I jakaż to jest, o wy mnisi, droga, która leży pośrodku, którą poznał Doskonały, która wzrok otwiera i ducha, która prowadzi do spokoju, do poznania, do oświecenia, do wygaśnięcia? Jest nią Szlachetna, z Ośmiu Części Złożona Ścieżka:


                                1. słuszny pogląd,
                                2. słuszne postanowienie,
                                3. słuszne słowo,
                                4. słuszny czyn,
                                5. słuszny żywot,
                                6. słuszne dążenie,
                                7. słuszne skupienie,
                                8. słuszna medytacja.


     A to jest, o wy mnisi, Szlachetna Prawda o Cierpieniu: cierpieniem są narodziny, cierpieniem jest starość, cierpieniem jest choroba, cierpieniem jest śmierć, cierpieniem jest być razem z tym, którego się nie kocha, cierpieniem jest być w rozłące z tym, kogo się kocha, cierpieniem jest nie osiągnąć tego, czego się pożąda; jednym słowem cierpieniem jest pięć kategorii podsycających żądzę bytowania.


Pierwsze kazanie Buddy (ok. 560-480 r. przed Chr.)