Biblioteka


PRZEŚLADOWANIE CHRZEŚCIJAN
PRZEZ LUDNOŚĆ I PRZEZ PAŃSTWO RZYMSKIE



 


PRZEŚLADOWANIE CHRZEŚCIJAN
PRZEZ LUDNOŚĆ I PRZEZ PAŃSTWO RZYMSKIE


 
     Chrześcijan nie cierpiała, a nawet już wcześniej prześladowała ludność Imperium, nie władza państwowa. Urzędnicy państwowi ulegali doraźnie żądaniom tłumu i wydawali na chrześcijan wyroki skazujące, prefekci byli takimi samymi ludźmi, jak i ci, którzy oskarżali, a więc pełnymi uprzedzeń, przesądów, podejrzeń, a w końcu ludźmi większej lub mniejszej mądrości. Decydowali, wydawali wyroki śmierci albo karali ciężkim więzieniem, pracą w kamieniołomach, albo torturami starali się odwieść chrześcijan od ich „zgubnego zabobonu”. Interesujący jest fakt, że prześladowania chrześcijan przez ludność miały charakter sporadyczny: ot, grad zbił zboże, była powódź, pomór padł na bydło, choroba zakaźna nawiedziła okolicę… „Dlaczego? Wszystkim rządzą bogowie, jeżeli bogowie się gniewają, to przez kogoś, za coś; kto to taki być może?” I wtedy okazywało się, ze w tym miasteczku czy w tej wsi jest jedna lub parę rodzin, które od pewnego czasu się zmieniły. Wyznają jakiś żydowski zabobon, nie chodzą na igrzyska ani nie uczęszczają na zabawy, a co najważniejsze – nie chodzą do świątyń, a więc są ateistami. Mówią, że wierzą w jakiegoś Jezusa, którego uważają za Boga. Pytano się ich, kto to jest, okazało się, że to Żyd, który przed kilkoma laty w Palestynie został skazany na śmierć przez namiestnika Palestyny Piłata. Co więcej, nie wiadomo, czy to prawda, ale ludzie tak mówią, że wieczorami się schodzą, odprawiają jakieś dziwne ceremonie, organizują jakieś uczty miłości, w czasie których dochodzi do orgii i rozpusty, a potem żywcem zjadają dziecko.
     To była moja codzienna droga na Uniwersytet Angelicum: viale Aventino aż do Colosseum, a potem w lewo – prawie pod kątem prostym – w kierunku Piazza Venezia. Właściwie Rzymu nie zwiedzałem. Nie lubię zwiedzać miasta, w którym mieszkam. Jeżeli ma narastać jakaś wiedza o mieście czy o kraju to nie na skutek twardego postanowienia, że zobaczy się wszystko, co każdy kulturalny człowiek powinien widzieć, ale po prostu na skutek konkretnych, życiowych sytuacji. To tłumaczyło, że do Colosseum wszedłem po raz pierwszy dopiero po przeszło półrocznym pobycie w Rzymie, gdy przygotowywałem do egzaminu tezę o chrzcie i w związku z tym – o męczeństwie. Ilekroć patrzyłem na Colosseum z zewnątrz, zawsze wracałem do pierwszego stwierdzenia: nie spodziewałem się, że jest tak wielkie, mimo równoczesnej lekkości architektury. To samo wrażenie odebrałem wtedy, gdy wszedłem do wnętrza. Teraz nie ma areny: odsłonięto jej piwnicę – zaplecze cyrku. Na galerii, mniej więcej w połowie wysokości, kilku turystów. Nieopodal policjant w białym mundurze dyskutował żywo z przewodnikami. Z boku krzyż – maleńki w porównaniu z ogromem budowli. I wtedy przyszło na mnie na moment odczucie tamtych chwil. Ten kolos wypełniony po brzegi huczącym tłumem i mała grupka chrześcijan, skazanych na śmierć, potępionych przez wieczną Romę, przez wspaniałe Imperium, przez tych wszystkich, którzy na nich patrzą. Trzeba było mieć ogromną wiarę, gorącą miłość, potężną ufność. To byli naprawdę  ś w i a d k o w i e  Chrystusowi.
     Ostatecznie każdy rząd uważa się za reprezentanta wszystkich obywateli, a z kolei chce, by wszyscy obywatele interesowali się dobrem państwa i pracowali dla niego w taki sposób, w jaki on nakaże. Cesarze uznali Kościół za organizację zagrażającą państwu, za – jak gdyby – konkurenta państwa. Przez długi czas nie zwracali uwagi na chrześcijan: ani na ich istnienie, ani na ich prześladowanie przez ludność. Mieli co innego na głowie, a poza tym chrześcijanie stanowili garstkę. Tak było mniej więcej do roku 250. Do tego czasu chrześcijaństwo przybrało jednak formę świetnie zbudowanej organizacji, niewielkiej liczebnie, ale ogarniającej całe Imperium. Prawie we wszystkich, nawet małych, miastach były gminy chrześcijańskie, zwane dzisiaj diecezjami lub parafiami. Na czele gmin znajdujących się na terenie jednej prowincji stał metropolita. Zwoływał on od czasu do czasu rządców diecezji, biskupów, na synody, na których ustalano sposób postępowania, tworzono coś, co można by nazwać ustawami prawa kościelnego. Papież rozciągał coraz bardziej władzę na wszystkich chrześcijan, kierując z Rzymu całym życiem religijnym. Wobec takiego stanu rzeczy zmieniła się postawa cesarzy w stosunku do chrześcijaństwa: zaczęli je zwalczać. Rzecz charakterystyczna: do konsekwentnego prześladowania chrześcijan przystąpili najwybitniejsi cesarze – cesarze, którzy widzieli, że państwo rzymskie rozlatuje się, którzy dążyli do zjednoczenia go za wszelką cenę, którzy widzieli różne tendencje destrukcyjne, grupy odśrodkowe, związki dążące do zmiany stosunków panujących w Imperium i starali się o ich likwidację. Za jedną z takich organizacji uznali Kościół. Był on organizacją religii, która nie była prawnie uznana. Członkowie jej byli więc wyjęci spod prawa i mogli być karani aż do kary śmierci włącznie. O „zarejestrowaniu” Kościoła nie mogło być mowy. Po pierwsze, Jezus był przestępcą, skazanym przez władze rzymskie na śmierć – trudno byłoby tym samym władzom zaliczać Go w poczet bogów Imperium – a po drugie, chrześcijanie wcale nie chcieli, by był zaliczany w ten poczet. Uważali, że jest jeden Bóg, i to inny niż dotychczasowi.
     Państwo jest zazdrosne o swoich obywateli, chce mieć ich wszystkich dla siebie. Religia sięga do najgłębszych pokładów duszy. Religia pogańska, nakazująca czcić państwo, władzę, nie tylko jako dzieło Boże, ale jako Boga immanentnego w nim, wiązała w sposób najbardziej istotny obywateli w jeden organizm, właśni na gruncie najgłębszym, bo religijnym. Religia pogańska stała na straży aktów państwowych, utożsamiając je z religijnymi. Nadawała im w ten sposób powagę w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Religia chrześcijańska zdawała się to wszystko wyrywać z rąk kierowników państwa. Owszem, władcy przyznawali, że chrześcijanie płacili sumiennie podatki, uczciwie pracowali, wywiązywali się z przyjętych obowiązków obywatelskich, nie awanturowali się, ale w imię nie wiadomo czego. Ustawiali – ich zdaniem – proste dotąd zagadnienia w jakiejś obcej, niejasnej konwencji, na której na pewno nie można nic zbudować. Więc najprostszą drogą było ich zniszczyć. Wrócić do dawnych wzorów, na których wyrośli najlepsi synowie wiecznej Romy. Ważnym wydarzeniem było prześladowanie Nerona. Na szczęście krótkotrwałe i ograniczone prawie wyłącznie do Rzymu, zaciążyło jednak na powoli kształtujących się stosunkach pomiędzy państwem rzymskim a chrześcijanami. Stanowiło groźny precedens, do którego niestety odwoływano się później. Chrześcijaństwo przeżyło trzy wielkie fale prześladowań.
     Pierwszy zaatakował Decjusz (249-251). Nakazał edyktem wszystkim obywatelom złożyć ofiary. Zostały utworzone komisje, wobec których należało dokonywać ofiar. Komisje te miały prawo wystawiać poświadczenia (libelli).
     Drugim był Walerian (253-260). Przystąpił do prześladowań w ostatnich latach panowania. Uderzył w duchowieństwo i chrześcijan, którzy należeli do kół rządzących. To prześladowanie było o wiele groźniejsze od poprzedniego, dlatego że po prostu obejmowało o wiele mniejszą liczbę osób, a równocześnie bardzo eksponowanych. Łatwiej było skontrolować wykonanie polecenia.
     Trzecim był Dioklecjan (284-305). Namyślał się długo: osiemnaście lat. Zdecydował się na zlikwidowanie chrześcijaństwa już u końca swojego panowania. Najpierw wydał rozkaz oczyszczenia armii z chrześcijan. Następnie na przestrzeni krótkiego okresu ogłosił cztery edykty. Nakazywały one:
     1. zburzenie świątyń chrześcijańskich, spalenie ksiąg świętych;
     2. uwięzienie wszystkich duchownych;
     3. zmuszenie ich torturami do złożenia ofiar;
     4. zmuszenie wszystkich chrześcijan do złożenia ofiar.
     Należy pamiętać, że to wszystko działo się w dobrze zorganizowanym państwie. To nie były żarty. To była naprawdę próba ogniowa Kościoła. Wielu zginęło śmiercią męczeńską, wielu cierpiało w więzieniach i kamieniołomach, wielu zostało pozbawionych majątku i wygnanych z państwa, wielu się załamało i złożyło ofiarę albo też wystarało się nielegalną drogą o zaświadczenie o złożeniu ofiary.
     Jeżeli zniszczenie w Kościele nie było tak straszne, to tylko dlatego, że prześladowania trwały krótko. Decjusz zginął po półtora roku w walce z barbarzyńcami. Walerian po dwóch latach dostał się do niewoli Persów, skąd nie wrócił. Dioklecjan prześladował rok, do chwili swego ustąpienia z tronu.
     Powiedzieliśmy – to były trzy wielkie fale systematycznego prześladowania. Nie były prześladowaniem jedynym – chrześcijan prześladowali jeszcze następcy Dioklecjana: Galeriusz i Daja – ale były najstraszniejszym.


*


     Atoli ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn cesarze i ofiar błagalnych na rzecz bogów nie ustępowała hańbiąca pogłoska i nadal wierzono, że pożar (Rzymu) był nakazany. Aby ją więc usunąć, podstawił Neron winowajców i dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany został na śmierć przez prokuratora Poncjusza Pilatusa; a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne, albo sromotne, zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników. Schwytano więc naprzód tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali, potem na podstawie ich zeznań, ogromne mnóstwo innych i udowodniono im nie tyle zbrodnię podpalenia, ile nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu. A śmierci ich przydano to urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów, (albo przeznaczeni na pastwę płomieni i) gdy zabrakło dnia, palili się służąc za nocne pochodnie. Na to widowisko ofiarował Neron swój park i wydał igrzysko w cyrku, gdzie w przebraniu woźnicy z tłumem się mieszał lub na wozie stawał. Stąd, chociaż ci ludzie byli winni i zasługiwali na najsurowsze kary, budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni.


Tacyt, Roczniki XV,44



PLINIUSZ DO CESARZA TRAJANA


     Jest to moją zasadą zwracać się do Ciebie, Panie, ze wszystkimi wątpliwościami. Któż bowiem mógłby albo lepiej mną pokierować, gdy się waham, albo pouczyć, gdy czego nie wiem.
     Nigdy nie uczestniczyłem w śledztwie dotyczącym chrześcijan. Dlatego nie wiem, co i ile należy tutaj karać albo badać. I niemałe miałem tutaj wątpliwości, czy trzeba rozróżniać wiek oskarżonych, czy też ludzie nie wiedzieć jak delikatni niczym się tu nie różnią od silniejszych, czy ma się darować winę temu, kto jej żałuje; czy temu, który w ogóle był chrześcijaninem, nie ma pomóc to, że nim być przestał; czy ma się karać za samą nazwę, choćby była wolna od występków, czy też występki związane z tą nazwą.
     Na razie z tymi, o których mi donoszono, że są chrześcijanami, postępowałem w następujący sposób: Pytałem ich samych, czy są chrześcijanami. Gdy się do tego przyznawali, pytałem ich o to po raz drugi i trzeci, grożąc karą śmierci. Tych, którzy przy tym obstawali, kazałem na śmierć prowadzić. Bo nie miałem wątpliwości, że cokolwiek było to, do czego się przyznawali, na pewno upór i nieugięta zawziętość winna być ukarana. Znaleźli się i inni, podobnie szaleni, co do tych, ponieważ byli obywatelami rzymskimi, wydałem rozkaz na piśmie, aby ich odesłano do stolicy. Niebawem, kiedy podczas samego postępowania sądowego oskarżenie – jak się to zwykle dzieje – wciągało coraz to szersze koła ludzi, więcej takich przypadków zgłaszano. Przedstawiono mi anonimową listę, zawierającą wiele nazwisk. Uznałem, że należy pozostawić na wolności takich, którzy oświadczyli, że nie są ani nie byli chrześcijanami, zwłaszcza że wzywali bogów powtarzając za mną słowa formułki oraz kadzidłem i winem oddawali cześć Twemu wizerunkowi, który dlatego kazałem przynieść wraz z posągami bogów; ponadto złorzeczyli Chrystusowi, do czego podobno nie można przymusić prawdziwych chrześcijan. Inni, wymienieni przez donosiciela, powiedzieli, że są chrześcijanami, ale zaraz temu zaprzeczyli; wprawdzie nimi byli, ale być przestali, jedni przed trzema laty, inni przed wielu, jeden nawet przed – dwudziestu. Ci również wszyscy oddali cześć tak Twemu wizerunkowi, jak i posągom bogów i złorzeczyli Chrystusowi. Zapewniali zaś, że to było z ich strony największą winą czy też błędem, iż w oznaczonym dniu przed świtem schodzili się i na przemian śpiewali pieśni ku czci Chrystusa jako Boga i zobowiązywali się przysięgą nie do jakiejś zbrodni, ale że nie będą popełniać rozboju ani cudzołóstwa, nie będą oszukiwać i wypierać się powierzonego im mienia, gdyby wzywano ich (do zwrotu). Po dokonaniu tego mieli zwyczaj się rozchodzić i znowu się zbierać dla spożycia pokarmu, ale całkiem zwykłego i niewinnego; zaprzestali to czynić po moim edykcie, którym zakazałem religijnych zebrań – zgodnie z Twymi poleceniami. Dlatego tym bardziej uznałem za rzecz konieczną wydobyć nawet na torturach, z dwóch niewolnic, które podobno nazywano pomocnicami, co w tym jest prawdy. Dowiedziałem się tylko tego, że są to niecne zabobony i przekraczające wszelką miarę. Dlatego odroczyłem śledztwo i zwróciłem się do Ciebie o radę. Uznałem bowiem, że rzecz zasługuje na to, by się poradzić Ciebie, głównie z powodu liczby oskarżonych. Bo jeszcze wielu ludzi w każdym wieku, każdego stanu, obojga płci jest narażonych na to niebezpieczeństwo i będzie się narażać. Zaraza tego zabobonu ogarnęła nie tylko miasta, ale nawet wioski i osiedla; zdaje się jednak, że można by mu zapobiec i zaradzić.



ODPOWIEDŹ TRAJANA


     Zastosowałeś, mój Sekundusie, właściwy sposób postępowania w badaniu tych, o których Ci doniesiono, że są chrześcijanami. Nie można tu wydać jakichś ogólnych zarządzeń, które by się stosowały do określonej zasady. Nie trzeba ich wyszukiwać; jeżeli są doniesienia i oskarżenia – należy ich karać, tak jednak, aby ten, kto oświadczy, że chrześcijaninem nie jest, i zamanifestuje to czynem, tj. modlitwą do naszych bogów, uzyskał przebaczenie z powodu skruchy, choć w przeszłości był podejrzany. Ale anonimowe listy w żadnym wypadku nie powinny być uwzględniane przy oskarżeniu. Bo byłby to najgorszy przykład i nie odpowiada to duchowi naszych czasów.


cdn.