Biblioteka


Święty Mikołaj przychodzi raz w roku
("Bajki nie tylko dla dzieci")



 


ŚWIĘTY MIKOŁAJ PRZYCHODZI RAZ W ROKU



     Janek postanowił sobie już od dawna, że musi zobaczyć świętego Mikołaja. Nie mówił o tym nikomu w domu. Żeby go nie wyśmiali. Przecież w zeszłym roku też tak postanawiał i w poprzednim też, i jak dotąd nic z tych postanowień nie wynikło. Za każdym razem wcześniej czy później usypiał. Ale tym razem miało być już całkiem inaczej. Nawet – jak to się rzadko tylko zdarzało – poszedł po obiedzie do łóżka. Mama się zdziwiła:
     – Czyś ty nie chory?
     – Nie.
     Na wszelki wypadek dotknęła ręką jego czoła. Rozpalone nie było. Jeszcze się chciała upewnić. Posłużyła się swoją najpewniejszą metodą – ucałowała go delikatnie w czoło i już uspokojona oświadczyła:
     – Nie, nie masz gorączki. Ale jak chcesz, możesz się położyć.
     Położył się. Długo nie mógł zasnąć. Odzwyczaił się przecież. W końcu uśpiła go miękka poduszka i ciepła kołdra, śnieg padający cicho za oknem i półmrok, w którym był pokój pogrążony.
     Obudził się prawie natychmiast po zaśnięciu – przynajmniej tak mu się zdawało. Choć mama mówiła, że spał ponad godzinę. Ucieszył się tą wiadomością. To go tylko jeszcze bardziej upewniło, że plan, jaki sobie w głowie ułożył, musi się udać. Doczekał bez trudu do kolacji. Cały czas porządkował – zgodnie z planem – swoje półki.
     – Skąd ciebie tak nagle wzięło na sprzątanie – dziwił się tatuś. – Nawet nie wiesz, jakiego masz syna porządnisia – mówił do mamy.
     Ale Janek był pewny, że tatuś tylko tak sobie z niego żartuje. Jakby mógł nie wiedzieć, dlaczego Janek sprząta. Przecież to wszystko na przyjście świętego Mikołaja. On przychodzi do mnie i zastaje bałagan i nieporządek wśród moich rzeczy. Spać poszedł prawie ostatni. Nawet mama go usprawiedliwiała przed tatą:
     – Nie dziw się. Spał po południu, to mu się nie spieszy teraz do łóżka.
     Wreszcie położył się. Zastosował metodę, którą sobie od dawna obmyślił: pozostawił uchylone drzwi do przedpokoju, w którym się świeciło. Mama szła spać ostatnia i zgasiła światło. Ale Janek po chwili wstał, zapalił je znowu i wrócił prędziutko do łóżka. Nie włączał swojej lampki nocnej, bo bał się, że święty Mikołaj mógłby do niego nie przyjść. Uważał, że święty Mikołaj przychodzi tylko do dzieci śpiących. Może to nie była całkiem prawda, ale wolał nie ryzykować. Nawet parę dni wcześniej okrężną drogą usiłował się wywiedzieć od mamy, czy święty Mikołaj wchodzi do pokoju dzieci, w którym się pali światło, ale nie dogadali się. Mama nie zrozumiała, o co mu chodzi, a on zbyt wyraźnie nie chciał o tym mówić. Wobec tego pozostawił tylko światło w przedpokoju. To była gwarancja, ze nie zaśnie. I faktycznie. Metoda była dobra. Nie zasypiał. Leżał w łóżku z wysoko ustawioną poduszką pod głową i patrzył w jasny, wąziutki złoty pasek.
     Już sobie od dawna umyślił, co powie świętemu Mikołajowi. Powtarzał to sobie po wiele razy. Żeby niczego nie zapomnieć. Teraz mówił to znowu. Nie w myślach ale naprawdę, choć cichutko, szeptem, żeby nikt tego nie słyszał – nawet mama. Chyba zanim zacznę mówić, to powinienem wstać. A może uklęknąć? Bo jakże inaczej można przemawiać do świętego. A potem zacznę mówić. Święty Mikołaju, bardzo cię kocham. Bardziej tylko Pana Jezusa i Matkę Jego. Chyba ci nie jest przykro. Bo i ty na pewno najbardziej kochasz Pana Jezusa i Najświętszą Marię. Ale ciebie kocham zaraz po nich. Tylko nie myśl sobie, proszę, że cię kocham za to, że przynosisz mi co roku prezenty. Ale za to, że przynosisz prezenty wszystkim dzieciom. Przecież mógłbyś sobie spokojnie siedzieć w niebie jak inni święci. A ty tyle się trudzisz, żeby sprawić dzieciom radość. A więc kocham cię i przyrzekam ci, że będę lepszy dla mamy, żeby przeze mnie nigdy nie była smutna, a tym bardziej, żeby przeze mnie nie płakała. Dla tatusia, żeby się przeze mnie nigdy nie złościł. Przyrzekam, że będę przychodził punktualnie do szkoły i nie będę się wiercił w ławce. Ani nie będę chodził po klasie. Ani nie będę rozmawiał niepotrzebnie z kolegami. Bo czasem potrzebnie, trzeba coś powiedzieć. I że będę wracał ze szkoły do domu prosto, tak jak mama mówi. Z wyjątkiem, gdy trzeba coś załatwić albo odprowadzić kolegę, gdy nie ma innego wyjścia. I jeszcze ci przyrzekam, święty Mikołaju, że będę mówił porządnie pacierz rano i wieczór, bez przypominania mamy.
     Słyszał, jak zegar wybił pełną godzinę, potem pół godziny. Potem kolejną godzinę. To był sukces. Nigdy jeszcze chyba, gdy był zdrowy, nie potrafił czuwać pełną godzinę. Gdy był zdrowy. No, bo gdy chorował, wtedy było to rozmaicie. Wtedy, nawet gdy chciał zasnąć, to nie mógł. Bolała go głowa, pocił się, paliła go kołdra, włosy miał zlepione od potu, piekły go oczy i nie mógł przełykać, tak go bolało gardło. Ale teraz był zdrowy i nie spał. Czekał na świętego Mikołaja.
     Najbardziej był ciekawy, jak on wygląda. Nawet nie – co on przyniesie. Czy podobny jest do tych Mikołajów, którzy wycięci z papieru, celofanu, plastyku śmiali się z wystaw sklepowych do dzieci. Czy podobny do tych, którzy przychodzili do przedszkola, ażeby rozdawać dzieciom podarki. Choć udawał, że w nich wierzy, to przecież wiedział, że to są przebrani mikołajowie. W którymś roku rozpoznał na pewno w świętym Mikołaju pana od starszaków, choć był bardzo dokładnie przebrany. Jak więc wygląda prawdziwy święty Mikołaj.
     Wybiło następne pół godziny. To chyba już wpół do dwunastej. To już blisko. Ale te pół godziny okazały się najtrudniejsze. Całkiem nagle poczuł, że mu się naprawdę chce spać. Nigdy chyba nie miał tak ciężkich powiek jak teraz. Same się zamykały. Dźwigał je z największym trudem. Mówił sobie: Nie mogę zamknąć oczu, bo zasnę. Ale pokusa była zbyt wielka. Tylko na chwileczkę. Na malutką chwileczkę zamknę oczy. Nie będę spał. Nie będę spał. Nie będę spał. Tylko zamknę oczy, bo nie mogę już powiek utrzymać, takie są ciężkie. Zamknął. Za chwilę usłyszał dwunastą, ale to nie był ich zegar. To był jakiś wspaniały dzwon, który dźwięczał jak najcudowniejsza muzyka. I wtedy stało się. Wąziutki pasek światła, w który się dotąd wpatrywał, nagle się zamienił w morze jasności. Jego pokój wypełnił się złocistym powietrzem. Ale czy to był jeszcze jego pokój? Sufit gdzieś uleciał. Ściany zniknęły. W stronę jego łóżka płynęła chmura aniołów. Byli jeszcze daleko, widział ich jeszcze niewyraźnie, ale przecież już odróżniał ich białe, leciutkie jak mgła skrzydła, ich aureolą otoczone twarze, ich suknie. Biel i złoto, srebro i czerwień przechodząca w pomarańczowy. Górą błękit. Wszystkie kolory tęczy. I narastający śpiew. Dopiero po chwili Janek zauważył, że zbliża się do niego nie tylko światło ale i muzyka. To był śpiew chórów anielskich. Patrzył z szeroko otwartymi oczami i był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Serce mu się tak tłukło, że aż trudno mu było oddychać. Obłok aniołów był coraz bliżej. Widział ich twarze – piękne, radosne, uśmiechnięte – coraz wyraźniej. Powoli rozdzielali się, zostawiając środkiem wolne przejście. I nagle pojawił się w nim święty Mikołaj. Wcale nie płynął, jak orszak aniołów, ale szedł zamaszystym, wesołym krokiem. Szedł wysoki, uśmiechnięty biskup. Że to był biskup, łatwo można było poznać. Miał na głowie infułę, taką jak Janek widział na głowie papieża. Ubrany był w szatę przypominającą ornat, w którym papież odprawia Mszę świętą. W ręce prawej miał pastorał biskupi, na górze zakręcony. Ale to wszystko nie było najważniejsze. Najważniejsza była twarz, uśmiechnięta twarz ze śmiejącymi się oczami. Choć była okolona białymi jak śnieg włosami, brodą i wąsami, to przecież była młoda. Święty Mikołaj szedł, wyraźnie uśmiechając się do niego. Towarzyszyli mu dwaj aniołowie. Nieśli kosze prezentów. Święty Mikołaj zbliżał się coraz bardziej. Już był całkiem blisko. Zwrócił się w stronę kosza z podarunkami, wybrał jedną dużą białą paczkę przewiązaną niebieską wstążką i położył na poduszce obok głowy Janka. Janek zobaczył świętego Mikołaja prawie na wyciągnięcie ręki, gdy ten kładł obok niego na poduszce pakunek. Potem jeszcze poczuł na swoim czole jego pocałunek i znak krzyża, który święty Mikołaj uczynił mu, podobnie jak codziennie robił to tatuś. I usłyszał jedno jedyne krótkie zdanie powiedziane tylko troszkę głośniej niż szeptem:
     – Bądź dobry.
     Oczy Janka napełniły się łzami. Sam nie wiedział, dlaczego. Czy przez te słowa? Święty Mikołaj już odchodził. Jeszcze tylko chwilę widział jego infułę wśród tłumu aniołów. Janek tak bardzo chciał, żeby on jeszcze wrócił choć na moment, albo żeby się przynajmniej zatrzymał, żeby nie odchodził. Pragnął mu powiedzieć, że chce być dobry, ale mu nie zawsze to wychodzi, czasem o tym zapomni, a czasem mu się po prostu nie chce uczyć, a czasem się zezłości na to, że mama taka uparta, a czasem go coś skusi, żeby zrobić na przekór. Ale naprawdę to chce być dobry. Chóry anielskie wciąż śpiewały. Muzyka wypełniała wciąż wraz ze złotym światłem całą przestrzeń. Dopiero teraz Janek przypomniał sobie, że nie powiedział świętemu Mikołajowi tego wszystkiego, co sobie od dawna ułożył. Ale szeregi anielskie, które się rozstąpiły na przyjście świętego Mikołaja, teraz powoli się zamykały i cofały się, ginęły, gasły, cichły. Jeszcze chwilę trwała poświata fioletowo-złota, ale potem i ona zgasła. Zapadła ciemność.
     Nagle zaskrzypiały drzwi. Wąziutki pasek światła wolno się poszerzał. Ktoś wchodził do pokoju. Janek pomyślał, że może jakiś anioł coś zapomniał. A może sam święty Mikołaj wrócił, żeby wysłuchać tego, co Janek chciał mu powiedzieć. Ale nie, to był tatuś Janka. Szedł w swojej zwyczajnej piżamie i płaszczu kąpielowym, który Janek dobrze znał. W porównaniu ze wspaniałymi szatami świętego Mikołaja tatuś wyglądał jak zwykły wróbelek przy pięknym pawiu albo jak mała polna myszka przy wspaniałym lwie. Nie było muzyki tysiąca organów ani żadnych chórów anielskich. Tatuś szedł sam. Nie było żadnej jasności w kolorze tęczy. W pokoju było ciemno. Tatuś szedł ostrożnie, na palcach, najwyraźniej dlatego, aby Janka nie zbudzić. W rękach miał paczkę – ani nie taką dużą, ani nie taką błyszczącą, jaką przyniósł mu święty Mikołaj. Janek przymknął oczy, udawał, że śpi. Usłyszał, że tatuś kładzie ją na poduszce koło jego głowy. Chciał mu wytłumaczyć, że nie potrzeba, przecież święty Mikołaj przyniósł mu już jedną. Może tatuś się bał, że święty Mikołaj ominie jego pokój. Przez to światło w przedpokoju. Jeszcze wciąż nie odchodził. Delikatnymi ruchami utykał kołdrę pod jego szyją i przy nogach. Janek poczuł delikatny pocałunek na swoim czole i znaczek krzyża uczyniony palcem. Usłyszał – jak co dzień – cichutko wypowiedziane dwa słowa:
     – Bądź dobry.
     I nagle w Janku coś się zawaliło. Nagle odkrył, że tatusia sto razy bardziej kocha niż świętego Mikołaja. Już nie chciał prezentu od świętego Mikołaja, chociażby nie wiem jakie tam były wspaniałości, a tylko od tatusia. Nie mógłby ścierpieć, żeby tatusiowi zrobiło się przykro. Zaczął prosić tak gwałtownie, jak wtedy, gdy mu na czymś szalenie zależało: „Święty Mikołaju, nie gniewaj się na mnie, proszę. Ale weź tę paczkę. Daj jakiemuś dziecku, które nie ma tatusia”. Choć nie wiedział sam dlaczego, poczuł, jak spod jego wciąż zamkniętych powiek płyną łzy, spływają po skroniach i wpadają w poduszkę. Był tak szczęśliwy, że zasnął, zanim tatuś wyszedł z pokoju.