Biblioteka


WYJŚCIE Z GETTA ŻYDOWSKIEGO



 


WYJŚCIE Z GETTA ŻYDOWSKIEGO



     Utarł się pogląd, że apostołowie wyruszający na podbój świata dla Chrystusa byli ludźmi z kompleksem niższości. Przybrało to mniej więcej taką formę: „dwunastu prostych rybaków, nieumiejących czytać ani pisać…” Niewątpliwie byli w większości rybakami, ale już, jak się wydaje, w większości nie byli analfabetami, a na pewno nie mieli kompleksu niższości. Wprost przeciwnie – oni mieli wysokie mniemanie o sobie. Tak jak wszyscy Żydzi. Ten fakt wprawiał zresztą inne narody, stojące pod każdym prawie względem wyżej od nich, w niesłychane zdumienie. Grek czy Rzymianin, człowiek w pełnym tego słowa znaczeniu kulturalny, który przyjechał do Palestyny, patrzył na niewytłumaczone zjawisko: ci ludzie, prowadzący życie w gruncie rzeczy bardzo prymitywne, wyraźnie nim gardzą. Nie, nie była to nienawiść do Rzymian jako okupantów – to byłoby zrozumiałe – ale po prostu pogarda, wyrastająca z wysokiego o sobie mniemania. Przybysz musiał sobie zadawać pytanie: jaki mają powód do dumy? Nie mają żadnych osiągnięć na polu nauki, sztuki, żadnej wyższej szkoły, jedyne dzieło architektoniczne: świątynia, jest w dużej mierze oparte na wzorach babilońskich. A mimo to nie imponuje im mądrość Greków ani organizacja Rzymian. To wszystko nie ma dla nich żadnego znaczenia. Jakaż więc hierarchia wartości? Żyd palestyński nie wchodził do domu poganina, nie przyjmował go u siebie, unikał wszelkich kontaktów, strzegł się, aby nawet cień poganina nie padł na niego. Niewątpliwie poza granicami Palestyny te i tym podobne przepisy nie mogły być ściśle przestrzegane, ale Żydzi traktowali taki stan jako zło konieczne, a poczucie własnej wyższości pozostawało bez zmian. Powodem tego poczucia wyższości było przekonanie Żydów, że są narodem Boga prawdziwego, narodem, któremu Bóg się objawił.
     Istniała tu jednak pewna trudność. Żydzi zdawali sobie sprawę, że powinni prawdy im objawione przekazywać innym narodom, wiedzieli, że tego żąda od nich Bóg, to przypominali im prorocy. Tendencji separatystycznych nie umieli pogodzić z powinnością apostołowania. Poszli na jakiś kompromis: czekali, aż poganie przyjdą do nich. Jeżeli jakiś poganin prosił o przyjęcie go w szereg wyznawców Jahwe, to go przyjmowali. Trzeba powiedzieć, że nie zdarzało się to zbyt często, bo z kolei poganie gardzili Żydami za ich brak kultury, za ich fanatyzm. Ale ponieważ wszystko co egzotyczne stanowi atrakcję, zaciekawia, dochodziło niejednokrotnie do tego, że ktoś z pogan zaznajamiał się z wierzeniami żydowskimi. I wtedy działo się coś niezmiernie charakterystycznego. Poganin zaplątany w mity religijne swojego narodu – gdy potrafił przebić się przez rozmaite, nieraz bardzo dziwne zwyczaje Żydów i dojść do zrozumienia istoty ich wierzeń – był olśniony prostotą, głębią, wielkością, rozumnością, humanizmem tej na pozór obcej religii: Bóg – duch, Bóg – jeden, Bóg – miłość, Bóg – sprawiedliwość, Bóg – osoba, powiązanie życia religijnego z życiem moralnym; te prawdy były dla poganina niesłychanym odkryciem.
     Byli różni prozelici. Byli tacy, którzy przyjmowali naukę objawioną, ale nie składali ofiar, nie uczestniczyli w obrzędach, nie zachowywali Prawa. Byli tacy, którzy podporządkowywali się we wszystkim przepisom starotestamentowym. Ale nawet ci – i tu jest sedno rzeczy – nie byli traktowani na równi z prawowitymi Żydami: nie mogli zajmować żadnych stanowisk w synagodze, mieli osobne, „gorsze miejsca” w świątyni itd. To było spowodowane faktem, że Żydzi religię związali nierozdzielnie z przynależnością do narodu. Krótko mówiąc: pełnoprawnym członkiem ich społeczności religijnej mógł być tylko człowiek narodowości żydowskiej, nigdy poganin, chociażby zachowywał wszystkie przepisy z obrzezaniem włącznie. Tym samym, praktycznie biorąc, apostolstwo religii żydowskiej było podcięte u samych korzeni.
     Teraz przerzućmy problem prozelityzmu na nowo powstałe społeczeństwo wierzących w Chrystusa. Przypominam: to byli Żydzi, którzy uwierzyli, że Jezus jest prawdziwym Mesjaszem. On był Żydem, tak jak oni byli Żydami, i były wszystkie dane, by przypuszczać, że prawda Chrystusowa pozostanie w ramach narodu żydowskiego: wyznawcy Jezusa będą tworzyli sektę w obrębie religii żydowskiej. Może paść zastrzeżenie, że przecież Jezus wyraźnie powiedział: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Tak, ale jak najbardziej wygląda na to, że uczniowie Jezusa zrozumieli to wezwanie w sensie żydowskim: przyjmiemy ich w poczet wyznawców Jezusa, jeżeli oni przyjdą do nas i sami o to poproszą.
     Aż zdarzyło się coś, co przyniosło zasadniczy zwrot: nagle wybuchło prześladowanie wyznawców Chrystusa. Prześladowanie nie zaplanowane „u góry”, ale „od dołu”. Iskrą zapalną było wystąpienie młodego diakona Szczepana, którego mądrości i duchowi nie mogli sprostać zagorzali fanatycy judaizmu. Najpierw dochodziło do oszczerstw rozgłaszanych przeciwko niemu, jakoby rzucał on bluźnierstwa przeciwko Bogu i przeciwko Mojżeszowi. Potem doprowadzony zostaje przed Sanhedryn, w końcu ukamienowany. Śmierć Szczepana stała się – jak już mówiliśmy – początkiem prześladowań. Wywołały one ucieczkę wyznawców Chrystusa z Jerozolimy, a nawet z Palestyny. Mała Azja zaroiła się od gmin chrześcijańskich.
     Ale nie koniec na tym. Żydzi diaspory – Żydzi rozrzuceni po miastach Imperium Rzymskiego – byli inni niż Żydzi Palestyny, chociażby w tym sensie, że stale kontaktowali się z poganami. Teraz, gdy uwierzyli w Chrystusa, nie zaprzestali tych kontaktów. Na tej drodze dochodzi z początku do rzadkich, a potem coraz częstszych nawróceń pogan. I nagle przed młodym Kościołem – społecznością Żydów, którzy uwierzyli w Chrystusa – wyrasta pytanie: co z tym zrobić? Co robić z poganami, którzy również uwierzyli w Chrystusa? Czy wolno ich chrzcić, czy wolno ich uważać za „wiernych”? To pytanie staje przede wszystkim przed św. Piotrem, który czuł się odpowiedzialny za dalsze losy Kościoła. Zobaczył on ten problem w całej ostrości wtedy, gdy znalazł się właśnie na terenie pogańskiej Małej Azji.
     I wtedy Piotr otrzymuje objawienie. Piszą o nim Dzieje Apostolskie (10,11-16): „…wpadł w zachwyt: ujrzał niebo otwarte i opuszczające się naczynie jakieś, niby wielkie prześcieradło, czterema końcami opadające z nieba na ziemię. Były w nim wszelkie zwierzęta i płazy ziemi, i ptactwo powietrzne. I odezwał się do niego głos: Wstań, Piotrze, zabijaj i spożywaj. Ale Piotr rzekł: Żadną miarą, Panie, bom jeszcze nigdy nie jadł nic pospolitego lub nieczystego. A głos znowu po raz wtóry do niego: Co Bóg oczyścił, tego ty nie uważaj za nieczyste. A stało się to po trzykroć i wnet naczynie wzięte było do nieba”.
     Dla nas to objawienie nie jest ani zbytnio zrozumiałe, ani czytelne. Ale Piotr zrozumiał i spełnił nakaz, jaki ono niosło: idzie do Cezarei, do mieszkania poganina (niesłychany krok w pojęciu Żydów), setnika kohorty, Korneliusza, tam poucza go i udziela Chrztu. O tym zdarzeniu tak mówią Dzieje Apostolskie (10,44-48): „A gdy Piotr jeszcze mówił te słowa, zstąpił Duch Święty na wszystkich słuchających mowy. I zdumieli się nawróceni Żydzi, którzy przybyli z Piotrem, że i na pogan łaska Ducha Świętego się wylała. Słyszeli ich bowiem mówiących językami i wielbiących Boga. Wtedy odpowiedział Piotr: Czyż może kto wzbronić wody, żeby nie byli ochrzczeni ci, którzy otrzymali Ducha Świętego, jako i my? I rozkazał ich ochrzcić w imię Pana Jezusa Chrystusa. Wtedy prosili go, aby pozostał u nich przez dni kilka”.
     Ale to postąpienie Piotra spotkało się z gwałtowną reakcją części gminy jerozolimskiej. Dzieje Apostolskie notują (11,2-3): „…gdy Piotr przybył do Jerozolimy, nawróceni z Żydów robili mu wyrzuty mówiąc: Dlaczegoś wszedł do pogan i jadłeś z nimi?”
     Piotr w odpowiedzi na zarzut przedstawia po kolei wszystko, co zaszło: od objawienia, które jemu zostało dane, aż po łaski Ducha Świętego, które otrzymali poganie. Ale to nie jest już tylko tłumaczenie się, to jest przede wszystkim wskazanie na to, czego Bóg od nich wszystkich żąda: wyjścia do pogan. Taki jest kolejny zasadniczy krok w życiu młodego Kościoła: nie ograniczać swojej akcji misyjnej do członków narodu żydowskiego. Przełamać bariery przesądów żydowskich: wielkiego mniemania o sobie, pogardy dla pogan. Aktywnie zwrócić się do nich, przekazywać im prawdy, które Jezus przyniósł; Łaskę, którą niosą sakramenty, rozdzielać wszystkim ludziom.
     Niech ten obraz jakiegoś wielkiego otwarcia dla wszystkich ludzi nie przesłoni faktu, że poszczególne gminy chrześcijańskie były długi czas organizmami bardzo zwartymi i bardzo zdyscyplinowanymi. Organizmami również w sensie daleko posuniętej wspólnoty ekonomicznej. Włączenie się nowego członka w gminę (aż do trzeciego stulecia) nie było wcale łatwe. Poprzedzał je zawsze katechumenat. Trwał on parę lat. To był okres, w którym nie tylko pouczano i wciągano w tajemnice wiary świętej, ale i wychowywano. Już nawet przy przyjmowaniu kandydata na katechumena poddawano go egzaminowi i wymagano, by wyrzekł się pewnych rzeczy (np. uczestniczenia w niektórych typach igrzysk pogańskich), uważanych za niegodne chrześcijanina. Sam chrzest był początkiem wprowadzenia we wszystkie tajemnice wiary świętej i włączeniem do społeczności. Z kolei jeżeli ktoś z gminy prowadził niegodne życie, popełniał jakieś ciężkie grzechy, był ekskomunikowany – wydalany ze wspólnoty. Powrót musiał być poprzedzony pokutą i rozgrzeszeniem.


*


    Lecz gdy kaptur zesunął się z jego głowy i światło padło wprost na jego twarz, Glaukus zerwał się z ławy i zbliżywszy się szybko, stanął przed nim:
     – Nie poznajesz mnie, Cefasie? – spytał.
     I w głosie jego było coś tak strasznego, że dreszcz przebiegł wszystkich obecnych.
     Chilo podniósł kaganek i upuścił go prawie w tej chwili na ziemię – po czym zgiął się we dwoje i począł jęczeć:
     – Nie jestem… nie jestem!… litości!
     Glaukus zaś zwrócił się w stronę wieczerzających i rzekł:
     – Oto jest człowiek, który zaprzedał i zgubił mnie i rodzinę moją!…
     Historia jego była znaną i wszystkim chrześcijanom, i Winicjuszowi, który dlatego tylko nie domyślił się, kim jest ów Glaukus, że mdlejąc ustawicznie z bólu przy opatrunku, nazwiska jego nie słyszał. Lecz dla Ursusa krótka ta chwila, w połączeniu ze słowami Glauka, była jakby błyskawicą w ciemności. Rozpoznawszy Chilona, jednym skokiem znalazł się przy nim, chwycił go za ramiona i wygiąwszy je w tył, zawołał:
     – On to namówił mnie, bym zamordował Glauka!
     – Litości! – jęczał Chilo – oddam wam… Panie! – zawołał zwracając głowę do Winicjusza – ratuj mnie! Tobiem zaufał, wstaw się za mną… Twój list… odniosę. Panie! panie!
     Lecz Winicjusz, który najobojętniej ze wszystkich patrzył na to, co zaszło, raz dlatego, że wszystkie sprawy Greka były mu znane, a po wtóre, że serce jego nie znało, co to litość, rzekł:
     – Zakopcie go w ogrodzie: list poniesie kto inny.
     Chilonowi wydało się, że słowa te są ostatecznym wyrokiem. Kości jego poczęły trzeszczeć w strasznych rękach Ursusa, oczy zachodziły łzami z bólu.
     – Na waszego Boga! litości! – wołał – jestem chrześcijaninem!… Pax vobiscum! jestem chrześcijaninem, a jeśli mi nie wierzycie, ochrzcijcie mnie jeszcze raz, jeszcze dwa, jeszcze dziesięć razy! Glauku, to pomyłka! Pozwólcie mi mówić! Uczyńcie mnie niewolnikiem… Nie zabijajcie mnie! Litości!…
     I głos jego, dławiony bólem, słabł coraz bardziej, gdy wtem za stołem podniósł się Apostoł Piotr, przez chwilę chwiał swą białą głową zniżając ją ku piersiom i oczy miał zamknięte, ale następnie otworzył je i rzekł wśród ciszy:
     – A oto powiedział nam Zbawiciel: „Jeśliby twój brat zgrzeszył przeciw tobie, strofuj go: a jeśliby żałował, odpuść mu. A jeśliby siedmiokroć na dzień zgrzeszył przeciw tobie i siedmiokroć nawrócił się k’tobie mówiąc: – Żal ci mi! – odpuść mu!”
     Po czym zapadła cisza jeszcze większa.
     Glaukus stał długi czas z twarzą nakrytą dłońmi, wreszcie odjął je i rzekł:
     – Cefasie, niech ci tak Bóg odpuści krzywdy moje, jako ja ci je w imię Chrystusa odpuszczam.
     A Ursus uwolniwszy ramiona Greka dodał zaraz:
     – Niech mi tak Zbawiciel będzie miłościwy, jako i ja ci odpuszczam.
     Ów upadł na ziemię i wsparty na niej rękami, kręcił głową jak zwierz schwytany w sidła, rozglądając się naokół i czekając, skąd śmierć przyjdzie. Oczom i uszom jeszcze nie wierzył i nie śmiał spodziewać się przebaczenia.
     Lecz z wolna wracała mu przytomność, tylko zsiniałe wargi trzęsły mu się jeszcze z przerażenia. Tymczasem Apostoł rzekł:
     – Odejdź w spokoju!


                               Henryk Sienkiewicz, Quo vadis