Biblioteka


WYRÓWNYWANIE RACHUNKÓW
("Bajki niebieskie")



 



WYRÓWNYWANIE  RACHUNKÓW



     To było zaraz potem, jak stary diabeł porwał małego aniołka. Aniołek złoty z niebieskim przyszły do świętego Piotra i powiedziały:
     – Mamy wielką prośbę.
     – A cóż takiego?
     – Chcemy prosić, żebyś przyjął do nieba dwa diabełki.
     – Kogo mam przyjąć? – zdumiał się święty Piotr.
     – Dwa diabełki – powtórzyły zgodnym chórem aniolątka.
     – A cóż wam przyszło do głowy?
     – Diabły porwały nam naszego przyjaciela – tłumaczył złoty aniołek.
     – Tak, słyszałem – odpowiedział święty Piotr. – I to sprzed mojej bramy – dodał oburzony.
     – To my musimy się wobec nich zachować po Bożemu.
     – Jak to? – święty Piotr nic a nic nie rozumiał.
     Wobec tego złoty uzbroił się w cierpliwość i mówił dalej:
     – Po prostu trzeba im odpłacić.
     – Jak odpłacić? – zdumienie świętego Piotra sięgało szczytu.
     – Porwać dwa diabełki i wsadzić do nieba.
     – Coś podobnego – święty Piotr aż się poderwał.
     – Przecież Jezus uczy, że za zło trzeba odpłacać dobrem – prędko odpowiedział złoty aniołek.
     – Że zło trzeba zwyciężać dobrem – uzupełnił ten niebieściutki.
     – No dobrze, dobrze…
     – O, to ci bardzo dziękujemy – aniołki aż podfrunęły z radości i chciały odlecieć, ale święty Piotr je powstrzymał.
     – Nie o to mi chodziło.
     – Oooo – zmartwili się obaj malcy. – A czemu nie o to?
     – Przecież one nie wytrzymają w niebie.
     – Jak to nie wytrzymają? – teraz zdumiały się oba aniołki. – Przecież tu najlepiej.
     – Tak, ale nie wytrzymają ich serca, bo są zimne, pełne nienawiści, a tu potrzeba gorących serc, pełnych miłości. Ich oczy przyzwyczajone do ciemności nie wytrzymają światła niebiańskiego. Ich umysły, przyzwyczajone do krętactw i oszustw, nie wytrzymają prawdy. Nie wytrzymają…
     – Już wystarczy – przerwał zrozpaczony złoty aniołek. – A może byśmy się mogli przynajmniej z nimi pobawić.
     – Gdzie pobawić?
     – O choćby tu, przed twoją bramą.
     – Nooo – święty Piotr znowu się poczuł zakłopotany i nie wiedział, co odpowiedzieć. – Nie jestem pewien, czy one się zechcą z wami bawić – ucieszył się, że wybrnął z trudnej sytuacji.
     – Spróbujemy.
     – A gdzie je możemy najłatwiej znaleźć? Możesz nam doradzić?
     – O, pełno ich tu. Co raz wyłażą z przepaści przed bramą i rzucają w nią błotem. Doczyścić jej nie mogę.
     Wobec tego aniołki przycupnęły za kamieniem, nad brzegiem przepaści, skąd nieraz wychodziły diabły i diablątka, żeby obrzucać błotem bramę – jak to święty Piotr powiedział – i czekały. Miały szczęście. Nie upłynęło dużo czasu, jak zobaczyły czarny łepek wychylający się znad krawędzi skalnej. Potem zaraz drugi. Były to bardzo małe diablątka, o ledwie co wykłutych rożkach. Rozglądały się uważnie na wszystkie strony, ale aniołków nie zauważyły, bo te zdążyły schować się za skałą. Wygramoliły się na równinę, wyrwały kamienie z gruntu, zamachnęły się, żeby rzucić je w bramę. I wtedy aniołki się odezwały:
     – Dzień dobry.
     Przestraszone diablątka odwróciły się, zobaczyły swoich przeciwników, starszych i wyższych od siebie, stwierdziły, że mają drogę odciętą, ale buńczucznie zawołały:
     – Chcecie oberwać kamieniami?!
     – Nie, my chcemy się z wami bawić.
     Diablątka popatrzyły na siebie:
     – Słyszałeś, co powiedzieli? – zapytał pierwszy.
     – Bujają, jak zwykle. Chcą nam przyłożyć.
     – A co wam do łba przyszło, żeby się z nami bawić? – spytał naraz podejrzliwie pierwszy. – Nie dość macie pacanów podobnych do siebie w tym tam waszym, jak to nazywacie, niebie?
     – Porwaliście nam aniołka, to my chcemy zrobić dla was coś dobrego – odpowiedział złoty.
     – Słyszysz? – powiedział pierwszy do drugiego. – Teraz uważaj na nich, bo cię złapią za rogi i wciągną do nieba, a stamtąd już nie wyleziesz.
     – Nie, my chcemy się z wami bawić – upierały się aniolątka.
     – To daj mi tę gwiazdkę, co nosisz na łbie.
     – Jak chcesz, proszę bardzo – powiedział złoty aniołek.
     Zdjął świecącą gwiazdkę z głowy, wyplątując ją razem z opaską ostrożnie z włosów, ale jeszcze nie skończył, gdy tamten podbiegł, złapał ją pazurami, szarpnął i wyrwał mu z ręki, przy okazji wydzierając mu garść włosów z głowy.
     – Och! – krzyknął złoty aniołek z bólu. – Co robisz?
     Ale tamten nie zwrócił na to uwagi, tylko pognał na skałę, aby sobie przymierzyć gwiazdkę.
     – To ty daj mi swoją – zwrócił się drugi do niebieskiego.
     – Owszem, dam ci.
     I sytuacja powtórzyła się prawie do najdrobniejszego szczegółu. Znowu ten sam skok. To samo wyszarpnięcie gwiazdki wraz z włosami – tylko tym razem niebieskiego – i taka sama ucieczka.
     Teraz stali obaj na szczycie skały, jak dwa kruki, i cieszyli się swoją zdobyczą.
     – Widział, jakie fajne? Fikuśnie zrobione. No nie?
     – A to ci heca. Mamy gwiazdki jak aniołowie. Teraz je wsadzimy na głowy.
     I tak też zrobili. Niestety, gwiazdki zgasły. Tak u jednego, jak i u drugiego.
     – A mówiłem, że nas nabierają.
     – Teee, czemu nam gwiazdki nie świecą? – pierwszy zwrócił się z pytaniem do aniołków.
     – Nie wiemy – odpowiedziały aniolątka zmartwione. – Jak chcecie, to spytamy świętego Piotra.
     – Łaski bez. Nie musimy wiedzieć.
     – A takich gwiazdek, takiego barachła, nie potrzebujemy.
     Diabełki zdarły sobie gwiazdki z opaskami z łepków i odrzuciły daleko od siebie. Złoty aniołek pobiegł, podniósł je, wyprostował, włożył sobie na głowę, drugą – niebieskiemu i gwiazdki znowu zaświeciły.
     – Widział?! – wrzasnął pierwszy do drugiego. – Im się świecą, a nam nie!
     – Święty Piotr chyba by powiedział, że wam się też zaświecą, wtedy gdy Duch Święty napełni was swoją mądrością.
     – To znaczy, że jesteśmy głupi. Chcesz oberwać? – obraził się pierwszy.
     – Nie, chcę, żebyśmy się razem bawili.
     – No to już.
     Pierwszy pochylił łepek do przodu, drugi też i zaczęli biec do ataku. Szybko nabrali prędkości i byliby uderzyli w zaskoczone aniołki, gdyby te w ostatniej chwili nie uskoczyły. Diabełki nie potrafiły wyhamować i grzmotnęły w mur skalny. Zachwiały się i runęły na trawę prawie zemdlone. Aniołki przestraszone tym, co się stało, podeszły do nich.
     Złoty pochylił się nad pierwszym:
     – Kochany, żyjesz? Nic ci się nie stało?
     Niebieski nad drugim:
     – Biedaku, aleś się uderzył. No obudź się, malutki. No, otwórz oczka.
     Głaskały je, całowały. Aż po dłuższej chwili przywróciły je do przytomności.
     Gdy tylko diabełki się ocknęły, zaczęły wrzeszczeć:
     – Odczepcie się wreszcie! Nas się nie głaszcze, ale tłucze! Zrozumieliście?! – awanturował się pierwszy.
     – To wszystko przez was, boście się odsunęli. Nie chcemy waszych czułych słówek ani pocałunków – dopowiedział drugi.
     I ugryzł go w rękę. Niebieski aniołek krzyknął z bólu:
     – Nie gryź, przecież ja ci nie robię nic złego. Chcę ci tylko pomóc.
     – Nie chcę twojej pomocy! Oddaj mi! Uderz, ugryź! – wrzeszczał jeszcze.
     Ale to było wszystko, na co mogli się zdobyć. Znowu im się zrobiło słabo i przysiedli.
     I wtedy zaczął bić dzwon – święty Piotr wzywał do modlitwy na wieczorny Anioł Pański. Aniołki stanęły, złożyły ręce i zaczęły półgłosem się modlić. Diabełki patrzyły na nie zdumione, z otwartymi buźkami, w których bielały długie, ostre zęby. Patrzyły na ich złożone ręce, na ich spokojne buzie, na gwiazdki, które z podwójną siłą zaczęły świecić.
     – A co wy robiliście? – zapytały diablątka, kiedy modlitwa się skończyła.
     – Rozmawialiśmy z Panem Bogiem.
     – A gdzie był Pan Bóg? Myśmy Go nie widzieli.
     – On jest w naszych sercach.
     – A w naszych nie?
     – Spytamy się świętego Piotra. Ale teraz już musimy iść spać. Ale wy nie ruszajcie się. Musicie odpocząć, dopiero potem wrócicie do domu.
     – My nie mamy domu.
     Ale tego już aniołki nie usłyszały, bo pofrunęły i zaczęły ściągać najbielsze, najmiększe obłoczki. Jeden podścieliły jak materacyk. Na nim ułożyły diablątka. Drugim przykryły je jak pierzynką, otuliły pod szyją i przy stopach. Pocałowały na dobranoc.
     – No to do jutra. Może się jeszcze zobaczymy. Jak będziecie chcieli, to się pobawimy.
     Gdy aniołki zniknęły za bramą, diablątka jakiś czas leżały w milczeniu. Potem jeden powiedział do drugiego:
     – Wiejemy?
     – A co, źle ci?
     – Co, łamiesz się?
     Ale drugi nie odpowiedział, dopiero po chwili zaczął mówić, zacinając się:
     – Powiedział ci ktoś w życiu „kochanie”?
     – Chcą nas złapać.
     – Pogłaskał cię kto kiedy po głowie?
     – Może oni mają taki zwyczaj.
     – Przecież go ugryzłeś w rękę, to powinien przynajmniej oddać. Ty byś mu oddał, no nie?
     Ale drugi nic nie odpowiedział. Udawał, że nie słyszy. Albo może zasnął naprawdę.
     Ale jeżeli tak, to z jednego powodu – ze szczęścia, że coś takiego mu się przydarzyło.
     – On powiedział, że zapyta świętego Piotra, czy my mamy Boga w sercu. Jak myślisz? Co odpowie święty Piotr? Mamy czy nie mamy? – pytał pierwszy.
     Znowu nie usłyszał odpowiedzi, ale wciąż podejrzewając, że przecież jego towarzysz jeszcze nie śpi, mówił dalej:
     – Ale gwiazdka nam zgasła. To chyba nie mamy. A może wtedy nie, ale teraz już trochę mamy. Bo przecież my już trochę jesteśmy inni. No nie? – Ale w dalszym ciągu nie słyszał żadnej odpowiedzi. – A jeżeli mam, to mogę z Nim porozmawiać. Tak jak aniołki.
     Wygrzebał się z chmurki, która służyła mu za pierzynkę, złożył ręce tak jak aniołki.
     – No i co dalej? – usłyszał niespodziewanie.
     Księżyc świecił, dlatego też zobaczył, że jego towarzysz numer dwa wcale nie śpi, tylko szeroko otwartymi oczami przygląda mu się. Speszył się nieco. Ale stał tak jak dotąd, wyprostowany, ze złożonymi rękami.
     – No i co dalej? – usłyszał po raz drugi. – Nie sztuka stać, ale trzeba się modlić.
     – A ty byś potrafił? – odpowiedział mu pierwszy, ciekaw, co usłyszy.
     – Jak bym potrafił, to bym ciebie nie pytał.
     – A wiesz przynajmniej, jaki jest Pan Bóg?
     – Co się głupio pytasz. Lucyfer mówi, że jest straszny.
     – Ale on tak samo kłamie jak my. Pan Bóg musi być podobny do aniołków.
     – To znaczy?
     – Ja myślę, że tysiąc razy lepszy niż one.
     Umilkli obaj, zaskoczeni tym stwierdzeniem. Po chwili pierwszy spytał nieśmiało drugiego:
     – To już teraz rozumiesz wszystko?
     – Może nie wszystko, ale trochę to już chyba tak.
     – No to na razie chodźmy spać, żeby tego nie stracić.
     Naciągnął obłoczek prawie na sam nos i zasnął. Chyba też ze szczęścia, że nawet i on choć trochę ma już Pana Boga w sercu.