Biblioteka


FRANCISZKANIE



 



FRANCISZKANIE


     Obóz oświęcimski między innymi odkrył Ojca Kolbego. Wszyscy dobrze znamy jego śmierć: ucieczka więźnia. Bezskuteczne oczekiwanie. Blok stojący na placu. Zemsta komendanta: dziesiątkowanie. Człowiek wyznaczony na śmierć mamrocze wpół przytomnie, że ma żonę i dwoje dzieci. Wtedy Ojciec Kolbe występuje z szeregu i prosi, aby mógł iść na śmierć za wyznaczonego. Jak Oświęcim Oświęcimiem czegoś podobnego nie było.
     Ale przecież – jeżeli tak można powiedzieć – męczennik nie dlatego jest święty, że był męczennikiem, ale męczennik dlatego jest męczennikiem, że był świętym. Zaczęto się interesować życiem Ojca Kolbego. Wtedy okazało się, kim on był. Młody ksiądz z zakonu franciszkanów konwentualnych, gruźlik o jednym płucu, stale mający stan podgorączkowy, prosi o zezwolenie wydawania „Rycerza Niepokalanej”, miesięcznika religijnego dla szerokich mas. Na odczepne powiedziano mu, że aby sprowadzić maszyny, trzeba mieć pieniądze. Wtedy – podobnie jak św. Franciszek żebrał o jedzenie dla swoich trędowatych, podobnie jak Brat Albert żebrał o pieniądze dla swych opuchlaków – Ojciec Kolbe chodzi po mieszkaniach i żebrze o pieniądze na maszynę drukarską. Nie mógł ich dużo nazbierać, bo kupił bardzo prymitywną i bardzo starą. Nie była na żaden silnik, ani spalinowy, ani elektryczny, tylko na korbę. Trzeba było więc kręcić. Ale najpierw trzeba było napisać artykuły, potem wykonać matrycę, a po odbiciu – pracę introligatorską i wreszcie samemu kolportować pisemko od drzwi do drzwi; potem brał po prostu spis lekarzy czy dentystów i wysyłał miesięcznik za darmo. Niektórzy odsyłali, niektórzy wyrzucali do kosza, inni kładli na stół poczekalni obok „Raz dwa trzy”, „Na szerokim świecie”, „Asa”, „Kuriera Codziennego” i wysyłali – albo i nie – dobrowolną ofiarę na prenumeratę. Pismo jednak chwyciło. Okazało się jakoś potrzebne. Nakład zaczął rosnąć, starą maszynę zastąpiono lepszymi. Ojcu Kolbemu to nie wystarcza. Podrywa się do wydawania dziennika katolickiego dla szerokich mas, gdzie oprócz wiadomości codziennych byłoby coś i o Panu Bogu. W tych czasach każdy szanujący się obywatel kupował „Kurierka” (IKC – „Ilustrowany Kurier Codzienny”). Zwyczajny kosztował 25 groszy, niedzielny 35. Ale bułka kosztowała 4 grosze. Ojciec Kolbe chce sprzedawać swój dziennik po 4 grosze. Ostatecznie to się nie udaje, sprzedaje po 5 groszy. „Mały Dziennik” przyjął się. Nakład wzrasta. To są wyniki, ale po to, ażeby można było je uzyskać, zbudował w Niepokalanowie franciszkański dom wydawniczy, drukarnię. Zgromadził wokół siebie i wyszkolił setki braci. Zakupił nowoczesne maszyny, zachowując przy tym ducha prostoty i ubóstwa. Dzieło zupełnie bez precedensu. Jedyna rzecz tego typu na całym świecie. Zdawałoby się – szczyt powodzenia. Można osiąść na laurach, celebrować urząd naczelnego redaktora. Ale on jedzie do Japonii. W Nagasaki zakłada dom i przystępuje do wydawania „Rycerza Niepokalanej” po japońsku. I tego mu mało. Chce to samo zrobić w Bombaju. Kapituła generalna każe wracać do Polski. Tu zastaje go wojna. Resztę znamy.
     Tak wiek XX ujrzał nowe wcielenie idei św. Franciszka z Asyżu (+ 1226). A kim był on sam, sam założyciel: św. Franciszek? Mówią, że przed audiencją u Innocentego III, na której św. Franciszek miał przedstawić swoją regułę do zatwierdzenia, papież miał sen. Śniło mu się, że stoi przed Bazyliką Lateraneńską, nazywaną matką wszystkich kościołów, i naraz z przerażeniem widzi, że cały wspaniały, ogromny fronton zaczyna się rysować, pękać, łamać, że otwierają się szczeliny pionowe i poziome. Jeszcze chwila, a całość runie. Papież chce biec, aby ratować, podeprzeć, ale nie może zrobić ani jednego kroku. Przerażenie sparaliżowało go zupełnie. I wtedy słyszy stuk bosych pięt po bruku. Widzi człowieka ubranego w coś na kształt worka. Człowiek ten podbiega do murów, przytula się do nich, rozkłada ręce i zaczyna rosnąć, rosnąć, aż ogarnia ramionami całą fasadę bazyliki, a gdziekolwiek położy ręce, zasklepiają się szczeliny, znikają pęknięcia, aż niknie ostatnia kreska, ostatnia szpara. Wtedy zaczyna maleć. Ma zamiar odejść. Jeszcze chwila, a zniknie. Papież całą siłą woli pragnie go zmusić, aby pokazał twarz. Chce mu podziękować. Tamten, jakby spełniając to życzenie, odwraca głowę tak, że papież zauważa jego charakterystyczny profil. Potem człowiek ów beztrosko odbiega.
     Mógłbyś spytać: Jeżeli dobrze zrozumiałem, to Bazylika Lateraneńska miała symbolizować Kościół. Jakże więc Innocenty III, najpotężniejszy władca, doprowadzający papiestwo do szczytu potęgi, mógł obawiać się jakiejś katastrofy Kościoła?
     Tak, papiestwo w XIII wieku było u szczytu potęgi, ale politycznej. Już nie religijnej. Należy sobie uświadomić to, że papiestwo przejmując od cesarstwa rządy światem musiało jeszcze bardziej rozbudować się organizacyjnie. Wzrosła ważność i bogactwo stanowisk kościelnych, ale stawały się one coraz bardziej urzędami świeckimi. Reakcją na ten stan było tworzenie się rozmaitych prądów heretyckich, które w swej istocie stanowiły dążenie do pogłębienia życia religijnego. Prawie wszystkie nawoływały do ubóstwa, ale odrzucały też jednocześnie urząd kapłański. Szerzyły się zwłaszcza wśród mas, pozbawionych prawie całkowicie opieki duszpasterskiej. Sekt takich było bardzo dużo, np. arnoldyści, speroniści, lombardzi, ubodzy ludzie z Lyonu, humiliaci. Herezja katarów i albigensów nie była już nawet fałszywą formą chrześcijaństwa, to było coś prawie tak dalekiego jak islam. Pamiętając o ścisłym związku Kościoła z państwem, rozumiemy stanowisko władz państwowo-kościelnych: każda herezja jest zdradą państwa, każdy heretyk rozbija jedność. Papiestwo, świadome swojego przodownictwa w świecie i odpowiedzialne za jedność tego świata, przystąpiło do działania: do usunięcia rozbicia. Z jednej strony popiera akcję misyjną zakonu dominikańskiego, z drugiej strony organizuje krucjatę przeciw albigensom i katarom w południowej Francji, a w końcu, w roku 1231, Grzegorz IX wprowadza inkwizycję.
     Odpowiedź na zapotrzebowania religijne społeczeństwa przyniósł św. Franciszek z Asyżu. W najpierwszej koncepcji nie organizował on żadnego ruchu klasztornego ani zakonnego. Poszedł, aby ludziom prostym, przede wszystkim wieśniakom, mówić o tym, że Pan Bóg ludzi kocha i że to jest najważniejsze. Wszystko inne – jak mówił – jest nieważne: ani bogactwo, ani zdrowie, ani wiedza. A każdy człowiek powinien Pana Boga kochać, bo tylko On jest tego naprawdę godny. W trzymaniu się wskazań Ewangelii, a przede wszystkim w zachowywaniu ubóstwa, poszedł św. Franciszek jeszcze dalej niż współcześni mu heretycy. Różnica między nim a heretykami była w tym, że on w pełnym słowa znaczeniu pozostał członkiem Kościoła.
     Mądry doradca papieża, kardynał Hugolin ze Sieny, śledził pilnie działalność św. Franciszka i gdy nie znalazł nic sprzecznego z nauką Kościoła, lecz posuniętą do heroizmu wierność zasadom Ewangelii, podsunął papieżowi myśl, aby ruch franciszkański ująć w ramy reguły i uznać jako zakon. Ale św. Franciszek bronił się przed tym. Nie chciał reguły. W końcu doszło do jakiegoś kompromisu. Przytoczył z Ewangelii te zdania, które uważał za bardzo potrzebne do życia dla tych, którzy chcą Jezusa naśladować. I te zdania, rozbudowane, stanowiły początek reguły franciszkańskiej. Chociaż po śmierci Franciszka reguła była wiele razy przekształcana i odeszła od pierwowzoru, to jednak wpływ tego świętego trwa po dziś dzień. Chyba żaden ze świętych samą swą osobowością nie wpłynął tak na dzieje świata jak Biedaczyna z Asyżu.


*


     Pewnego razu, w Boże Narodzenie, przebywał brat Jałowiec w Asyżu na rozpamiętywaniu przy ołtarzu klasztornym, który był wielce strojny i ozdobny. Na prośbę zakrystiana pozostał brat Jałowiec na straży rzeczonego ołtarza, kiedy zakrystian jeść poszedł. I kiedy tonął w rozmyślaniu pobożnym, pewna kobieta uboga poprosiła go o jałmużnę, w imię miłości Boga. Brat Jałowiec odrzekł jej tak: „Zaczekaj nieco. Zobaczę, czy nie będę ci mógł dać czegoś z tego tak ozdobnego ołtarza”. Był na tym ołtarzu fryz złoty wielce ozdobny i pański, z dzwonkami srebrnymi wielkiej wartości. Rzekł brat Jałowiec: „Te dzwonki są tu zbyteczne”. I wziął nóż, i odciął je wszystkie od fryzu, i dał litośnie tej kobiecie ubogiej. Zakrystian, zjadłszy trzy do czterech kęsów, przypomniał sobie sposoby brata Jałowca i zaczął obawiać się wielce, by mu ów przy tym tak ozdobnym ołtarzu, który został pod strażą brata Jałowca, nie sprawił jakiej szkody z gorliwości miłosnej. I pełen podejrzenia wstaje natychmiast od stołu, i idzie do kościoła, i patrzy, czy ozdoba ołtarza została i czy nic nie zginęło. I widzi, że wszystkie dzwonki fryzu odcięte i oderwane! Tedy oburzył się i zgorszył niezmiernie. (…) Wrócił na miejsce, z wściekłością zdjął fryz i zaniósł do generała, który był w Asyżu. (…) Ten, zwoławszy wszystkich braci społem na kapitułę, wezwał brata Jałowca. I wobec całego zgromadzenia ganił go bardzo surowo za owe dzwonki. I wpadał w coraz większą wściekłość, głos podnosząc, aż prawie ochrypł. Brat Jałowiec troszczył się o te słowa tyle co nic; bowiem radował się z obelg, kiedy go mocno hańbiono. Lecz, aby pomóc generałowi na chrypkę, jął rozmyślać nad środkiem. Wysłuchawszy przygany generała, idzie brat Jałowiec do miasta i zamawia, i każe sporządzić dobrą misę owsianki z masłem. Kiedy już kawał nocy upłynął, rusza i wraca, i zaświeciwszy świecę idzie z nią i z ową misą owsianki do generała i puka. Generał otwiera i widzi go z świecą płonącą i z misą w ręku. I pyta cicho: „Co to znaczy?” Odparł brat Jałowiec: „Ojcze mój, gdyście mnie dziś ganili za błędy moje, spostrzegłem, że głos wam ochrypł, sądzę, że ze zbytniego wysiłku; przeto pomyślałem o leku i kazałem sporządzić dla cię tę owsiankę. Więc proszę cię, byś ją spożył, bo mówię ci, że ulży ci w piersi i w gardle”. Rzekł generał: „Któraż to godzina, że snujesz się, niepokojąc drugich?” Odrzekł brat Jałowiec: „Spojrzyj, dla ciebie zrobiona. Proszę cię, zjedz ją bez wahania, bo ci to wyjdzie na zdrowie”. Atoli generał oburzony z powodu późnej godziny i przyjścia nie w porę, rozkazał mu odejść precz, bo nie chce jeść o tej godzinie, i nazwał go mianem niskim i złym. Kiedy brat Jałowiec ujrzał, że nie pomaga prośba ni pochlebstwo, rzekł tak: „Ojcze mój, ponieważ zjeść nie chcesz, a dla ciebie zrobiona była ta owsianka, zrób to przynajmniej dla mnie i potrzymaj mi świecę, a ja ją zjem”. A generał, jako człek dobrotliwy i pobożny, zrozumiawszy współczucie i prostotę brata Jałowca i że to wszystko z pobożności uczynił, odrzekł: „Dobrze więc, skoro tak chcesz, jedzmy obaj, ty i ja razem”. I obaj spożyli tę misę owsianki, gwoli miłości, choć przyszła nie w porę. I pokrzepili się bardziej pobożnością niźli pokarmem.


Z Kwiatków św. Franciszka z Asyżu. Tłum. Leopold Staff


     Niechaj strzegą się bracia, gdziekolwiek by byli, w eremach czy w innych miejscach, by żadnego miejsca sobie nie przywłaszczyli ani nikomu (go) nie bronili. I ktokolwiek by do nich przyszedł, przyjaciel czy wróg, złodziej czy zbój niech będzie życzliwie przyjęty. I gdziekolwiek znajdują się bracia, i w jakimkolwiek miejscu znaleźliby się, powinni się dusznie i gorliwie czcić i szanować „wzajemnie bez szemrania”. I niechaj się strzegą bracia, by się nie okazywali na zewnątrz smutnymi i pochmurnymi hipokrytami, lecz niechaj okazują się cieszący w Panu i weseli, i należycie uprzejmi.
     Pan poleca w Ewangelii: „Uważajcie, strzeżcie się od wszelkiej złości i skąpstwa”… Stąd żaden z braci, gdziekolwiek by był, lub dokądkolwiek by dążył, niechaj nie odbiera i nie przyjmuje w żaden sposób pieniędzy lub denarów, ani dla zakupu szat, ani książek, ani jako zapłatę za jakąkolwiek pracę, ani w ogóle przy żadnej sposobności, chyba z powodu oczywistej potrzeby chorych braci; ponieważ nie powinniśmy mieć i upatrywać większej korzyści w pieniądzach i denarach jak w kamieniach. Tych zaś szatan pragnie oślepić, którzy ubiegają się o nie albo poczytują za lepsze od kamieni. Strzeżmy się więc my, którzy wszystko opuszczamy, abyśmy za tak mało znaczącą rzecz nie stracili królestwa niebieskiego…


Regula I. S. Francisci Assisiensis