Biblioteka


POMYŁKA LUCYFERA





POMYŁKA LUCYFERA


opowieść wigilijna


     W piekle diabły zrobiły wielkie zebranie. Lucyfer ogłosił, że ma bardzo ważną i bardzo pilną sprawę do przekazania. Wobec tego wszystkie stare diabły i młode diabły, i maluśkie, i malusieńkie diablątka zebrały się w największej, najstraszniejszej, najobrzydliwszej sali, żeby słuchać, co Lucyfer będzie mówił. A on wszedł na najbardziej piekielną katedrę, całą płonącą ogniem, i powiedział:
     – Słuchajcie, słuchajcie, będziemy mieli nowy ubaw. Przygotuje nam go ten tak zwany Bóg. „Tak zwany” mówię, bo przecież to ja jestem Bogiem…
     Ryk sali przerwał mu przemówienie. Wszyscy skandowali:
     – Lu-cy-fer jest Bo-giem, Lu-cy-fer jest Bo-giem!
     Wrzeszczeliby nie wiadomo jak długo, aż Lucyfer podniósł rękę, że chce mówić dalej. Wtedy piekło się uciszyło.
     – A więc tak zwany Bóg chce nam przyłożyć.
     Zrobiło się tak cicho na sali, że aż zgrzytało pod zębami. Wszyscy czekali na oświadczenie Lucyfera. Ten wreszcie wrzasnął:
     – Jego Syn przyjdzie na świat przebrany za człowieka! I to w najbliższym czasie! Myślał, że się o tym nie dowiemy, ale my nie tacy! Nasz wywiad działa!
     Stare diabły i młode diabły jak również diablątka zaczęły gwizdać, szczekać, wołać, krzyczeć, wrzeszczeć…
     I nie wiadomo jak długo by to trwało, aż Lucyfer znowu zamachał ręką, żeby się uciszyło. A gdy się uciszyło, wykrzyknął:
     – Jakieś pytania?!
     Ale nikt nie miał żadnych pytań. Żaden z diabłów nie odważył się zapytać. Dopiero jakieś maleńkie diablątko wylazło z kąta i, nie troszcząc się o to, co z nim się stanie, zapytało:
     – A gdzie się narodzi?
     – Dobre pytanie! – ryknął Lucyfer. – A więc, dzięki naszym służbom specjalnym wiemy: w Betlejem! Które odtąd niech będzie przeklęte Betlejem!
     Znowu zaczął się wrzask, krzyki, gwizdy… Lucyfer zamachał ręką i uciszyło się.
     – Jakieś pytania?
     Zapadła cisza. Znowu nie było śmiałka, który by odważył się Lucyferowi postawić następne pytanie. Sytuację uratowało to samo maleńkie diablątko, któremu na niczym nie zależało, i zapytało:
     – A gdzie w Betlejem?
     Lucyfer w pierwszej chwili zmieszał się. Ale już zaraz oprzytomniał i odpowiedział z udaną pewnością siebie:
     – Jak to gdzie? Na pewno w pałacu! A gdzieżby? Przecież wiecie, jaki jest ten tak zwany Bóg. Lubi przepych. Gwiazdy nowe, super nowe galaktyki, światy i w ogóle. Aniołowie, chóry, śpiewy! Wszystko musi być wspaniałe, potężne, bogate! A więc w pałacu!
     Ale diablątko było nieustępliwe:
     – A jest w tym przeklętym Betlejem pałac?
     Lucyfer po raz drugi się zacukał, ale znowu się pozbierał i odpowiedział:
     – Ano nie ma. Ale to nie sprawa. Ten tak zwany Bóg to czarodziej. Lubi robić cuda. Potrafi różne rzeczy wyczyniać. Machnie berłem i będzie pałac. W takim guście jak On sam. Złoto lać się będzie po ścianach, sale pełne światła, chóry anielskie będą wyć pobożne chorały. A Narodzonego wsadzi do szczerozłotej kołyski.
     – A co my mamy robić? – diablątko było dokładne.
     – Co się głupio pytasz? – Lucyfer się zezłościł. – Zabić. Napuścić jakiego gnoja, niech zabije. Zresztą, co ci będę tłumaczył. Spytaj doświadczonych kumpli, to ci wytłumaczą. Na razie nie spać, uszu nadstawiać, żeby nas nie zaskoczył. Ja skończyłem. Rozejść się! – wykrzyknął i tak zakończył to zebranie.


     No i wszystkie diabły były czujne. Betlejem napełniło się starymi diabłami, młodymi diabłami i diablątkami. Wszyscy czekali, gdzie wyrośnie pałac, w którym się narodzi Syn Boży.
     – No bo gdzie? W pałacu, w pałacu – pomrukiwał jeden stary diabeł do drugiego.
     – Gdy Syn tak zwanego Boga znajdzie się na ziemi, to dla Niego wyrośnie pałac – szeptał jeden diabełek do drugiego. – Tam złoto będzie kapało po ścianach, orkiestry będą rzępoliły, chóry będą wyły.
     – Jak On się nie wstydzi – dopowiadał drugi.
     Najmniejsze diablątka popiskiwały:
     – Tak zwany Bóg machnie berłem i powstanie obrzydliwy pałac, ohyda. Brrrr… Anioły zwalą się z nieba i będą wykrzykiwały na rozkaz: „Święty, święty Pan Bóg zastępów”. Chóry będą zawodziły, orkiestry będą fałszowały, złoto będzie się lało ze ścian.
     Wszyscy czekali i rozglądali się. Czekali i dopytywali się. Czekali i szukali. Czekali i biegali.


     Aż w tym ogólnym rozgardiaszu jedno diablątko zgubiło się. Właśnie to, które zapytało Lucyfera, gdzie w Betlejem narodzi się Syn Boży. To, które nie bardzo było zadowolone z jego odpowiedzi, że tak zwany Bóg machnie berłem i będzie pałac. To właśnie diablątko przy tych poszukiwaniach zaplątało się i zagubiło na dobre. Znalazło się nieoczekiwanie na wielkiej łące. W świetle księżyca bieliła się płaszczyzna śpiących owiec. Pilnowali je pasterze. Piękny to był widok. Tak piękny, że zapatrzone diablątko straciło rachubę czasu.


     Nagle do przytomności doprowadziła je jasność wielka. Tak jakby niebo się otworzyło, jakby ciemności rozwarły swoje drzwi. I zobaczyło w tych drzwiach anioła. Diablątko wiedziało, że powinno się przelęknąć. Nawet się przelękło, ale to nie był strach. Nie bało się, tylko wystraszyło je piękno tego anioła. Jeszcze czegoś takiego nie widziało. Tyle w nim było jasności, spokoju, ciszy, ciepła i serdeczności, tyle przyjaźni i dobroci.
     Na dobrą sprawę diabełek powinien się otrząsnąć z obrzydzeniem. I tak by chyba zrobił, gdyby był starym diabłem. Ale on był jeszcze małym diablątkiem. Jeszcze nie nauczono go do końca, że miłość jest słabością, mądrość – głupstwem, nienawiść – siłą, przebiegłość – sposobem na życie, oszustwo – podstawą każdego działania. A więc diabełek patrzył dalej jak zauroczony. A tymczasem anioł mówił do pasterzy, a może i do niego:
     – Nie bójcie się. Przynoszę wam radość wielką. Dziś w Betlejem narodził się Mesjasz, wasz Zbawiciel. Idźcie tam. Znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki, położone w żłobie.
     Anioł skończył. Ale wtedy zaczęło się to, co się miało zacząć. Zdawało się, że niebo wybuchło. Pojawiła się gromada aniołów. Tyle ich było, że diabełek nie był w stanie ich nawet policzyć. Zawisły nad pasterzami. Były tak rozśpiewane, roztańczone, rozradowane, że zdawało się, że rozlecą się z radości. Diablątko dziwiło się samemu sobie. Powinno się bać, a nie bało się. Powinno uciekać, a ciągnęło je, żeby się zbliżyć, zobaczyć lepiej, razem tańczyć, wspólnie śpiewać. Zauważyło, że i pasterze w pierwszej chwili przestraszyli się, ale teraz patrzyli z radością na tańczące anioły. Aż zabrzmiał śpiew aniołów:
     – Chwała na wysokości Bogu,
       a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!
     Ten hymn został odśpiewany najpiękniej, jak tylko można sobie wyobrazić. Z kolei został powtórzony, choć w innej konfiguracji głosowej, jeszcze raz, i jeszcze raz. Wciąż ten sam tekst, ta sama melodia, a za każdym razem inaczej. Jakby zachęcał do śpiewania pasterzy, a nawet diablątko. A oni, idąc za tym naleganiem, zaczęli powtarzać te słowa i wtórować śpiewowi anielskiemu:
     – Chwała na wysokości Bogu,
       a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!
     Podobnie diabełek. Aż się poczuł zaskoczony, że zaczyna śpiewać jakby wbrew sobie.
     A tymczasem aniołowie już zaczęli się wycofywać, jakby uznając, że dokonali dzieła, oddalali się, znikali, aż znikli całkowicie. Jasność gasła, aż zgasła zupełnie. Zapadła ciemność. Jakby drzwi do nieba zamknęły się. Pozostał tylko śpiew pasterzy i jego – diablątka. Ale to nie był żaden śpiew w porównaniu z tym, co słyszeli. Wobec tego przestali śpiewać. Zresztą nie mogło być inaczej. Przecież anioł zlecał im zadanie do wykonania. Wśród pasterzy zaczęły się rozmowy:
     – No to na co czekamy? – ktoś spytał.
     – Nie ma co się namyślać, idziemy do Betlejem – odparł baca.
     – Trzeba zobaczyć, co tam się wydarzyło.
     – Mesjasz się narodził! Cały naród oczekuje na Jego przyjście, trzeba iść Go przywitać! – wyskakiwały głosy.
     – Tam już będzie chyba król Herod ze swoim dworem! – ktoś się domyślił.
     – I wszyscy kapłani z pewnością się zgromadzili!
     – I faryzeuszów chmara!
     – Tylko jak to? Syn Boży w żłobie położony?
     – Anioł wyraźnie mówił.
     – Chodźmy, chodźmy, przekonamy się, jak to jest! – poganiał baca.
     Najwyraźniej pasterzom nie mogło się to wszystko pomieścić w głowie. Ale również diablątku. Jeszcze gdy widzieli aniołów, słyszeli ich śpiew, wtedy wszystko było jasne, nic nie stanowiło trudności. Ale teraz, w tych ciemnościach nocy, w tej chropowatej rzeczywistości, stało się wszystko niełatwe. Rodziły się pytania w głowach pasterzy.
     – Możeśmy się przesłyszeli? Czy to możliwe, że w stajni?
     Ale diablątko wiedziało. Przecież Lucyfer tłumaczył, że to będzie pałac. Gdzie po ścianach będzie spływało złoto, gdzie chóry będą śpiewały i światło będzie wypełniało wszystkie sale tego pałacu. Lucyfer chyba miał rację. Chyba tu nie kłamał. Ten tak zwany Bóg machnął berłem. I pałac już stoi. I trzeba iść tam. Te myśli kłębiły się w głowie diabełka, który niewidoczny dla pasterzy podążał z nimi i dzielił ich rozterki. Dochodziły do niego ich rozmowy:
     – Anioł mówił o żłobie? Ale, w którym to żłobie?
     – Co się tak pytasz? Jeden jest prawdziwy żłób w naszych grotach, kamienny, w skale wykuty.
     – Rzeczywiście, chyba o ten chodzi.
     Zbliżali się do Betlejem.
     – Zresztą zobaczymy na miejscu. Z pewnością tam będą aniołowie. Jak się nam pokazali, to i tam będą.
     Diablątko coraz bardziej było przekonane do tego, co zapamiętało. „To żadna stajnia – mówiło do siebie. – To nie stajnia, zobaczycie pałac, jakiegoście nigdy nie widzieli w życiu. Tam będzie po ścianach złoto się lało. To nie żłób, to kołyska ze złota. Tam aniołowie będą śpiewali najpiękniejsze pieśni. Tam światło rozświecać będzie wszystkie sale”.
     Aż doszli do groty. Stanęli u wejścia.
     – No to i jesteśmy – powiedział któryś z pasterzy niepewnie.
     – A Herod gdzie ze swoim dworem? – spytał drugi.
     – Gdzie kapłani? Gdzie faryzeusze?
     – Nikogo nie ma!
     – Może są wewnątrz – ktoś zauważył. – Przecież żłób nie jest w pierwszej grocie, tylko w trzeciej.
     – Czy wierzysz, że w naszej grocie leży narodzony Mesjasz? Czy to możliwe, żeby Pan Bóg Mesjasza umieścił w żłobie bydlęcym? – ktoś się zaśmiał.
     – Anioł kazał, chodźmy, nie dyskutujmy – uspokajał ich baca.
     Weszli. Na szczęście mieli pochodnie, które nieśli ze sobą, zapalone od ogniska. Przeszli pierwszą jaskinię – była pusta.
     – Pusta – ktoś z pasterzy półgłosem stwierdził.
     Weszli do następnej. Też była pusta.
     – No i ta pusta! – czyjś wykrzyknik zabrzmiał echem.
     Weszli do trzeciej. Szło od niej nikłe światło. Nie anielskie, tylko zapalonego kaganka. Weszli głębiej. W żłobie leżało Dziecko. Obok klęczała Matka i stał mężczyzna. Diabełek rozglądał się z przerażeniem po ścianach i nie chciał wierzyć swoim oczom. Złoto się nie lało. Szara skała wisiała nad głową. Aniołów – ani jednego. Żeby choć ten, który zapowiadał pasterzom radość wielką. Nie było żadnego. Nikt nic nie śpiewał.
     Jeżeli pasterze byli zaskoczeni tym, co widzieli, to diablątko było zaskoczone aż do sufitu. Czegoś podobnego się nie spodziewało. Nie uwierzyłoby nigdy nikomu na świecie, gdyby nawet przysięgał sam Lucyfer. Ale przecież słyszało na własne uszy to, co mówił anioł: „Dziś narodził się wam Mesjasz”. Słyszało śpiew aniołów. Widziało na własne oczy chóry anielskie. Anioł wyraźnie powiedział: „Znajdziecie Niemowlę położone w żłobie”.
     – A więc to Dziecię to jest narodzony Mesjasz! – powiedział do siebie diabełek, zdrętwiały ze zdziwienia.
     Chwilę tak jeszcze stał jak wryty, potem powoli zaczął się wycofywać ze stajni. Jeszcze z daleka dosłyszał, jak pasterze tłumaczą Matce i ojcu tego Dziecięcia, skąd się tu wzięli:
     – Jasność nas oświeciła. Zlękliśmy się bardzo. Ale anioł nas uspokoił, mówiąc, że oznajmuje nam radość wielką.


     Musiał pobiec. Nie mógł nie pobiec. Wpadł między diabły czekające w Betlejem, których chmary siedziały tam w każdym kącie:
     – Syn Boży się narodził! – wykrzyknął do nich. – Syn Boży już się narodził! – powtarzał cały przejęty.
     – Gdzie się narodził?! – odwrzasnęli.
     – Pod Betlejem.
     – Gdzie? W jakim pałacu?
     – W żadnym pałacu! W stajni!
     – Gdzie? – odezwały się głosy zdławione z zaskoczenia.
     A potem już wybuchły okrzyki:
     – Głupi, głupi, głupi, w stajni! Narodzi się w pałacu!
     – Słyszałeś, co mówił Lucyfer! Tak zwany Bóg machnie berłem i wystrzeli pałac najobrzydliwszy na świecie! Po ścianach będzie się lało złoto. Światło napełni wszystkie salony! Aniołowie będą wyśpiewywali swoje trele!
     – Nieprawda – protestował diabełek. – Narodził się w stajni. Anioł pojawił się pasterzom i powiedział, żeby prędko szli do Betlejem, bo tam w żłobie leży narodzony Mesjasz. Potem aniołowie śpiewali „Chwała na wysokości Bogu”. Widziałem na własne oczy, słyszałem na własne uszy. 
     – Może jeszcze powiesz, że i ty śpiewałeś?
     – A żebyś wiedział.
     – W to już nie uwierzę. Śniło ci się. Zdawało ci się.
     – Nie zdawało mi się, nie zdawało mi się! – bronił się diabełek. – Byłem w stajni.
     – No i co? Leży coś tam w tym żłobie?
     – Tak, byłem na miejscu. Jest Niemowlę, Matka i ojciec.
     – I ty myślisz, że to jest Syn Boży? – warknął pogardliwie stary diabeł do diablątka. – Głupiś jest, jak Syn Boży się narodzi, będzie wielki pałac, godny króla.
     – Powolutku – odezwał się drugi stary diabeł. – No to sprawdzimy. Jak będzie inaczej, to oberwiesz. Idź tam który z tym brzdącem i zobacz, co jest na rzeczy.


     Znaleźli się w stajni z szybkością błyskawicy. Było ciemno. Ciemności rozświetlało światełko. W żłobie leżało Dziecko, obok stali Matka i ojciec.
     – I ty myślisz, że to jest Syn Boży? – stary diabeł przyglądał się pogardliwie tym trojgu, rozglądał się po kostropatym wnętrzu. Wreszcie szepnął: – Mały jesteś, to we wszystko potrafisz uwierzyć. Ja się znam na takich ludziach. Możesz mi zaufać. To zwyczajne włóczęgi, którym się dziecko urodziło. Na świecie jest ich wiele. My się nimi nie interesujemy. Nic tu po nas. Chcesz, to sobie zostań. Ja się zmywam. Będę czekał w Betlejem aż się Syn Boży urodzi. Wtedy załatwimy to Dziecko.


     Diablątko zostało. Wszystkie tłumaczenia po dobroci, po złości, krzyki i szeptanie do ucha diabłów na nic się nie zdały. Ono wiedziało swoje. To jest Syn Boży. Tylko mu się w głowie nie mogło pomieścić – dlaczego. Dlaczego narodził się w stajni. Jak włóczęga, których tyle na świecie. Zachwiała się jego cała diabelska teologia, wtłaczana mu przez Lucyfera, ale nawet nie przez Lucyfera, przez wszystkich diabłów starych i młodych. Słyszał od początku, że Bóg jest pyszny, próżny, autokrata, dbający tylko o siebie. To się nie zgadzało z tym Synem Bożym leżącym w ubóstwie i w chłodzie. Diabełek przybliżył się do żłóbka. Zobaczył maleńkie Dzieciątko, które leżało owinięte w pieluszki, obok zmęczoną Matkę wpatrzoną w Nie i świętego Józefa pełnego troski – i rozbeczał się. Użalił się nad Jezuskiem. Że taki biedniutki, że na sianie, że w żłobie, że w stajni, że nie ma domu.
     Nagle poczuł obok siebie obecność nieziemską. Podniósł główkę z zapłakanych dłoni. Obok niego klęczał aniołek i pytał:
     – Czemu płaczesz?
     – Bo to Dzieciątko i w stajni, i na sianie, i w żłobie, jak nie płakać. A kto ty jesteś?
     – Ja jestem aniołek.
     – A ja jestem diabełek.
     – Ty nie jesteś diabełek. Jeżeli płaczesz nad Dzieciątkiem, które leży na sianie, to już nie jesteś diabełkiem – odpowiedział poważnie aniołek.