Biblioteka


SOBÓR WATYKAŃSKI II



 



SOBÓR WATYKAŃSKI II


 
     Byłem na soborze jako assignator locorum. Nie jest to zbyt ważna funkcja, ale przecież nie o to chodzi. Najważniejsze, że byłem tam i mogłem poznać na własnej skórze, co to znaczy sobór. Siedzę sobie na jednym z foteli w najwyższym rzędzie mojego sektora. Jest wcześnie rano. Autokar zabiera biskupów mieszkających w Collegio Polacco i mnie już o godzinie 8, a sesja rozpoczyna się Mszą świętą o godzinie 9. Z mojego miejsca widzę, jak fioletowe strumyki przetykane bielą, czerwienią i czernią spływają z wszystkich stron w rzekę pomiędzy trybunami. Jest jeszcze pusto na brązowych trybunach o ciemnozielonych wybiciach. Szum głosów zwiększa się coraz bardziej. Biała marmurowa posadzka, dzieląca oba rzędy sektorów, pokryta jest barwnym tłumem rozmawiających, uśmiechających się, wymieniających krótkie powitania albo dyskutujących.
     Powoli zapełniają się miejsca w moim sektorze. Zapalają się silniejsze światła (nie te najsilniejsze „telewizyjne”). Światło nie razi, pada z bardzo wysoka, jest rozproszone, nie męczy, daje efekt spokoju. Zadzieram głowę do góry, patrząc na strop i kopułę, i mówię sobie po raz tysięczny: „Ależ to kolos”. Rozglądam się. Już chyba wszyscy „moi” przyszli. Jak dotąd nie znam ani nazwiska, ani imienia żadnego z nich. Orientuję się po numerach foteli, które zajmują, i po twarzach. Ten pierwszy z kraja na samym dole, w najniższym rzędzie, jest biskupem Paryża. Dowiedziałem się o tym przy okazji, kiedy się pytał, czy umiem po francusku. Obok niego siedzi w czarnych szatach biskup o żółtawej twarzy, chyba jakiś Malajczyk. Murzynów jest „u mnie” trzech. Jeden z siwymi włosami, co przy jego czarnej twarzy daje dziwny efekt. Drugi, szczupły, wysoki, wygląda chyba na najwyżej dwadzieścia lat. Trzeci, tuż obok niego, gruby, zawsze uśmiechnięty, w okularach, ale tego właśnie jeszcze nie ma. A w ogóle to osobliwości w moim sektorze nie brak. Obok mojego arcybiskupa krakowskiego siedzi ciemny olbrzym, z krótkim zarostem, w długiej szacie podbitej czerwienią, któremu za nakrycie głowy służy kołpak z czarnym welonem spływającym na plecy. Prawie na samej górze, w przedostatnim rzędzie, siedzi dostojny starzec z siwą brodą, w podobnym stroju jak tamten, z wiszącym na grubym łańcuchu na piersi dużym emaliowanym medalionem przedstawiającym wizerunek Matki Boskiej. Fotel na końcu trzeciego rzędu po drugiej stronie zajmuje ktoś ubrany podobnie jak tamci, tylko dla odmiany głowę ma przykrytą czymś zbliżonym do kaptura ze złotym krzyżem nad czołem. Dodam, że pisze on na małych karteczkach w alfabecie arabskim. Reszta to „normalni” biskupi w fioletowych szatach. Jest więc Hiszpan, któremu mówię na powitanie „buenos dias”. Jest na samej górze dwóch Włochów, wciąż rozgadanych (a więc i machających rękoma). Jest jeszcze bardzo wielu (mój sektor liczy 60 osób). Paru dziś nie widzę. Jeden był do wczoraj, ale znikł. Jego sąsiad powiedział mi, że został wysłany na jakieś tam wyspy jako delegat apostolski. Teraz z daleka dobiega śpiew chłopięcy. Schola cantorum poprzedza jednego z ojców soboru, który w otoczeniu akolitów niesie ozdobny egzemplarz Pisma Świętego i kładzie go na pulpicie stojącym na ołtarzu, gdzie przed chwilą była odprawiana Msza święta: obrady dnia dzisiejszego rozpoczęte. Zaczynają się przemówienia. Nie zauważyłem, kogo zapowiedział moderator prowadzący dzisiejsze obrady, ale to chyba jakiś Anglik albo Amerykanin. Łatwo to poznać po jego łacinie.
     2 stycznia 1959 roku, wtedy, kiedy Jan XXIII, jak zwykle niefrasobliwie, zapowiedział, że zwiastuje braciom w biskupstwie i wszystkim wiernym radość wielką i ogłasza sobór, to prawdę mówiąc ludziom, którzy przynajmniej przeczuwali, co słowo sobór znaczy, z pewnością ciarki przeszły po plecach. Ta decyzja była niewątpliwie zaskoczeniem dla świata katolickiego. Hasłem charakterystycznym dla soboru stało się słowo aggiornamento – trochę trudne do przetłumaczenia na język polski. Znaczy mniej więcej: odnowa, dostosowanie do świata współczesnego. Prawdę, którą Jezus przyniósł na świat, trzeba powiedzieć ludziom na nowo w ich języku, zmieścić ją we współczesnym systemie pojęciowym, aby stała się Ewangelią: Dobrą Nowiną dla współczesnego człowieka – kluczem rozumienia siebie, ludzi i sensu świata. Opowiedzieć na nowo Jezusa nie tylko nowymi słowami, ale także nowymi symbolami, odnowioną liturgią i nowymi instytucjami kościelnymi.
     W ciągu krótkiego czasu dzielącego zapowiedź papieża od rozpoczęcia soboru dokonano ogromnej pracy, nie tylko technicznej, organizacyjnej, statutowej, ale przede wszystkim teologicznej w komisjach przygotowawczych. Przecież sobór obradował nad gotowymi propozycjami. Pewnie, że je zmieniał, przekształcał, a nawet odrzucał, ale miał materiał do dyskusji, punkt wyjścia, bazę, na której mógł pracować. To ogromne zaplecze było dziełem teologów. Ściągnięto ich z całego świata. Wszystkich, tak tych najbardziej tradycyjnych – „konserwatystów”, jak ich nazywano – jak i tych najbardziej nowoczesnych, określanych mianem „progresistów”. Teologowie pracowali nie tylko przed soborem. Pracowali wciąż w ciągu trwania soboru, także w okresach pomiędzy sesjami, w przerwach między obradami. Tam wykształcały się nowe pojęcia, nowe ujęcia dawnych sformułowań, tam otrzymywały swój bliski człowiekowi współczesnemu wyraz odwieczne prawdy Ewangelii.
     Zanim rozpoczął się sobór, zwrócono się do wszystkich biskupów świata, generalnych przełożonych zakonów, zgromadzeń męskich, do uniwersytetów katolickich, wydziałów teologicznych z prośbą o przedkładanie propozycji: zagadnień, które miałyby być rozpatrzone, przedyskutowane i rozstrzygnięte na soborze. Uporządkowany już materiał, mieszczący się w 16 tomach, został podzielony na konkretne tematy i oddany do opracowania odpowiednim komisjom. System ich pracy wyglądał następująco: Po pierwsze, opracowywano konkretny projekt konstytucji (tak zwany „schemat”). Ten był z kolei przedstawiany każdemu z ojców soboru i soborowemu plenum. Po zapoznaniu się z projektem odbywała się dyskusja w auli soborowej. Po niej projekt wracał do komisji, celem dokonania odpowiednich poprawek. W nowej formie był po raz drugi przedstawiony na plenum – albo już do głosowania, albo do kolejnej dyskusji. Głosowania odbywały się najpierw nad całością tekstu. Tyle co do metody.
     Jeżeli chodzi o treść prac soborowych, to najłatwiej będzie ją ogarnąć, gdy wymienię tytuły zatwierdzonych dekretów soborowych. Mógłbym wymienić je chronologicznie, w takim porządku, jak były zatwierdzane, ale spróbujmy inaczej. Można je podzielić na dwie grupy; do jednej należą te, które dotyczą samej istoty Kościoła: jego życia wewnętrznego, do drugiej te, które odnoszą się do jego działalności zewnętrznej – zgodnie z tym, jak z istoty Kościoła wynika jego działalność.
     Konstytucją podstawową jest Konstytucja o Objawieniu Bożym. Z niej wynika Konstytucja o Kościele, która dotyczy odnowy wszystkich form życia Kościoła. Trzecią z kolei jest Konstytucja o liturgii, która stanowi podstawę form życia wspólnoty chrześcijańskiej. Dalej Dekret o pasterskich zadaniach biskupów w Kościele, Dekret o formacji kapłanów i z nimi związany Dekret o posłudze i życiu kapłana, Dekret o odnowie życia zakonnego i Deklaracja o wychowaniu chrześcijańskim oraz Dekret o apostolstwie świeckich, Dekret o Kościołach wschodnich katolickich.
     Do dekretów związanych z życiem Kościoła „na zewnątrz” należą: Deklaracja o wolności religijnej, Dekret o ekumenizmie, Dekret o działalności misyjnej Kościoła, Deklaracja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, Konstytucja o Kościele w świecie współczesnym, Dekret o społecznych środkach przekazywania myśli.
     Można powiedzieć krótko: ten sobór dopowiada to, czego sobór w Konstancji i sobór w Trydencie, a częściowo Sobór Watykański I, nie dopowiedział. Jest on więc po pierwsze, jeżeli chodzi o sprawy wewnętrzne, nowym spojrzeniem na instytucje religijne. Charakterystycznym wyrazem tego nowego stanowiska jest wprowadzenie na miejsce „międzynarodowej” łaciny – języka narodowego, zlikwidowanie całego szeregu symbolów, tekstów, obrzędów, które przestały być zrozumiałe, wprowadzenie w wypadku kanonu mszalnego szeregu wersji „do wyboru”. Dalej – w odniesieniu do życia wewnętrznego Kościoła – wizja Kościoła jako pielgrzymującego Ludu Bożego, przywrócenie biskupom roli samodzielnych rządców diecezji „w jedności z biskupem Rzymu”. Dowartościowanie grup narodowościowych: utworzenie episkopatów narodowych.
     W życiu zewnętrznym sobór ten oznacza wyjście z pozycji defensywy do otwartości na świat: ku chrześcijanom prawosławnym, ku chrześcijanom protestanckim, ku wierzącym niechrześcijanom, a także i ku niewierzącym.
     Oczywiście, „sobór trwa”. On rozpoczął proces, nowy etap, nasterował Kościół w nowym kierunku. Od nas zależy, jak wykonamy zadanie, które przed nami postawił, jak wypełnimy obraz, który nam naszkicował.
     Bo po to Jezus i po to Kościół: Jest jak pochodnia dla całej ludzkości. Doceniaj to, że ty należysz do Ludu Bożego, że dane ci było urodzić się w Kościele katolickim, że masz dar wiary w Chrystusa.
     Może pożyjemy. Może ludzkość jeszcze będzie trwała następne tysiące lat. Może na innych planetach będziemy kontynuowali dalsze swoje dzieje. Ale wolno nam już dzisiaj bez ryzyka powiedzieć: jak długo będzie ludzkość istniała, tak długo będzie Ewangelia ważna.
     Na koniec jeszcze jedno, trochę naiwne, pytanie: Dlaczego jednak, jeżeli Ewangelia przyniosła prawdę, dlaczego my wciąż dalej szukamy? Jeżeli Jezus powiedział wszystko, to o co jeszcze można się w ogóle spierać? Takie pytanie jest wynikiem braku zrozumienia problemów języka.
     Gdyby Pan Bóg mówił językiem pozaczasowym albo ponadczasowym, to byśmy nie mieli kłopotu. Mielibyśmy określone prawdy do odczytania przez każde pokolenie w sposób nieprzedstawiający żadnych trudności. Ale Pan Bóg tak nie może mówić, ponieważ ludzie tak nie mówią. Nie ma takiego języka. Już na przestrzeni jednego pokolenia język zmienia się. Już na przestrzeni jednego pokolenia dochodzi do nieporozumień właśnie na tle tworzących się nowych zespołów pojęciowych, na tle nadawania temu samemu słownictwu nowych znaczeń.
     Ewangeliści pisali w konkretnym, określonym czasem i przestrzenią języku. I każde pokolenie musiało na nowo, ze swoją filozofią, ze swoim sposobem podejścia do rzeczywistości, wracać do tamtych tekstów, do tamtego przekazu – i na nowo odkrywać tę samą prawdę chrześcijańską. To bardzo naiwne stwierdzenie, ale tak jest, że prawdy nie da się składować. My nie możemy mechanicznie brać prawdy, którą żyło pokolenie poprzednie. Owszem, tamten sposób odbioru prawdy może nam być pomocny, ale tylko tyle. Ja przed dziesięciu laty inaczej byłbym powiedział to, co teraz powiedziałem. A za dziesięć lat – znowu inaczej. I nie dlatego, że ja osobiście się zmieniam. Świat się zmienia. Nie da się prawdy zakonserwować. Każdy sam musi ją znaleźć. Na tym polega status człowieka. Nawet gdy cię nauczą w szkole na pamięć, to ty i tak musisz ten przekaz sam na nowo odkryć. Każdy. Również i przekaz Ewangelii.


*


     …Ukazały mi się jako proste i możliwe do natychmiastowego wykonania pewne plany, zresztą wcale nieskomplikowane, a nawet bardzo proste, lecz o wielkim znaczeniu i odpowiedzialności, gdy chodzi o przyszłość, oraz spotkały się one z natychmiastowym powodzeniem. Ile słuszności zawiera zasada, by przyjmować dobre natchnienia „z prostotą i ufnością”!
     Od razu, w pierwszej rozmowie z moim sekretarzem stanu, w dniu 20 stycznia 1959 r., wystąpiłem z projektami – o których poprzednio wcale nie myślałem – dotyczącymi zwołania Soboru Powszechnego i Synodu Diecezjalnego oraz reformy prawa kanonicznego, a przeciwnymi wszystkim moim dotychczasowym poglądom i wyobrażeniom na ten temat.
     Ja sam byłem zaskoczony tymi propozycjami, których nikt mi nigdy nie podsuwał.
     A potem już wszystko wydawało mi się takie naturalne w swym natychmiastowym i ciągłym rozwoju.
     Po trzech latach przygotowań, niewątpliwie bardzo pilnych, lecz także szczęśliwych i spokojnych, doszliśmy teraz do stóp świętej góry.


Jan XXIII, Dziennik duszy



     Sobór chce być wierny wszystkim autentycznym źródłom poznania prawdy. Sobór poznaje Kościół w zwierciadle Objawienia, a równocześnie osadza go i ugruntowuje w doświadczeniu współczesnej ludzkości. I Kościół też dzięki Soborowi poznaje siebie niejako od strony współczesnej ludzkości, od strony jej potrzeb i problemów. W ten sposób wraz z poznaniem swej tajemniczej nadprzyrodzonej istoty Kościół szeroko się otwiera. Owo zaś otwarcie czy raczej otwartość Kościoła oznacza właśnie jego nowe zamknięcie nie w sobie samym, ale w tych kręgach, w których – jak pisze Paweł VI w swej encyklice – „ustawiła nas Boga ręka”. Soborowy wysiłek poszedł w tym kierunku, aby Kościół mocniej się zakorzenił i niejako zamknął w całokształcie losu duchowego człowieka, głosząc mu wszędzie – nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz – jego wielkie ludzkie i nadprzyrodzone zarazem powołanie. W ten sposób Kościół wszedł jakby w nową fazę swej wierności dla uniwersalnego posłannictwa Chrystusowego, swego umiłowania dla Bożych dzieł – stworzenia, odkupienia i uświęcenia.


Karol kardynał Wojtyła (we wstępie do Tekstu Polskiego
Konstytucji, Dekretów i Deklaracji Soboru Watykańskiego II)