Biblioteka


ROLA KOŚCIOŁA W NOWEJ EUROPIE



 


ROLA KOŚCIOŁA W NOWEJ EUROPIE


 
     Bez trudu można spostrzec, że togi adwokatów, sędziów, profesorów uniwersytetu przypominają sutanny. Pielęgniarki tytułuje się „siostro”, a ich czepek to jakby jakiś skrócony kornet zakonnicy. Na drzwiach plebanii jeszcze po 1045 roku wisiały tabliczki z napisem: „Urząd parafialny”. Kto jest urodzony przed rokiem 1947 na wschodnich terenach Polski, ten, kiedy będzie brał wyciąg metrykalny z Urzędu Stanu Cywilnego, otrzyma go na podstawie ksiąg parafialnych, które zostały do tego urzędu przekazane.


     Barbarzyński książę, który decydował się na chrzest, na ogół czynił to w dużej mierze ze względów gospodarczo-społeczno-kulturalnych. Nie znaczy to, że zupełnie nie doceniał wartości prawdy Chrystusowej, ale Kościół był dla niego przede wszystkim organizacyjną potęgą. Tereny, które on wraz ze swoim ludem brał w posiadanie, były już podzielone na biskupstwa, arcybiskupstwa. Kościół miał silne zaplecze materialne w majątkach ziemskich, które były doskonale zagospodarowane według wzorów rzymskich. Kościół miał wykształconych ludzi, nie tylko w osobach księży parafialnych, ale miał również wiele klasztorów wypełnionych zdyscyplinowanymi ludźmi, nadającymi się do najróżnorodniejszych prac, począwszy od nauczania dzieci w szkołach, a skończywszy na najzawilszych funkcjach politycznych. Kościół był potęgą kulturalną. Włączenie się w organizm Kościoła rozwiązywało rządzącemu mnóstwo problemów. On zajmował się wyłącznie sprawami wojskowymi, podatkowymi i częściowo sądowniczymi, a wszystko inne pozostawiał Kościołowi. Zresztą nawet i w tych sprawach – zwłaszcza jeżeli chodzi o politykę – posługiwał się duchowieństwem i miał w nim oparcie.
     Rzeczywistym początkiem nowej epoki w Europie Zachodniej, epoki barbarzyńców złączonych z Kościołem, było przyjęcie chrztu przez Chlodwiga, władcę Franków, w roku 496, i przez władcę Anglosasów, Ethelberta z Kentu, w roku 597. Stało się tak dlatego, że życie ludów barbarzyńskich miało z natury rzeczy charakter wojskowy. Stosunek ludu do księcia kształtował się na zasadzie: żołnierze – wódz. Co robił dowódca, co nakazał dowódca, to spełniali poddani. Książę w pełnym tego słowa znaczeniu reprezentował lud. Występował w imieniu ludu. I tak: jeżeli on przyjmował Chrzest, przyjmowali i jego poddani. Przyjęcie Chrztu świętego przez cały lud nie znaczyło oczywiście, że wszyscy stawali się świadomymi chrześcijanami.
     Ten stan rzeczy miał swoje odbicie w sposobie traktowania religii przez szerokie masy. Był obowiązek nie tylko Chrztu, ale uczestniczenia w obrzędach sakralnych, a przede wszystkim we Mszy świętej niedzielnej. Dla chrześcijan z Żydów była ona czytelna poprzez całą tradycję religii starotestamentowej, a przede wszystkim poprzez Paschę. Germanie nie znali uczt ofiarnych. Stąd mieli oni trudności w zrozumieniu istoty Mszy świętej. Msza święta, odprawiana nadal po łacinie, staje się obca dla uczestników. Powstaje nowa forma, bardzo charakterystyczna dla tej epoki: Msza święta prywatna, niezależna od zgromadzenia wiernych. Odcięcie się od wiernych, odwrócenie się do nich plecami. To ustawienie pozostaje również przy Mszach odprawianych wobec zgromadzonych wiernych w niedziele. Wierni byli obecni, ale nie uczestniczyli w dawny sposób w tym, co się działo na ołtarzu.
     Oczywiście nie należy sobie wyobrażać, że nikt się nie troszczył o prawdziwe nawrócenie ochrzczonych ludów. Po Chrzcie rozpoczynały pracę zastępy misjonarzy, na przykład św. Cadoc, św. Dawid w Walii, św. Finnian w Irlandii, św. Wilfryd w Yorku, św. Willibrord we Fryzji, św. Beda Czcigodny w Anglii, św. Kolumba w Szkocji, św. Kolumban w Galii. Najwybitniejszy chyba z nich – św. Bonifacy Winfrid (+754) – był apostołem Niemiec.
     Piszę o narodach zachodniej, północnej i środkowej Europy dlatego, że one przyjęły chrześcijaństwo wcześniej niż narody słowiańskie. Ale schemat był podobny i w naszym wypadku. Różnica polegała na tym, że tam narody barbarzyńskie przychodziły na tereny zorganizowane i częściowo zagospodarowane przez Kościół. Tutaj wódz narodu, nazwijmy go „książę”, wiedział, że z przyjęciem Chrztu jego lud otrzyma pomoc w postaci misjonarzy i zakonników; nie dość na tym, wiedział, że siatka organizacyjna Kościoła rozciągnie się i na jego kraj. Weźmie go w opiekę potężna w swoje wpływy polityczne Stolica Apostolska. Do tych argumentów dołączył się w naszym wypadku u Mieszka I i ten, że przestanie istnieć pretekst do ataków na nas ze strony Niemiec, zagrażających samej naszej narodowej egzystencji.
     Gdyby mówić o apostołach narodów słowiańskich, to najpierw trzeba wymienić Cyryla (+ 869) i Metodego (+ 885). Na tle tego, co powiedzieliśmy powyżej o obecności, a nie uczestniczeniu nowo ochrzczonych ludów we Mszy świętej odprawianej po łacinie, ukazuje się mądrość i wielkość tych misjonarzy. Zanim udali się na misje wśród Słowian, stworzyli słowiański alfabet (głagolica). W tym alfabecie przełożyli na język słowiański Pismo Święte i teksty liturgiczne i dopiero wtedy udali się na Morawy, mówiąc i sprawując funkcje kapłańskie w zrozumiałym dla tamtejszej ludności języku. Znaleźli u swoich wiernych ogromną sympatię i wdzięczność, u władców zrozumienie i poparcie. Szkoda tylko, że ich dzieło: ich koncepcja chrześcijaństwa, zostało zdławione.
     Jeszcze o jednym człowieku trzeba wspomnieć, który dla Polski miał olbrzymie znaczenie w wymiarach nie tylko religijnych. To św. Wojciech.
     Na Rynku Głównym w Krakowie stoi u wylotu ulicy Grodzkiej niepozorny, mały romański kościółek z barokowym hełmem. To na miejscu, gdzie nauczał Adalbertus: św. Wojciech.
     Przyszedł do Polski z Czech, gdy na skutek zatargu rodu Wrszowców z rodem Sławnikowiców (on sam był Sławnikowicem) doszedł do przekonania, że jego pobyt w Pradze stał się bezcelowy, że gdzie indziej będzie mógł zrobić więcej dla Królestwa Bożego. Zamordowany został 23 kwietnia 997 roku przez Prusów, do których udał się na misje po pobycie w Polsce. Ciało jego wykupił Chrobry – jego przyjaciel – i złożył w Gnieźnie. Sylwester II wyniósł Wojciecha na ołtarze w roku 999. Zanim św. Wojciech został oficjalnie nazwany patronem Polski, stał się nim daleko wcześniej w rzeczywistości: czczony był przez cały lud. Do jego grobu w roku jubileuszowym 1000 pielgrzymował cesarz Otto III. Było to znowu wydarzenie wielkiej wagi dla Polski: dochodzi do bliskiego kontaktu pomiędzy cesarzem a przyszłym królem Polski. Dzięki czci, jaką się cieszył św. Wojciech w Stolicy świętej i w całej Europie, otrzymuje Polska arcybiskupa w Gnieźnie i własną, pełną organizację kościelną. Jest to wyrazem uznania polskiej suwerenności państwowej, niezależności od Niemiec. Pierwszym polskim arcybiskupem metropolitą zostaje rodzony brat Wojciecha – Radzim.


*


     Wybałuszyli gały. Zachrypiał róg. Z grodu nieśli nosze z ciałem okręconym w lniane szmaty. Za noszami szedł Bolko, Unger, Zefrid, Radzym, Bogusz, Stojgniew, Rudolf, Wdala, Odrzykoń, Zadora, Sobiebor, Rajnhold, Kciuk, Wartko. Klerycy Ungerowi nieśli krzyż i zapalone świece, które osłaniali dłońmi od wiatru. Łopotały dwie chorągwie na wysokich drzewcach. Dalej pachołcy uginali się pod ciężarem worów, na samym końcu sunęli Prusy – trzydziestu ich było, w kożuchach, szłomach skórzanych, ze skórzanymi szczytami, rzucali wokół bystre, niespokojne spojrzenia – i ciżba: wielki tłum, poruszony i milczący.
     Postawili nosze przy wadze. Unger dał znak, klerycy uderzyli w śpiew, wiatr rwał głosy, odnosił ku szarym wodom Jelonka. Bolko był czerwony, gęba mu się pociła, obcierał ją ręką. Obrócił się ku niosącym:
     – Kłaść ji… Pomału, pomału.
     Położono ciało, waga opadła. Unger okrył zwłok płaszczem biskupim, u głowy złożył wysoki biskupi kłobuk, a u boku zakrzywioną laskę. Ciżba wybałuszyła oczy, rozumiała, co robi Unger: toć i wojom kładzie się zbroję a miecz, a szłom. Klerycy wciąż śpiewali na wietrze.
     Bolko chwycił starszego Prusów za ramię, pociągnął, warknął: – Baczcie dobrze, azali dość kładę wszelakiego dobra, jakem obiecał – i ku pachołkom:
     – Sypać!
     Na drugi płet sypnęły się z otwartych worów obrąbki złota i srebra, czary i misy, płaskie talerze, pierścienie i łańcuchy, broń ozdobna i rogi nabijane złotem, a cudaczne krążki wytłaczane w różnorakie znaki. Dech zaparło tłumowi, pierwszy raz ludzie widzieli tyle bogactwa. Bolko stał ze zmarszczoną brwią na rozkraczonych nogach, Zefrid wyciągał szyję, zda się, błyszczące oczy całkiem wyskoczą. Ciało Wojciechowe wciąż było w dole – szala nie drgnęła. Bolko ryknął:
     – Wszystko?
     Jeszcze jeden wór – rozwiązywali z pośpiechem, sznur się zaplątał, targali beznadziejnie. Trwała napięta cisza. Prusy błyskali oczyma na strony, czuli: na nich skupia się rozgniewanie tłumu. Wreszcie pachołek z końską gębą rozsupłał, wysypał zawartość, same rogi nabijane złotem i srebrem, nieciężkie były, nie przeważyły ciała. Bolko poczerwieniał z gniewu, obrócił się do grododzierżcy:
     – Wartko, masz bolej?
     Tamten zmarszczył się:
     – Nie… Z Poznania trza będzie sprowadzić.
     Przemko krzyknął:
     – Dość na okup… Niechże sucze dzieci biorą, co jest, a dyrdają k’swoim…
     Gwar zerwał się w ciżbie… Gwar wrogi dla Prusów, nagły gwar wściekłości. Bolko obrócił ku nim pokraśniałą twarz:
     – Poczekajcie trzy dni. Przywieziem z Poznania.
     Stary Prus pomarszczony, z siwymi kłakami na gębie, burknął:
     – Ugodziliśmy się na wagę. Póki nie macie, ciało nasze.
     – Nie mam? – krzyknął Bolesław.
     Wściekłość skrzywiła mu gębę. Wyrwał zza pasa miecz, myśleli: uderzy na Prusów. Każdy zebrał się w sobie: niech no książę da znak. Lecz Bolko poskoczył do wagi, cisnął z pasją miecz na szalę.
     – Nie mam? Oto czym przeważę – ale waga ani drgnęła. Wówczas Bolesław odwrócił się do tłumu, zakrzyknął dziko:
     Drużyna! Ludzie wolne! Nie starczyło złota w Gniezdnie na truchło świętego męża. Chcą go brać. Nie damy! – żyły mu nabrzmiały na czole, głos się rwał. – Dla was wszystkich to truchło… ten zewłok… Nie żałowałem złota, nie pożałuję. Aleć nie chcę… ni dnia… by on zewłok był u onych plugawców. Tfu!
     Pierwszy ruszył się Unger – on zawsze tak spokojny i powolny – szybko zdjął z szyi łańcuch, targnął za krzyż, urwał go, łańcuch rzucił z brzękiem na stos złota na szalę. Drugi – ten w mig się połapał, co czynić, w mig – skoczył Zefrid, rzucił pierścień. Stojgniew wydobył mizerykordię, cisnął; już tłum parł, woje, wielmoże, świątki, sypały się łańcuchy rycerskie, miecze, noże, pierścienie, białki rzucały bisior a kabłączki, pasja ich jakaś ogarnęła, szala drgnęła, ciało Wojciecha oderwało się nagle, znów opadło, znowu się oderwało, popłynęło do góry, oni jeszcze rzucali, pchali się, w zapamiętaniu, jeden przez drugiego, Prusy patrzyli zdumieni – nie dać poganom ciała Wojciechowego!
     Poganom? Po raz pierwszy – w onej puszczy polskiej – zdali sobie sprawę: oni są inni, nie Prusy, nie pogany… (…)
     W kilka dni później wniesiono uroczyście ciało Wojciecha do kościoła Matki Bożej w Gniezdnie. Z dumą pchali się przez wierzeje kościelne ci wszyscy, co rzucali pierścienie i miecze na szalę, której sam Bolesław unieść nie zdołał.


Antoni Gołubiew, Bolesław Chrobry. Szło nowe



     (…) Następnie cesarz (Otto III) na wieść o cudach, jakie Bóg działał przez miłego sobie męczennika Wojciecha, pospieszył tamże celem pomodlenia się (przy jego grobie)…
     Minąwszy granicę Milczan, doszedł do ziemi Dziadoszan, gdzie z niezmierną serdecznością wyszedł na powitanie Bolesław – którego imię tłumaczy się większa sława, nie za zasługi, lecz w myśl dawnego zwyczaju – przygotowawszy dla cesarza kwatery w miejscowości zwanej Iława. W jaki zaś sposób był cesarz przez niego wówczas podejmowany i przez jego kraj aż do Gniezna wiedziony, rzecz to nie do uwierzenia i wprost nie da się opowiedzieć. Widząc z daleka miasto upragnione, szedł doń pobożnie bosymi stopami (…)
     I niezwłocznie ustanowił tam arcybiskupstwo, jak sądzę: prawnie, jednakże bez zgody pomienionego biskupa (Ungera), do którego diecezji należała cała ta okolica. Archidiecezję tę powierzył bratu wspomnianego męczennika, Radymowi, poddając mu Rajnberna, biskupa katedry kołobrzeskiej, Poppona krakowskiego, Jana wrocławskiego, wyłączywszy Ungera poznańskiego; a sporządziwszy tamże ołtarz, złożył na nim z niezmierną czcią święte relikwie.


     Dokonawszy tego wszystkiego, uczczony został cesarz przez pomienionego księcia ogromnymi darami i – co mu się najbardziej podobało – trzystu żołnierzami pancernymi. Odchodzącego odprowadził Bolesław ze znamienitym orszakiem aż do Magdeburga, gdzie uroczyście obchodzono Święto Palmowe (25 marca 1000 r.).


Kronika Thietmara, ks. IV, paragraf 28