Biblioteka




 


Kościół ubogi,
Kościół bogaty


 



Jezus pochwalał życie ubogie i sam tak żył. Ale niełatwo jest spotkać człowieka, który byłby szczęśliwy z tego powodu, że jest biedny. Czy to znaczy, że Ewangelia się nie sprawdza?



Trzeba rozróżniać nędzę od ubóstwa: nędza to jest nieposiadanie minimum bytowego; ubóstwo to jest posiadanie minimum bytowego. Oczywiście to jest rozróżnienie akademickie, ale trzeba je wprowadzić, bo inaczej będziemy błądzić. To po pierwsze. A po drugie: są biedacy, których trzeba nazwać bogaczami, bo tak są przywiązani do tego, co mają, i to, co mają, uważają za cel swojego życia, i dążą do tego, by mieć jak najwięcej chociaż w rzeczywistości uganiają się za symbolicznym groszem. A są bogaci, którzy zasługują na miano ubogich, bo traktują majątek jako narzędzie służące rozwojowi własnej osobowości oraz służbie ludziom. Jest to drugie bardzo ważne rozróżnienie, bez którego się pogubimy.



Te rozróżnienia odnoszą się do ubóstwa poszczególnych ludzi. Natomiast Kościół jest rzeczywistością bardzo złożoną. Czy można zatem mówić o ubóstwie Kościoła?



Znowu trzeba sprecyzować, co się ma na myśli. W literaturze, w prasie, w świadomości przeciętnego człowieka ubóstwo i bogactwo Kościoła są rozumiane bardzo rozmaicie, ale zazwyczaj są utożsamiane z ubogimi lub bogatymi środkami Kościoła. Ubogim środkiem Kościoła jest osoba ludzka kontaktująca się bezpośrednio z drugim człowiekiem przez rozmowę, pomoc materialną, przez służbę. Ubogimi środkami Kościoła są też kazanie czy Msza święta. Ale film, audycja radiowa, program telewizyjny, prasa, książka są związane z Kościołem bogatym.



Zatem Kościół bogaty należy utożsamić z kosztownymi narzędziami służącymi ewangelizacji?



Kościół bogaty można rozumieć jeszcze inaczej – jako Kościół triumfujący, jako Kościół dygnitarzy kościelnych jeżdżących dobrymi samochodami, mających wytworne rezydencje, wyjeżdżających na luksusowe wakacje. To jest Kościół, którego symbolem jest barok, Kościół lubujący się w godnościach, kontaktujący się z wybranymi, a nie z „plebsem”, stroniący od ludzi ulicy.


W przeciwieństwie do niego, Kościół ubogi jest Kościołem duchowieństwa mającego na co dzień kontakt z narkotykami, alkoholizmem, rozwodami, bijatykami, kradzieżami i oszustwami – z całą nędzą ludzką; a jednocześnie – z uczciwością, prostotą, serdecznością i chęcią pomagania ludziom.



Jaki powinien być Kościół w Polsce, posłany do społeczeństwa, które żyje w warunkach liberalnego rynku?



Człowiekiem, który dla mnie jest symbolem nowoczesnego Kościoła, chociaż sam żył przed wojną, jest św. Maksymilian Kolbe. On stworzył klasztor, liczący sześciuset braci zatrudnionych przy produkcji „Rycerza Niepokalanej” i „Małego Dziennika”, miał w planach stworzenie radia katolickiego. Zbudował Niepokalanów, który składał się z baraków, ale mieścił najnowocześniejsze maszyny i urządzenia do produkcji gazet, stworzył klasztor, do którego było dołączone lotnisko (bo samolotami rozwożono wtedy gazety), który miał radiostację o zasięgu ogólnopolskim. Sami zakonnicy jedli obiad na cynowych talerzach, żyli w autentycznym ubóstwie; nie w biedzie, ale w ubóstwie. Jednocześni mieli wyspecjalizowane kadry, które potrafiły obsługiwać machinę, którą jest produkcja dziennika czy miesięcznika. My, gdy u początków Trzeciego Tysiąclecia patrzymy na dzieło św. Maksymiliana z lat 30. ubiegłego wieku, wydajemy się sobie malutcy, nie mający pojęcia, jak współcześnie ewangelizować.



Bogate środki Kościoła, o których Ksiądz Profesor mówi, wypadają dość skromnie wobec mediów świeckich…



Będąc kiedyś u Jana Pawła II, podczas kolacji wyciągnąłem z teczki „Popcorn”, „Bravo”, „Dziewczynę” i mówię:
– Półmilionowe nakłady, tygodniki rozchwytywane.
A Ojciec Święty mi na to:
– A katoliccy wydawcy skarżą mi się, że nikt nie kupuje ich tygodników.
– Proszę wziąć pod uwagę, jak jest ten numer skonstruowany, jak jest przemyślany, jak jest w nim opracowana każda strona, jak jest napisany, jak jest zaopatrzony w zdjęcia. To jest zrobione z ogromną znajomością psychiki młodzieży, jej potrzeb. Oczywiście, te czasopisma są ograniczone, bo sprowadzają problemy młodych do seksu i ubioru, a świat młodych jest o wiele bogatszy. Ale to jest umiejętnie zrobione przez fachowców, profesjonalistów. A to, co my proponujemy, to amatorszczyzna.


Zresztą słabość mediów katolickich jest problemem nie tylko w Polsce – pod tym względem cała Europa jak i cały świat niedomaga. Jeżeli się nie zatroszczymy o mass-media, np. prasę codzienną, film, telewizję, radio, książkę, internet i to na wysokim poziomie, to utoniemy. Tutaj nie wystarczą małe środki, czy ubogie środki. Niestety, my wciąż ze środków bogatych nie umiemy korzystać.



Zostawmy na chwilę polskie problemy. Są kraje, w których katolicy jakiś czas temu podjęli próbę radykalnej walki z nędzą i niesprawiedliwością społeczną. Mam na myśli Amerykę Łacińską i teologię wyzwolenia, która powstała w efekcie tych dążeń. Czy Ksiądz Profesor mógłby przybliżyć ten fenomen?



Wszystko zaczęło się od II Soboru Watykańskiego i od jego dokumentu na temat obecności Kościoła w świecie współczesnym. Ameryka Łacińska zobaczyła Jezusa jako rewolucjonistę walczącego o sprawiedliwość społeczną, a jego Ewangelię jako program wyzwolenia świata z zacofania, nędzy, wszelakiej krzywdy, z wyzysku człowieka przez człowieka. Takie potraktowanie Ewangelii znalazło swój wyraz w publikacjach wielu teologów, takich jak G. Gutierrez czy L. Boff, zwłaszcza w Jego książce „Jesucristo el Liberatador”.



Czy dlatego teologia wyzwolenia spotkała się z nieufnym i krytycznym przyjęciem?



Episkopat południowoamerykański zajął się poważnie tą problematyką, zwłaszcza na zjeździe w Medelin w 1968 r. i w Puebla w 1979 roku. Niestety byli tacy księża, którzy szukali rozwiązań w doktrynie marksistowskiej, nawet byli kapłani, którzy brali karabiny i szli do lasu walczyć z wojskami rządowymi jako partyzanci.


To nie było właściwe postępowanie. Ale koniecznością jest: zobaczyć biedę w wymiarze gospodarczym i społecznym; zobaczyć każdą biedę, zwalczać każdą biedę. I koniecznością jest ratować biedaków za pomocą środków politycznych, kulturalnych i społecznych.


Che Guevara to nie jest sposób. On jeszcze będzie pojawiał się czasem na sztandarach ludzi walczących karabinem z nędzą. Ale niesłusznie, bo to nie jest rozwiązanie. Niemniej, racja jest. Nędza jest złem i wychodzenie z nędzy jest naszym chrześcijańskim obowiązkiem, tylko nie z pomocą karabinu. A z jaką pomocą? – W tym już nasza głowa. Na pewno nie poprzez marksistowską walkę klas, która oznacza nienawiść. Ale problem jest par excellance chrześcijański; i znowu – nie do końca rozpoznany, nie do końca podjęty.