Biblioteka


MAHOMETANIE



 



MAHOMETANIE



     Nadjeżdża autobus – z daleka wygląda jak choinka obwieszona kolorowymi lampkami. Ale to stare pudło, dokładnie obłocone, z zabetonowanymi szybami. Wnętrze zniszczone. Szyba szofera oklejona kolorowymi obrazkami. Przekładnia biegów z kitą plastykowych wstążek.
     Ruszamy ze zgrzytem. Miasto daleko od lotniska, położone na płaszczyźnie, wciąż niewidoczne. Po dwudziestu kilometrach pojawiają się pierwsze światła. Damaszek – najstarsze stale zamieszkiwane miasto świata. Przed trzema tysiącami lat stolica imperium aramejskiego. Potem kolejno: Asyryjczycy, Babilończycy, Persowie, Aleksander Wielki, Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie.
     Kolacja. Na stole leżą tutejsze chleby, placki okrągłe, cienkie, pszenne, w dotyku jak gruba serweta. Tak wyglądały prawdopodobnie chleby podczas Ostatniej Wieczerzy. Będą nam towarzyszyć w ciągu całej podróży tak w Syrii, jak w Libanie.
     Poranny widok miasta potwierdza pierwsze wrażenie. Ta cała cywilizacja europejska z samochodami, autobusami, przystankami, światłami na skrzyżowaniach, słupkami ochronnymi – jakoś tych ludzi uwiera. Niewygodnie w niej się czują. Ubrani w długie szaty z chustami białymi albo w biało-czarną lub biało-czerwoną pepitkę, poruszają się nieporadnie, trochę zniecierpliwieni, pomiędzy krawężnikami, wśród samochodów.
     Przepychamy się grubym autobusem przez wąskie uliczki zapchane do niemożliwości ludźmi, osłami, kramami, warsztatami, kupami śmiecia, gruzem. Ale to wszystko dobrotliwie, bez awantur – bez włoskich pokrzykiwań i nerwowości. Wciąż mi się ten świat kojarzy z Neapolem i rzymskim Trastevere. Różnica właśnie w tym, że ci ludzie są bardzo spokojni i jeszcze bardziej życzliwi niż tamci.
     Meczet Omajadów – trzeci co do wielkości meczet świata po Mekce i Pakistanie. Dawniej, do II wieku, świątynia Jowisza, od Teodozjusza chrześcijańska bazylika św. Jana Chrzciciela – do roku 705. Zdejmujemy buty i wchodzimy w zabudowania meczetu. Na środku placu przed meczetem czworokątna miska sadzawki. Ludzie myją się, piją wodę. To obrzęd i realny, i symboliczny. Umywanie fizyczne z umywaniem duchowym. Czystość fizyczna z czystością duchową. Ogromna hala meczetu: 100 x 150 metrów, chłód, masa powietrza, na podłogach dywany. Spostrzegam jakąś bryłę stojącą mniej więcej w połowie długości meczetu. Jakby klatka z kutego żelaza. Podchodzę. Ludzie modlą się przed nią. Pytam, co to jest. Grób św. Jana Chrzciciela. Relikwie jego głowy. To jedno z zaskoczeń moich. Przyglądam się ludziom. Modlą się w rozmaitych pozycjach: pokłon, bicie czołem, nieruchoma postawa. Ale we wszystkich jakoś zawiera się istota religii islamu: oddanie się Bogu dobremu i miłosiernemu (islam – oddać się, muslimum – oddany). Szczerze ich podziwiam, że potrafili zachować tyle prostoty. Jakoś nie poddali się automatyzmowi instytucjonalizacji. Wyznanie wiary muzułmanina: „Nie ma Boga prócz Allaha, a Mahomet jest wysłannikiem Allacha”. I to, że po wygłoszeniu tej formuły i wzbudzeniu szczerej intencji człowiek staje się muzułmaninem. A prostota pięciu zasad czy obowiązków: 1. Wierzyć w Boga i Mahometa uważać za Jego proroka. 2. Modlić się. 3. Dawać jałmużnę (połowę majątku) ubogim. 4. Post (Ramadan, wystrzeganie się alkoholu). 5. Pielgrzymka do Mekki (raz w życiu). Jeżeli ta religia tylu ludzi sobie zjednała i wciąż zjednuje, to chyba dla tej prostoty, ale też, z drugiej strony, dla wielu „pomysłów”, którymi się posługuje. Choćby obowiązek modlenia się „w kierunku Mekki” – moment wspólnotowy. Tyle co do zasad. Pewnie, pozostają problematyczne szczegóły – na co dzień ważniejsze od zasad. Pozostaje ich realizacja.
     Wychodzimy na zewnątrz. Minarety: Jasny, Proroka i Jezusa. Chrystus tam się objawi na sądzie ostatecznym. Tak wierzą mahometanie. Znowu się dziwię. A przecież w jakiś sposób wiedziałem, że Mahomet uważa Pana Jezusa za jednego z największych proroków, że czci św. Jana Chrzciciela i wszystkich proroków starotestamentowych. Ale to nie była naprawdę wiedza. Trzeba dotknąć…
     Jedziemy dalej. Ukazuje się nam Maalula. Taką konfigurację terenu niełatwo spotkać: Spiętrzenie skał jakby pod jakimś uderzeniem siekiery. To wszystko zabudowane miasteczkiem. Domy przeważnie w jaskiniach skalnych, z przodu domurowane frontony i częściowo boczne ścianki. Schodów nie ma: ludzie przedostają się na tarasy czy też do domku sąsiada z pomocą drabin.
     Ale przyjechaliśmy do Maaluli również dlatego, że ludzie mówią w tej osadzie językiem staroaramejskim – językiem, którym mówił Pan Jezus. Fascynacja plenerem cofa się na drugi plan. Rozglądam się za ludźmi. Spostrzegam, że na skraju platformy skalnej siedzi stara kobieta i przypatruje się w milczeniu nam, bezceremonialnym turystom. Podchodzę do niej. Ale jestem bezradny: nie rozumie mnie, w jakimkolwiek języku europejskim odezwałbym się do niej. Wskazuję więc ręką na kaplicę św. Tekli i mówię po prostu – po polsku… Zwróciła ku mnie swoją pomarszczoną twarz, ale nie odpowiada. Mówię do niej raz jeszcze, pytając, czy to jest naprawdę grób Tekli. Akcentuję głosem pytanie, powtarzam „Tekla”. Dołącza się do mnie paru kolegów. Odgadują moje intencje, czekają na jakieś słowa. Wreszcie kobieta zaczyna mówić. Niskim, zachrypłym lekko głosem. Ten sam, co w języku arabskim, gardłowy sposób wymawiania spółgłosek. Samogłoski oprócz „a” prawie niedosłyszalne. Usiłuję coś zrozumieć, ale żadne słowo nie przypomina tego, co mi jeszcze pozostało ze znajomości języka hebrajskiego. Wyczuwam, że coś mi tłumaczy. Dziękuję, odchodzę.
     Jedziemy do Sydnaja. Syd – nasza, Naja – Pani. Pchamy się wciąż w górę. Słońce przez wędrujące obłoki. Wreszcie na szczycie wzgórza klasztor w ciepłym kamieniu. Trochę zaskakuje w tym świecie mahometańskim krzyż na kopule. Wysiadamy. Jesteśmy na wysokości 1400 m. Zimno. Wchodzę do wnętrza cerkwi. Pełno światła białych lampek, śpiewu solowego; echa po pustym kościele. Na ścianach mnóstwo ślicznych ikon. Zza ikonostasu wychodzi celebrans: pop z długą brodą, ubrany w uroczyste, złotem i srebrem tkane szaty liturgiczne, z kadzidłem. Okadza i mnie. Czuję się z moim aparatem fotograficznym i ciekawością turysty jak natręt. Rozglądam się. W ławkach tu i tam siedzą siostry zakonne w czarnych, moherowych czepkach na głowie. Śpiew a cappella trwa. Dwie mniszki śpiewają z pamięci w obcej tonacji, w obcym języku. Zwracam się po francusku do jednej z sióstr siedzących w ławkach. Pytam, w jakim języku śpiew. Jest trochę zdziwiona. Oczywiście w arabskim. A ona jakiej narodowości? Oczywiście Arabka. Wywołują mnie koledzy. Bardzo sędziwa przeorysza prowadzi nas do maleńkiej ciemnej izby – kaplicy. Płoną tylko lampki oliwne. Ściany szczelnie obwieszone ikonami. Podobno to jeden z najznakomitszych zbiorów starych ikon świata. Przeorysza chce nam coś pokazać. Otwiera drzwiczki – piękne kute srebro – jak gdyby do tabernakulum. Za nimi kurtynka rozmaitych wotów ze srebra, ze złota, z drogich kamieni zawieszonych na łańcuszkach. Rozgarnia je ręką i wskazuje pomiędzy nimi najstarszą – jak legenda głosi – ikonę świata, malowaną przez św. Łukasza: Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem na ręku. Obok tej najstarszej i najdroższej inne maleńkie ikony umieszczone wokół.
     Teraz zaczynam już rozumieć, jak niesłuszne było moje zaskoczenie faktem, że tu, na tej ziemi muzułmańskiej, napotkałem elementy chrześcijańskie. Chrześcijanie to nie ludzie ochrzczeni wczoraj ani przedwczoraj. Oni są tutaj od II wieku. I czują się tu właściwymi gospodarzami. Dla nich mahometanie są przybyszami. Tak, przejęli ich kulturę, ich język. Nawet język wprowadzili do swojej liturgii, nawet melodie. Ale gospodarzami – tak uważają – są oni – maronici, Aramejczycy, Chaldejczycy, jakobici i ile tam jeszcze tych grup chrześcijańskich, nie muzułmanie.
     Twórcą islamu jest Mahomet (arab. Muhammad). Urodzony około 570 w Mekce. Wcześnie osierocony, wychowywany u swojego wuja pracuje jako kupiec. Ożeniony około 595. Odbywa podróże w celach handlowych. Zapoznaje się z religią chrześcijańską i żydowską. Mając 40 lat, rozpoczyna głoszenie kazań. Powołuje się na objawienie, jakie otrzymał od Boga. Naucza o Bogu jedynym, o sądzie ostatecznym, o radości nieba, o cierpieniach piekła, o tym, jak należy żyć. Początkowo znajduje zrozumienie prawie wyłącznie prostych ludzi. Na skutek niechęci, z jaką spotkał się ze strony możnych miasta Mekki, jest zmuszony przenieść się wraz ze swoimi zwolennikami z Mekki do Medyny. Tutaj, dzięki dyplomatycznemu postępowaniu, politycznej rozwadze i trafnym przewidywaniom, udaje mu się uzyskać kierowniczą rolę najpierw wśród emigrantów. Z czasem zdobywa coraz więcej zwolenników. Mahomet traktuje religię chrześcijańską i żydowską jako zafałszowane objawienie. Swoje powołanie widzi w odtworzeniu autentycznego objawienia, które otrzymał Abraham od Boga. Siebie określa ostatnim prorokiem objawień Bożych. W 630 obejmuje władzę nad Mekką. Umiera w 632 w Medynie.
     Pozostaje po nim Koran: quran – arabskie: „do recytowania” (oczywiście – jako słowo objawione przez Boga). Składa się ze 114 rozdziałów (sur), każdy z nich zawiera od 3 do 286 wierszy. Koran nie jest zwartą całością. Można w nim wyróżnić ustalenia o charakterze prawnym: historie o dawnych prorokach, takich jak Abraham, Mojżesz, Jezus; partie polemiczne zwrócone przeciw Żydom i chrześcijanom. Część tych tekstów była napisana jeszcze za życia Mahometa przez jego skrybów. Inne zostały zanotowane przez jego przyjaciół. Po śmierci Mahometa tak te zapiski, jak i to, co pamiętało jego otoczenie, zebrał Caid. Ale prawie równocześnie pojawiły się inne zbiory – w Damaszku, Besra, Emesa. Aby uniknąć nieporozumień, około 650 r. Caid sporządził wersję, która stała się oficjalnie obowiązującym tekstem.


*


Niech będzie chwała Bogu, władcy światów,
On jest miłosierny i dobrotliwy,
On jest królem dnia sądnego.
Ciebie, Panie, czcimy i Twej opieki wzywamy,
Prowadź nas drogą zbawienia,
Drogą tych, których obsypałeś Twymi dobrodziejstwy
A nie tych, którzy na Twój gniew zasłużyli i w błąd popadli.


Pierwsza sura Koranu, wiersz 1-7



     Nie przelewaj krwi ludzkiej, chyba na dopełnienie słuszności; Bóg wam tego zabrania (…)
     Patrz, abyś nie dotknął dóbr sieroty, chyba na ich ulepszenie; opiekuj się nimi, póki nie dojdą do lat oznaczonych (…)
     Mierzcie i ważcie sprawiedliwie, to zawsze lepiej i korzystniej w ostatnim rezultacie.
     Nie starajcie się zgłębić tego, czego nie możecie wiedzieć; zdacie rachunek z widzenia, słyszenia i z serc waszych.
     Nie stąpajcie po ziemi dumnie; ani jej dzielić na połowę, ani wyrównywać wysokości gór nie możecie. Wszystkie takie uczynki są zbrodnią w oczach Wszechmocnego.


Z siedemnastej sury Koranu  



cdn.