Biblioteka


CHRZEŚCIJANIE Z POGAN



 


CHRZEŚCIJANIE Z POGAN


 
     Mówią, że był niski, miał pałąkowate nogi, łysy szczyt czaszki otoczony wieńcem czarnych kręconych włosów, gęstą brodę, krzywy nos i świetnie przemawiał. Podobno tak dobrze przemawiał, jak był brzydki, a był bardzo brzydki.
     Żyd, ale urodzony w Tarsie, w Małej Azji, otwarty na kulturę grecko-rzymską, równocześnie fanatycznie przywiązany do tradycji żydowskich. Przyjeżdża do Jerozolimy, aby pogłębić swoją wiedzę religijną. Chociaż zostaje uczniem Gamaliela, mądrego i tolerancyjnego rabbi, ulega wpływom grupy faryzeuszy-fanatyków. Razem z nimi nie może ścierpieć rybaków mówiących w kółko o swoim Nauczycielu. Doprowadza go do pasji ich przeciwstawianie się zakazowi nauczania w świątyni, wydanemu przez Synagogę. Denerwuje go samo zestawienie uczonych w Piśmie, do których i siebie zaliczał, z tymi prostakami. Jest przy kamienowaniu Szczepana. Ale zdaje sobie sprawę, że to nie wszystko wypędzić sekciarzy z Jerozolimy. Podejmuje się zniszczyć wyznawców Jezusa z Nazaretu rozproszonych na prowincji. Oddajmy głos św. Łukaszowi, uczniowi św. Pawła, który tak pisze w Dziejach Apostolskich (9,1-5): „A Szaweł, dysząc jeszcze groźbami i pragnieniem mordu przeciw uczniom Pańskim, przyszedł do najwyższego kapłana i prosił go o listy do Damaszku do synagog, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężów i niewiasty, zwolenników tej nauki, jeśliby ich tam znalazł. A w czasie drogi, gdy się przybliżał do Damaszku, nagle olśniła go światłość z nieba. I padłszy na ziemię usłyszał głos, który mówił do niego: Szawle, Szawle, czemu mnie prześladujesz? prześladujesz on rzekł: Kto jesteś, Panie? Ów zaś: Jam jest Jezus, którego ty prześladujesz…”
     Określamy zwykle ten fakt słowem: nawrócenie św. Pawła. Ale należy wyraz „nawrócenie” zrozumieć w całej rozciągłości. To nie było jedynie polecenie ochrzczenia się. To było oświecenie. Dar wiary w Jezusa. Paweł przyjął Objawienie, jakie mu Bóg dał. Otrzymana Prawda jest dla niego źródłem, z którego będzie czerpał w czasie swojej niesłychanie trudnej i bogatej w nowe problemy pracy misyjnej. To Objawienie stawia go w rzędzie apostołów – tych, „którzy widzieli Pana w ciele”, tak jak on widział Go „poza ciałem”.
     Nie kontaktując się na razie z apostołami, nie pobierając od nich żadnych nauk, przystępuje z miejsca do głoszenia Jezusa, z tą samą gorliwością, z całym oddaniem się, z jakim dawniej walczył z Jego wyznawcami. Przemawia w synagodze w Damaszku i wywołuje wstrząsające wrażenie. Od razu zdobywa przyjaciół, ale równocześnie niesłychanie zaciętych wrogów. Ci ostatni zdają sobie sprawę, jak groźnym przeciwnikiem stanie się Szaweł dla Synagogi. Postanawiają go zabić. W nocy organizują zasadzkę. Szałowi udaje się z niej wydostać, ale Damaszek otoczony murami, a bramy na noc pozamykane. W ostatniej chwili przychodzi szczęśliwy pomysł: przyjaciele spuszczą go w koszu z murów i tak udaje mu się uciec z miasta.
     Odtąd do śmierci nie ma stałego miejsca zamieszkania: otwiera się przed nim włóczęga z miasta do miasta, z krótszym lub dłuższym pobytem, od paru dni do paru lat.
     Zaczynał zawsze od przemówienia w synagodze (gdy udało mu się na to zyskać pozwolenie). Było ono dla niego odskocznią do nawiązywania kontaktów osobistych. Wbrew pozorom odpowiadała mu atmosfera przyjaźni, osobistego zaangażowania się, troski o zwyczajne ludzkie sprawy. Wrażliwy aż do przesady, nie chce wykorzystywać swojego autorytetu apostoła w uzyskiwaniu jakichkolwiek korzyści materialnych: zarabia na swoje utrzymanie tkaniem płacht namiotowych. Czujny. Gdy nie może interweniować osobiście, pisze listy. One pozwalają nam lepiej go poznać: jego dobroć, głęboką wiarę, gorącą miłość, które tak ludzi do niego przyciągały. Oto fragment z Pierwszego Listu do Koryntian (rozdz. 13): „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, byłbym jako miedź dźwięcząca albo cymbał brzmiący. I gdybym miał dar proroctwa, znał wszystkie tajemnice i posiadł wszelką wiedzę, a wiarę miałbym taką, iżbym przenosił góry, a miłości bym nie miał, niczym nie jestem. I gdybym na żywienie ubogich rozdał wszystką majętność swoją, a ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie działa obłudnie, nie nadyma się, nie łaknie czci, nie szuka swego, nie wpada w gniew, nie pamięta urazy, nie cieszy się z niesprawiedliwości, ale współweseli się z prawdy. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko wytrzyma”.


     Zwiększała się liczba jego przyjaciół, ludzi, którzy uwierzyli jego nauczaniu. Stąd nienawiść starszyzny żydowskiej ku niemu: szły ostrzeżenia od gminy do gminy, żeby go nie wpuszczać do synagog, uniemożliwiać kontaktowanie się z prawowiernymi Żydami, prześladować wszystkimi sposobami.
     W tym okresie apostołowie polecają Barnabie i Pawłowi udać się do gminy w Antiochii. Dlatego do Antiochii, ponieważ doszła do Jerozolimy wiadomość, że tam powstała silna społeczność wiernych, rekrutująca się prawie wyłącznie z pogan, i że ich życie odbiega od wzorów jerozolimskich. Paweł tam jedzie i staje wobec zupełnie nowego zjawiska: poganie uwierzyli w Jezusa! W Jezusa jako takiego: dla tych ludzi Stary Testament był jedynie zapleczem i to dalekim, a przepisy żydowskie zupełnie obce.
     Wielu z gminy jerozolimskiej było niezadowolonych z tego faktu. Trzeba było zająć stanowisko: czy tych wiernych należy zmusić, ażeby zachowywali wszystkie przepisy starotestamentowe od obrzezania aż do ofiar w świątyni? Pytanie to zdawało się nasuwać już poprzednio przy poszczególnych wypadkach przyjęcia Chrztu przez pogan, ale po prostu tych wypadków było za mało, aby potrafiły na sobie skupić uwagę. Tutaj rzecz się miała inaczej: to była coraz większa, coraz bardziej jednolita grupa, dla której problem Starego Zakonu w ogóle nie istniał: nie widzieli potrzeby zachowywania obrzędów żydowskich. Zresztą nie była to już sprawa tylko Antiochii: powstawało coraz więcej grup wierzących z pogan. To była sprawa – jak to można było już teraz ocenić – przyszłości Kościoła.
     Ale wbrew pozorom tu nie można było dać odpowiedzi: „tak” lub „nie” – niejako samej w sobie. Nie można było powziąć decyzji bez odpowiedzi uprzedniej na takie pytania: kim był Jezus, jaki był cel Jego przyjścia na świat, jakie znaczenie ma Jego męka i śmierć, czym jest ta nowa społeczność wierzących w Niego. Paweł nie tylko wyraźnie powiedział, że nie obowiązują już przepisy starozakonne ani pogan, którzy uwierzyli w Jezusa i przyjęli Chrzest, ani też Żydów, ale wskazał: dlaczego. Nie odrywając się ani na moment od Starego, wskazał na Nowe, które się stało przez Jezusa Chrystusa. Wskazał, że przymierze, jakim Bóg związał się z ludzkością, istnieje tak jak dawniej, tylko teraz jest nowe i doskonalsze. W miejsce dawnych ofiar jest Nowa Ofiara, w miejsce Starego Prawa jest Nowe, w miejsce Izraela jest Kościół, a Kościół jest jakby ciałem Chrystusa, w którym On sam jest jego Głową.
     To tylko parę myśli z jego nauczania wyjętych. A że tak uczył, wiemy stąd, że gdy nie był w stanie dotrzeć wszędzie tam, gdzie chciał być, pisał listy.
     Nie należy jednak widzieć jego nauczania jako partyzantki, niemającej nic wspólnego ze stanowiskiem reszty apostołów. D u c h  był jeden. I gdy doszło do konfrontacji św. Pawła z innymi apostołami, oni, z Piotrem na czele, potwierdzili w pełni jego stanowisko.
     A do konfrontacji dojść musiało, bo stanowisko Pawła spotkało się z niesłychanie gwałtowną opozycją „żydujących”: tych wiernych z żydostwa, którzy fanatycznie przywiązani do tradycji starozakonnych za wszelką cenę usiłowali je narzucić wszystkim wiernym. Oczerniali Pawła, twierdząc, że fałszuje naukę Chrystusa, że głosi co innego aniżeli reszta apostołów, że wreszcie nieprawnie przywłaszcza sobie tytuł apostoła. Wprowadzali niepokój między tych, którzy uwierzyli słowom Pawła, przekonywali ich, że powinni zachowywać przepisy starotestamentowe.
     Sytuacja jest tak napięta, że nie wystarcza autorytet Pawła. Staje się dla niego oczywiste, że musi swoje stanowisko udowodnić wypowiedziami apostołów. Dochodzi do słynnego spotkania w Jerozolimie, na którym głos ostateczny ma św. Piotr. Oto fragment z relacji św. Łukasza o tym spotkaniu, zawartej w Dziejach Apostolskich (15,5-11): „…powstali niektórzy z nawróconych ze stronnictwa faryzeuszów mówiąc: Trzeba ich poddać obrzezaniu i nakazać im zachowywać Prawo Mojżeszowe. Zgromadzili się tedy Apostołowie i starsi, aby tę sprawę rozważyć. A gdy wszczął się wielki spór, Piotr powstawszy rzekł do nich: Mężowie bracia! Wiecie, że już od dawna Bóg między nami dokonał wyboru, aby poganie z ust moich posłyszeli słowa Ewangelii i uwierzyli. A Bóg, który zna serca, potwierdził to, dając im Ducha Świętego jako i nam, i żadnej między nimi a nami nie czyniąc różnicy, oczyściwszy przez wiarę ich serca. Czemuż więc teraz kusicie Boga, zamierzając na karki uczniów nałożyć jarzmo, którego ani ojcowie nasi, ani my udźwignąć nie zdołaliśmy? Ale wierzymy, że przez łaskę Pana Jezusa Chrystusa będziemy zbawieni, tak jak i oni”.
     Zdawałoby się, że wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione, że niepokój został uciszony. Pozostał jednak fakt: chrześcijanie z Żydów nadal zachowywali przepisy starozakonne. I w tym kryło się niebezpieczeństwo, mogące na przyszłość wywołać nieobliczalne skutki, podziału chrześcijan na „lepszych” – tych z Żydów i „gorszych” – tych z pogan. Rozbiciu nie mógł zapobiec jakiś przepis, ale nowa atmosfera. I zdarzyło się, że Piotr przybywszy do Antiochii, a więc do gminy chrześcijan z pogan, początkowo zachowywał się zupełnie swobodnie, razem z nimi jadł, i to w ten sam sposób i to samo co oni, jednak potem… Ale oddajmy głos św. Pawłowi, który tak pisze o tym zdarzeniu w Liście do Galatów (2,11-14): „A gdy Kefas przybył do Antiochii, sprzeciwiłem mu się w oczy, gdyż był wart nagany. Przedtem bowiem, zanim przybyli niektórzy od Jakuba, jadał z poganami, a skoro tylko przybyli, usunął się i odłączył z obawy przed Żydami. Za nieszczerym jego postępowaniem poszli i inni Żydzi, tak że nawet Barnaba dał się wciągnąć w to udawanie. Ale gdym ujrzał, że nie postępowali szczerze według prawdy Ewangelii, rzekłem do Piotra wobec wszystkich: Jeżeli ty, będąc Żydem, żyjesz zwyczajem pogan, a nie Żydów, jak możesz zmuszać pogan, by żyli obyczajem Żydów?”


     Właściwie można by już zakończyć ten rozdział o chrześcijanach z pogan, czyli o roli św. Pawła w Kościele, ale chyba godzi się dorzucić parę szczegółów z dalszych jego losów, więzienia i śmierci, które były w tym samym stylu jak całe jego życie.
     Pomimo wszystko, co powiedział, co zdziałał, Paweł nie przestał się uważać za członka narodu żydowskiego. Miał poczucie odpowiedzialności za nawrócenie swojego narodu. Aby udowodnić, wbrew opinii wielu swoich wrogów, że nie gardzi formami pobożności starotestamentowej, jedzie do Jerozolimy. Uczestniczy w świątyni w modlitwach i obrzędach na równi z innymi. Po paru dniach ktoś z jego nieprzyjaciół rozpoznaje go, daje znać innym. Postanawiają wykorzystać sytuację i zabić Pawła. Głoszą oszczerstwo, że zbezcześcił miejsce święte, wprowadzając tam pogan. Wybuchła niesłychana awantura. Tłum rzuca się na Pawła, wywleka go poza mury świątyni, aby go zamordować. Jeżeli nie staje się to natychmiast, to chyba dlatego, że każdy chce to zrobić osobiście. Zaalarmowana straż z pobliskiej twierdzy rzymskiej Antonia, sądząc, że chodzi o jakiegoś Rzymianina, który nieświadomy wszedł do świątyni, wyrywa Pawła z rąk rozwścieczonych Żydów. Ale już w nocy pod silną eskortą odsyła go dowódca twierdzy do Cezarei, bojąc się, żeby nie doszło do zamachu na Pawła (dano mu znać, że 40 Żydów poprzysięgło nic nie jeść i nie pić, dopóki nie zamordują Pawła), a przecież Paweł był obywatelem rzymskim.
     I tak rozpoczyna się najtrudniejszy okres w życiu Apostoła: więzienie. On, który tak bardzo chciał głosić Chrystusa, przez dwa lata siedzi bezczynnie w więzieniu w Cezarei, wyciągany od czasu do czasu przez tamtejszego namiestnika Feliksa na rozmowy, których jedynym celem było usiłowanie wydobycia od Pawła łapówki za zwolnienie.
     Przychodzi następca po Feliksie: Festus, od którego Żydzi uzyskują zgodę na wydanie więźnia na sąd do Jerozolimy. Paweł, uprzedzony, że Żydzi planują napad, gdy będzie transportowany do Jerozolimy, żąda, aby jego proces był przeprowadzony w Rzymie – do czego jako obywatel rzymski miał prawo.
     Podróż okrętem. Burza. Rozbicie okrętu u brzegów Malty. Wreszcie Rzym i znowu beznadziejne czekanie przez dwa lata na sąd przed cesarzem. Ale w tej najtrudniejszej próbie życiowej ukazuje się wielkość Pawła. Oto fragment z jego Listu do Efezjan pisanego z rzymskiego więzienia (3,13-19): „Dlatego proszę, abyście nie upadali na duchu z powodu prześladowań moich za was, które są chlubą waszą. Z tej to przyczyny zginam kolana przed Ojcem Pana naszego Jezusa Chrystusa, od którego bierze swe imię wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi, aby dał wam według bogactw chwały swojej, a za sprawą Ducha jego wzmocnić się potężnie w wewnętrznego człowieka, tak aby przez wiarę Chrystus zamieszkał w sercach waszych. A wy umocnieni i ugruntowani w miłości, abyście wraz ze wszystkimi świętymi pojąć mogli, jak ona jest rozległa i daleka, wzniosła i głęboka, abyście też mogli poznać, jak miłość Chrystusa przewyższa wszelką wiedzę i (w ten sposób) byli napełnieni całą pełnością Bożą”.
     Potem podobno sąd przed cesarzem i uwolnienie. Praca misyjna na Wschodzie? (Efez? Kreta?). Podobno podróż misyjna do Hiszpanii? – z braku źródeł pisanych skazani jesteśmy w tych kwestiach na domysły. Powrót do Rzymu. Aresztowanie. Śmierć męczeńska za Nerona. Na krótko przed śmiercią pisze do swojego przyjaciela Tymoteusza (2 Tm 4,7-8): „Toczyłem dobry bój, biegu dokonałem, wiarym dochował. Na ostatek odłożony mi jest wieniec sprawiedliwości, który mi wręczy Pan, sędzia sprawiedliwy w on dzień, a nie tylko mnie, ale i tym, którzy miłują przyjście Jego”.
     Pamiątki po nim w Rzymie: nad grobem Apostoła bazylika tzw. „Św. Pawła Za Murami”, której rekonstrukcja nie tak dawno została zakończona (poprzednia, starożytna bazylika, spaliła się w początkach XIX wieku). Starano się odbudować ją dokładnie tak samo, jak wyglądała poprzednia. I może faktycznie jest taka sama, ale nie ta sama. Zbyt dokładna w szczegółach, zbyt świeża w mozaikach, bez patyny wieków – jakaś sztywna. Zresztą nie o wygląd tu chodzi, na pewno ważniejsze jest, że przy odbudowie bazyliki nad grobem Apostoła Narodów współpracował cały świat z prawosławnymi i mahometanami włącznie. I jak zwykle, tak i w tym wypadku nie są najważniejsze materialne pamiątki, ale duch, który trwa. Duch Pawłowy, będący natchnieniem tylu ludzi. Nie sposób nawet pobieżnie mówić na ten temat. Wspomnę o czymś, z czym się bezpośrednio spotkałem.
     Pewnego dnia towarzyszyłem kardynałowi Wojtyle, który jechał do domu generalnego Małych Sióstr Karola de Foucauld. Okazało się, że mieszkają one w Tre Fontane w pobliżu miejsca, gdzie według bardzo dawnego podania został ścięty św. Paweł. Zastaliśmy założycielkę, jak z łopatą w ręce, z pomocą wielu sióstr bardzo różnych narodowości, wyrównywała teren pod nowy barak mieszkalny. Nie znałem dotąd tego zgromadzenia. Założeniem Małych Sióstr jest: być pomiędzy ludźmi. Tak: być. Nie apostołować w jakiś oficjalny sposób, nie prowadzić jakiegoś dzieła miłosierdzia w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, a więc jakiegoś szpitala czy sierocińca. Po prostu być między ludźmi, zwłaszcza pomiędzy tymi, którzy nic albo bardzo mało interesują się Bogiem.
     W parę miesięcy potem zagubiłem się w plątaninie uliczek jerozolimskich i w żaden sposób nie mogłem natrafić na Drogę Krzyżową. Aż naraz, przez otwarte drzwi wiodące wprost z uliczki do mieszkania-warsztatu (taka tam jest moda), zobaczyłem Małą Siostrę pochyloną nad jakąś robotą. Okazało się, że tuż obok jest VIII Stacja Drogi Krzyżowej (nb. na mój gust najpiękniejsza), że one się nią opiekują i niedawno ją restaurowały. Zdziwił mnie kształt krzyża, który miała przyczepiony na habicie.
     – Dlaczego taki? – spytałem.
     – Bo my jesteśmy obrządku wschodniego.
     Byłem zaskoczony.
     – Jak to, siostra urodziła się w obrządku greckokatolickim?
     – Nie. I żadna z nas. Po prostu przeszłyśmy na ten obrządek ze względu na brak sióstr. Ten dom, zresztą, jest siedzibą patriarchy greckokatolickiego.
     I wtedy wróciły do mnie jak refren słowa św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian (9,19-20):
     „Będąc bowiem wolnym od wszystkiego, stałem się niewolnikiem wszystkich, abym ich więcej pozyskał. I stałem się Żydem dla Żydów, abym Żydów pozyskał. Dla tych, którzy są pod Zakonem, jak bym i ja był pod Zakonem (chociaż pod Zakonem nie byłem), abym tych, którzy są pod Zakonem, pozyskał. Dla tych, którzy byli bez Zakonu – jak bym był bez Zakonu (chociaż bez Zakonu Bożego nie byłem, alem był pod Zakonem Chrystusowym), abym pozyskał tych, którzy byli bez Zakonu. Dla słabych stałem się słabym, abym słabych pozyskał. Stałem się wszystkim dla wszystkich, aby wszystkich zbawić”.
     To zdanie najlepiej ukazuje chyba postawę św. Pawła, dla której Kościół nazywa go Apostołem Narodów. Chociaż byli święci, którzy więcej od niego odbyli podróży misyjnych, którzy więcej ochrzcili ludzi różnych narodowości, którzy więcej napisali dzieł religijnych w różnych językach.


*


     Nagle ponad zgiełkiem panującym na dziedzińcu rozległ się głos przeraźliwy:
     – Patrzcie! To on! Patrzcie! Zdrajca!
     Paweł podniósł głowę i spostrzegł, że patrzą na niego setki oczu. Zrobił się rumor, potem cisza. Znowu ktoś krzyknął:
     – To Paweł! Patrzcie! Zbezcześcił świątynię! Wprowadził nieobrzezanego!
     Paweł rzucił spojrzeniem wokół siebie. Nikogo przecież nie wprowadził. Czego oni chcą od niego? Ale w tej chwili wybuchnął na dziedzińcu dziki wrzask. Ani się opamiętał, jak ludzie rzucili się ku niemu. Chwycono go za ręce, za włosy, za brodę, ciśnięto na ziemię, kopano i deptano. Krew zalała mu twarz i oczy. Ale nie mógł zemdleć. Setki rąk rwały na nim odzież, rozdzierały ciało. Ogłuszający ryk spadł na głowę niby walący się dom. Migały przed nim twarze wykrzywione, wściekłe, rozdarte od wrzasku, zapienione, błyskające zębami. Podrywano go i rzucano o ziemię. Ktoś uderzył go w twarz kością oblepioną świeżym mięsem. Ktoś inny dźgnął go nożem. Pojął, że za chwilę zginie.
     Ale furia ludzi, którzy go chcieli rozszarpać, nagle zelżała. Wśród wściekłych krzyków dobiegły jego uszu wołania: „Nie tu! Nie tu! Nie w świątyni! Tu nie wolno zabijać! Nie tu!” Poczuł, że go tłum ciągnie, wlecze po ziemi. Przewalono się poprzez bramę i schody na dziedziniec zewnętrzny. Teraz znowu spadły nań setki pięści. Ciągle był przytomny. W jakimś momencie dojrzał nawet, jak zamykają się za nimi bramy Przybytku… (…)
     Nagle ciśnięto go na kamienie. Zobaczył nogi i plecy rozpierzchających się w popłochu ludzi. Z drugiej strony biegli żołnierze, tłukąc tych, których dopadli, tarczami i włóczniami. W środku żelaznego kręgu legionistów szedł trybun i setnik. Trybun skinął na otaczających go żołnierzy, ci zaś dopadli Pawła. Błyskawicznie skuli mu kajdankami ręce, okręcając go całego łańcuchem. Potem postawili go na nogi. Wyglądał rozpaczliwie: nagi, z twarzą i ciałem pokrytym sińcami, krwią i błotem. Ledwo stał, słaniał się na ręce żołnierzy. Ale ci uderzeniami pięści zmuszali go, by stał prosto.
     Tłum zatrzymał się w pewnej odległości. Wył i ciskał kamieniami. Pięści i kije podnosiły się w górę. Czasami z tumultu wyrywał się krzyk: „Oddajcie go! Śmierć bluźniercy!”
     Wreszcie legioniści chwycili Pawła, położyli go na tarczach i podnieśli w górę. Wycie tłumu, który widział teraz swego wroga ponad głowami legionistów, przeszło w paroksyzm. Rzucano w Pawła kamieniami, kijami, piaskiem.
     Jednakże żołnierzom udało się w końcu dotrzeć do bramy Antonii. Tu zaraz wysypała się rezerwowa kohorta i wsparła towarzyszy. Dostawszy się poza poczwórny szereg żołnierzy, Paweł był uratowany.


Jan Dobraczyński, Święty miecz