Biblioteka


DIABEŁ W KOŚCIELE



DIABEŁ W KOŚCIELE


     Stary Diabeł wziął małego diabełka Nr xxx1 do kościoła, żeby go nauczyć zawodu: jak należy przeszkadzać. Było tego bardzo wiele i bardzo skomplikowane.
      – Kapujesz? Trzeba pogmerać rękami ministrantów wstążeczki w mszale.
      – Po co?
      – Żeby zrobić bałagan.
      – To ty nie mieszasz wstążeczek? – pytało diablątko Starego Diabła.
      – Taki głupi to ja jeszcze nie jestem. Szkoda sobie krzywdę wyrządzać. Mszał parzy.
      – No to jak to robisz?
      – Po co mieszać, ja nie taki frajer. Sami ministranci to robią. Z głupoty albo że może to być dobry kawał. Tylko trzeba tym pacanom tak to przedstawić. Niech przytną knotki w świecach jak najniżej, tak dla picu, niby żeby się nie lał wosk, niech się stary morduje, żeby je zapalić.
      – To nie ty obcinasz te knotki tak nisko? – pytało diablątko Starego Diabła.
      – A po jakie licho? Myślisz, że ja taki głupi? To sami ministranci zrobią. Jeszcze trzeba napuścić jednego z nich, niech do ampułki na wino wleje wodę, a do drugiej – na wodę – chlapnie wina.
      – A skąd w tych ministrantach tyle lekkomyślności? – spytało diablątko, jeszcze nie bardzo rozumiejące.
      – Nie bój nic, główka pracuje – odpowiedział Stary Diabeł z dumą w głosie. – Tych szczeniaków należy pilnować jak oka w głowie. Na dzień wcześniej, kiedy się wybiera do kościoła, trzeba mu ciemnotę wsadzić w łeb, niech siedzi przed telewizorem do dechy, do upadłego, niech się wgapia w głupi film, żeby przyspał. Potem, gdy będzie miał mętlik w głowie, będą mu się śniły rozmaite bzdury, wobec tego obudzi się, a potem nie będzie mógł zasnąć. Zresztą nie tylko trzeba przyuważyć ministrantów, ale tę całą hołotę, która się kręci przy kościele. A więc organistę, kościelnego, siostrę zakonną, kobiety, które sprzątają. Już nie mówię o księżach – tłumaczył Stary Diabeł małemu diablątku. – Żeby był ubaw w kościele zamiast nabożeństwa.
     – Jak to „przyuważyć”? – ono nie bardzo rozumiało.
     – Namawiać te głupole do tego, co nam się potem przyda. A takim pierwszoklaśnym chwytem, który sam się pcha w ręce, jest telewizja. Tylko powolutku. Wsadzaj im kit grzeczniutko, ładniutko, że trzeba ją oglądać, aby se odpoczęli po pracy, aby się odprężyć, aby się dowiedzieć, co się dzieje na świecie, gdzie jaki samochód-pułapka wyleciał w powietrze, kto kogo zamordował, okradł. Będą łykać jak miód z masłem. Żeby się dokształcać. Naukowo wmawiaj, że należy oglądać wszystkie dzienniki. I tak ani się nie spostrzegą, jak godziny polecą, a potem na nic nie ma czasu.
     A więc w tę niedzielę faktycznie kościelny nie był w najlepszym humorze, choć wiedział, że Pan Jezus jest blisko, wobec tego nie powinien się złościć.
     Zaspał również organista – z tego samego powodu co kościelny – i pomieszał sobie kartki z nutami na pulpicie. Skądś się pojawiła teczka z pieśniami wielkopostnymi, choć to przecież zbliżał się Adwent. Żarówka odkręciła się w lampce – i tak całe szczęście, bo zdawało się, że spalona – jeden klawisz w klawiaturze zapadał się i nie chciał wracać na swoje miejsce, nie wiadomo dlaczego, a właściwie wiadomo: przecież miał wezwać specjalistę do okresowego przeglądu i nie wezwał.
     – To ty nie zepsułeś organów? – pytało diablątko Starego Diabła.
     – Nie ze mną takie numery.
     – No to co ty właściwie robisz? Przymuszasz ich do tego, by oni robili to, co ty chcesz?
     – Ja im po dobroci. A to poszeptam do ucha moje genialne pomysły, zawsze musi być bomba, szaleństwo aż do kołowacizny, pokazuję rozmaite moje nowe obrazki, które rysuję im w wyobraźni, tak niby dla draki, a oni za tym mogą iść albo nie. Wiadomo, wolna wola. Ale jak raz za mną pójdą, to potem już mi łatwiej. Spodoba im się to, gaśnie w nich poczucie zła, winy, grzechu.
     Małe diablątko słuchało tego wszystkiego dość przerażone, a tymczasem Stary Diabeł tłumaczył mu dalej:
     – Gdybyś się na tym lepiej znał – szeptał – to byś gołym okiem widział, że ten nasz klecha odwala swoją robotę tak jak leci, nie przejmuje się ludźmi ani sobą. Jest tak napisane, to jest. A nawet w miejscach, w których mszał zostawia luz, jakby tego nie kapował. Ale kumasz, ja mu robię wciąż wodę z mózgu i przychwalam, że prawdziwie gorliwy ksiądz nie powinien nic nowego wymyślać, tylko kropa w kropę codziennie to samo „dookoła Wojtek”. I to skutkuje. Codziennie ten sam kołowrotek. Już mu nawet nie muszę dopowiadać, że to dla niego wygodniej. Lituję się nad nim: „Co się będziesz przejmował dla tych kilku ludzi w kościele”.
     – A co mógłby robić – pytał mały diabełek – na Mszy świętej?
     – Trzeba by ruszyć tych ludzi, którzy z domu przyszli. I jeszcze śpią albo myślą o niebieskich migdałach.
     – Jak ruszyć?
     – Przecież powinni się spotkać z tym ich Bogiem. A oni ani me, ani be, ani kukuryku. Nic, tylko tak jakbyś się miał spotkać z bielą, a ty ubłocony po same pachy. No ale ja ci teologię wykładam. Dość tego – tu  Stary Diabeł się zezłościł na dobre.
     – Bo ja jeszcze nic nie rozumiem. Kto może mi wytłumaczyć jak nie ty?
     – No to powiem – Stary Diabeł złamał się. – Przecież oni na początku Mszy powinni przeprosić tego swojego Boga za swoje grzechy. A tymczasem oni recytują za każdym razem to samo. I bardzo dobrze. I nam o to chodzi. I niech taka będzie każda Msza. I do tego nasz klecha będzie uważał, że jest księdzem tak zwanym gorliwym. A ludzie, a dzieci się nudzą, ziewają i myślą sobie, kiedy to nudziarstwo się wreszcie skończy i będzie można wrócić do domu. A niektórzy, wiadomo, z moją również pomocą, myślą sobie: „Po jakie licho ja mam przychodzić do kościoła, jak mi to nic nie daje. Bardziej pożyteczne będzie, jak sobie w tym czasie oglądnę telewizję”. I tak powoli, jeden po drugim, ludzie zaczynają się wykruszać. Przestają przychodzić na Msze święte niedzielne, tym bardziej na nabożeństwa.
     – I co będzie potem?
     – Potem świat ludzki coraz bardziej będzie przypominał nasz diabelski świat. Coraz bardziej ludzie będą sobie skakali do oczu, będzie panowało nie prawo miłości, ale zemsty, przemocy. Ludzie będą się bali siebie nawzajem, nie będą sobie ufali. Tak jak u nas. To nie będzie już jedna rodzina ludzka, ale obozy wojskowe, zbrojące się po zęby i czyhające na siebie.
     Stary Diabeł gadał i gadał. Nawet nie zauważył, jak oczy małego diablątka szeroko otwierają się z przerażenia. Aż w którymś momencie Stary Diabeł sam przerwał swoje tłumaczenie:
     – My tu sobie gadu-gadu, a tymczasem już dzieci zaczynają się schodzić do kościoła i trzeba się nimi zająć.
     Stary Diabeł najchętniej by się zabrał do roboty, ale nagle zauważył pod chórem kolorowe światełka. To były anielątka, które niespodziewanie, a może spodziewanie, pojawiły się w kościele. Stary Diabeł stężał z napięcia i zdenerwowania, ale po chwili wyciągniętym ramieniem pokazał je małemu diablątku:
     – Widziałeś te pokraki?
     – Kogo, kogo? – diabełek się dopytywał.
     – Coś ty, ślepy? Nie widzisz? Tam, przy wejściu głównym, te kolorowe światełka to małe anioły. Ale dają popalić.
     Aniołki uwijały się w kościele i prześcigały się w gorliwości. A to radziły dzieciom przy wejściu do kościoła:
     – Zamaczaj rękę w święconej wodzie i przeżegnaj się.
     A to:
     – Przyklęknij przed Najświętszym Sakramentem.
     A to:
     – Idź bardziej do przodu, a nie zostawaj w tyle przy drzwiach, bo się zrobi korek.
     A to:
     – Zmów pacierz.
     – Jaki?
     – Ten sam, co w domu.
     – Jużem odmówił.
     – No to jeszcze raz, tylko powoli, żeby lepiej przygotować się na rozpoczęcie Mszy świętej.
     A to:
     – Wyciągnij różaniec i módl się na nim.
     – Zapomniałem.
     – No to na palcach. Masz dziesięć.
     A to:
     – Otwórz książeczkę do nabożeństwa i wyszukaj odpowiednie modlitwy.
     Stary Diabeł, widząc to, robił się coraz bardziej nerwowy.
     – Widzisz je? Widzisz, jakie cwane? Jak nam psują robotę? Ale nie ma się co łamać. Trzeba grać, jak przeciwnik daje. Podstawimy im jeszcze nogę nie raz. Na razie patrz i kombinuj, co można by wymyślić, żeby im dokuczyć.
     Aż paznokcie obgryzał ze wściekłości i czekał tylko na okazję, żeby coś popsuć. Ale na razie pokazywał małemu, co się dzieje.
     Msza święta zaczęła się z opóźnieniem, bo kościelny mocował się długo z knotkami, które nie chciały się zapalić. Ministrant komeżkę spinał agrafką, bo zapomniał zgłosić siostrze, że się guzik urwał. Ale wyglądało to niezgrabnie, wobec tego, zamiast czystej, wziął już zabrudzoną. Ale w ostatniej chwili nadleciał jakiś zmartwiony tym aniołek i upomniał go:
     – Jak ci nie wstyd tak iść do ołtarza.
     I ministrantowi faktycznie zrobiło się wstyd. Zdjął wymiętą komeżkę, poprosił siostrę o świeżą, ubrał się w nią szczęśliwy i stanął przy drzwiach, czekając na księdza.
     Tymczasem organista zaczął fałszować, bo nie miał nut. Ale aniołki nie wytrzymały. Najpierw zatkały sobie uszy, potem któryś poderwał się i wyszeptał organiście do samego ucha:
     – Jak ty grasz? Jakbyś jeszcze nigdy nie siedział przy organach. A w szkole mówili o tobie, że taki zdolny.
     Wobec tego organista poprawił się na ławeczce, skupił się i zaśpiewał, jak mógł najpiękniej.
     – Widzisz, co się porobiło? – szeptało Stare Diablisko do diablątka. – A powinno być w kościele tak jak w piekle. A tymczasem zaczyna się tak jak w niebie: pięknie, pięknie. A to nie jest dobrze. Piękno nam szkodzi. Piękno czyni ludzi lepszymi. A wszystko powinno kuleć i to jest nasza robota – powinno być niedoprane, niedoprasowane, krzywe, koślawe. Ci, którzy tu są, powinni to wszystko zauważyć, poczuć niesmak i powiedzieć: „No to po co ja mam przychodzić do kościoła, kiedy on mi nic nie daje”. No, widzisz, ale spróbuję coś zrobić. Popatrz, co robię.
     Tu nachylił się do ucha jakiegoś chłopca i szepnął mu:
     – Popatrz, jaka stara kobieta obok ciebie siedzi. A ty nie wiadomo po co obok niej.
     Drugiemu przypomniał, że ma gumę do żucia w buzi, żeby ją gryzł.
     – Widzisz tamtego dzieciaka? Przypomnij mu, że głodny. Bo faktycznie grymasił w czasie śniadania. Niech się rozpłacze.
     Ale zadzwonił dzwonek pociągnięty przez ministranta i ksiądz wyszedł do ołtarza. Organista grał pieśni, ludzie powoli rozkręcali się, śpiewali. Ksiądz otworzył mszał, z pewnymi kłopotami znalazł odpowiednie strony, z pomocą aniołka, który go uspokajał, żeby się nie spieszył. Spojrzał na kościół i zobaczył chłopca, który gryzł gumę. Obok dziecko małe zaczęło płakać do mamy, skarżąc się, że jest głodne. Jakiś chłopiec wypychał się z ławki, z miejsca obok starej kobiety. Ksiądz miał ochotę już zdenerwować się albo udawać, że go to nic a nic nie obchodzi, ale pod wpływem aniołka zrozumiał, że gdy powie tak jak zwykle, to nikt tego nawet nie zauważy. Tym bardziej, że aniołek stał obok i prosił:
     – Powiedz parę słów wstępu, że Adwent się zbliża albo że dziękujesz ludziom i dzieciom, że przyszły.
     Przeżegnał się i pogodnym głosem zwrócił się do zgromadzonych ludzi:
     – Serdecznie was witam w kościele, cieszę się, że przyszliście na Mszę świętą, pomimo to, że jak to w Adwencie, pogoda nie jest najpiękniejsza. Będziemy się wspólnie modlili do Boga w ten dzień święty, tym bardziej, że trzeba się przygotować do Bożego Narodzenia.
     Na co wszystkie dzieci w kościele się uśmiechnęły. A ksiądz, zachęcony przez aniołka, który przy nim stał, mówił dalej:
     – A najlepiej dzieci mogą się przygotować do Bożego Narodzenia ze świętym Mikołajem. I wraz z nim sprawiać radość wszystkim swoim najbliższym.
     Tu jakieś małe dziecko, które posłyszało o świętym Mikołaju, zaczęło klaskać w rączki. Inne dzieci to podchwyciły i za chwilę cały kościół klaskał z radością. Stary Diabeł zgrzytał ze złości zębami, ale nic nie pomogło. Dzieci biły brawo. I ksiądz się uśmiechnął jeszcze bardziej i sam zaczął bić brawo. Dopiero gdy się uciszyły, dodał:
     – A teraz przeprośmy Pana Boga za to, że czasem sprawialiśmy ludziom smutek zamiast radości.
     I teraz wszystkie dzieci z pełnym zrozumieniem zaczęły odmawiać:
     – Spowiadam się Panu Bogu Wszechmogącemu…
     A Stary Diabeł wściekły nic tylko zgrzytał zębami. Ale ksiądz był już taki uradowany, że powiedział:
     – Do pierwszego czytania proszę zamiast lektora dziewczynkę z kościoła na ochotnika.
     Najpierw dzieci były tak zaskoczone, że nie zareagowały. Najbardziej przytomna okazała się dziewczynka, która zaczęła klaskać, i ruszyła do ołtarza. Za nią pobiegła mama, bo okazało się, że dziewczynka nie dostaje do pulpitu. Na szczęście pan kościelny był na miejscu i przyniósł natychmiast stołeczek. Mama postawiła na nim dziewczynkę ku uciesze wszystkich dzieci. Tymczasem okazało się, że dziewczynka nie bardzo umie czytać. Potrafi ledwo, ledwo sylabizować. Ale mama jej pomogła. I dzieci w kościele też. I dobrnęli tak wszyscy razem do końca.
     Z czytaniem drugiej Lekcji było inaczej. Ksiądz powiedział:
     – Proszę do czytania drugiej Lekcji jakiegoś chłopca na ochotnika.
     I przyszedł do ołtarza taki, którego się dzieci nie spodziewały. Tym bardziej, że rzadko chodził do kościoła. Stary Diabeł zatarł ręce, przekonany, że ten chłopiec wytnie jakiś numer.
     – Znam go dobrze – zacierał ręce zadowolony. – Tylko patrz uważnie.
     A ksiądz, albo go znał, albo się zorientował po reakcji dzieci, że to trudny chłopiec, podszedł do niego, przygarnął go serdecznie, wskazał miejsce do czytania. Cisza była jeszcze większa niż wtedy, kiedy czytała dziewczynka. I wszystko poszło dobrze.
     – Nie udało się – mruczał diabeł ze wściekłością. – Spróbować trzeba gdzie indziej albo trochę inaczej.
     – Zauważyłeś, w kościele robi się duszno – Stare Diablisko zwróciło się do diabełka. – Kościelny zapomniał otworzyć okien w witrażach. Nawet nie zapomniał. Odłożył na potem. Zapamiętaj, najbardziej ulubionym powiedzeniem ludzi jest: „To potem”. On jest w porządku. On nie odmawia. Wprost przeciwnie: zobowiązuje się, że zrobi, ale nie teraz, bo teraz to jeszcze ma do roboty to, śmo, owo, a więc „potem”. A potem przychodzą inne sprawy, pilniejsze, ważniejsze, a potem się faktycznie zapomina o tym, co się przyrzekło. Przypomni się wtedy, gdy już za późno. I masz: pozamykane na szczelnie okna i jest w kościele duszno.
     Stary Diabeł mówiłby chyba jeszcze długo, gdyby nie zobaczył, że jakiś aniołek podbiega do chłopca siedzącego pod oknem i coś mu szepcze, wskazując na witraż. Chłopiec wstał, był na tyle wysoki, że gdy się wspiął na palce, uchwycił łańcuszek otwierający lufcik. I tak przeszedł wszystkie okna, otwierając lufciki. Stary Diabeł bezradnie patrzył na to, co się dzieje, i spróbował zająć się inną sprawą.
     – A teraz uważaj – szepnął do diablątka. – Zrobimy tak, żeby ksiądz kazanie gadał dla siebie.
     – Co to znaczy, co mówisz, żeby gadał dla siebie?
     – Pierwsze pięć minut mówi dla naszego Przeciwnika.
     – Dla Boga, nieprawda? – spytało diablątko.
     – Jesteś jeszcze mały, to ci wybaczą, ale mnie by nie wybaczyli.
     – A trzecie pięć minut?
     – I trzecie, i wszystkie następne mówi dla nas. Bo ludzie się albo złoszczą, albo niecierpliwią, albo nudzą. Oczywiście są kaznodzieje, którzy mogą mówić i godzinę, a ludzie słuchają ich z otwartymi ustami. Ale to są wyjątki. Tymczasem należy każdemu księdzu wmawiać, że jest tym właśnie wyjątkiem i żeby mówił jak najdłużej. Wobec tego zobacz, co ja teraz zrobię.
     Diablątko spostrzegło, że diabeł podlatuje do księdza, podchodzi do niego od tyłu i coś mu szepcze do ucha. Za chwilę wrócił na swoje miejsce.
     – Coś mu mówił? – spytało.
     – Że jest wspaniały, że głosi jak prorok, że ludzie go słuchają z zapartym oddechem, żeby nie kończył, ale poszerzył swoją główną myśl, powtórzył wniosek końcowy parę razy dla lepszego zapamiętania. Zobaczymy, czy skorzysta z moich rad.
     I tak też to było. Ksiądz mówił i mówił, a Stary Diabeł tylko zacierał ręce z radości.
     – Oby jak najdłużej.
     I nie wiadomo, jak długo by to trwało, gdyby jakiś aniołek nie podfrunął i powiedział tak głośno, że nawet diabły w piekle usłyszały:
     – Diabły cię chwalą, żeś się tak rozgadał.
     I ksiądz nagle przerwał. Widać było, że się zawstydził. Ale już się opamiętał i żeby naprawić to, co zepsuł, powiedział do dzieci:
     – A teraz wam opowiem bajeczkę.
     A dzieci, jakby je kto dotknął różdżką czarodziejską: uśmiechnęły się, przebudziły się z odrętwienia, jak to mówią – nadstawiły uszy do słuchania.
     – Razu pewnego – ksiądz zaczął i gwałtownie zbierał myśli, co należy powiedzieć dalej – razu pewnego – powtórzył. Już wiedział, co powie – jeden ksiądz mówił długie kazanie do dzieci. Bardzo nudne kazanie. Wtedy przybiegł do niego aniołek i powiedział mu: „Diabły cię chwalą”.
     Dzieci wybuchnęły śmiechem. I już było bardzo dobrze w kościele. Stary Diabeł o mało nie zaklął ze złości. Ale się ugryzł tylko w język. I gdy ksiądz skończył kazanie, podszedł znowu do niego i coś mu szeptał.
     – Coś mu powiedział?
     – A na zakończenie niech coś wspomni, że konieczny jest remont ogrodzenia kościoła albo pozłocenie monstrancji i że wzywa wszystkich do dobrowolnego opodatkowania się na rzecz tych potrzeb.
     – A po co tak?
     – Bo to ludzi najłatwiej doprowadza do niechęci, gdy się apeluje do ich kieszeni.
     – Czy naprawdę potrzebne jest to złocenie?
     – Ależ skądże, przydałyby się w tym kościele lepsze mikrofony, wzmacniacz i głośnik z prawdziwego zdarzenia. Ale o tym ani mru mru. Na to by ludzie chętnie wyłożyli pieniądze. Pocieszam proboszcza, że tylko ci, co do kościoła nie chodzą, narzekają na głośniki.
     Ksiądz już chciał sięgnąć po książkę z modlitwami wiernych, ale nagle sobie uświadomił, że to powinny być modlitwy wiernych, a nie modlitwy z książki. Zresztą wpadł na ten pomysł również dlatego, że mu w tym pomógł aniołek. Ten sam, który przerwał mu kazanie. Wobec tego zamiast coś tam przeczytać, powiedział sam od siebie, jako że uznał, że on przecież też jest – a przynajmniej stara się być – wiernym Pana Boga. I powiedział do Pana Boga:
     – Proszę Cię w imieniu swoim i tutaj zgromadzonych dzieci, żebyś błogosławił naszemu życiu tak w domu, jak w szkole. I to zawsze, a zwłaszcza teraz w Adwencie, gdy się przygotowujemy do przyjścia Twojego Syna.
     A dzieci chórem dopowiedziały:
     – Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie.
     Tu przerwał, rozejrzał się po dzieciach i spytał:
     – A jeżeli któreś z was chce, byśmy się pomodlili w jakiejś jego sprawie, to proszę, niech przyjdzie tu do pulpitu i to powie.
     Był prawie pewien, że nikt się nie zgłosi. Stary Diabeł robił wszystko, żeby dzieci przestraszyły się tej propozycji i faktycznie, jedno rozryczało się na cały głos. Nie było wyjścia. Trzeba było udać, że tego się nie spostrzega. I to zaproponował Stary Diabeł księdzu. Albo podejść do dziecka i spytać, czemu płacze. Choć to było ryzyko, bo nie wiadomo, co z tego może wyniknąć. Do tego namawiał księdza aniołek. I na tę sugestię wreszcie ksiądz się zdecydował. Odważył się zejść od ołtarza. Cały kościół oniemiał. Jeszcze tak nigdy nie było. Nachylił się nad płaczącym dzieckiem i, głaszcząc po główce, spytał:
     – Czemu płaczesz?
     Ale odpowiedzi nie było, tylko szloch jeszcze większy. Zdawało się, że nic z tego nie będzie. Stary Diabeł upominał księdza:
     – Trzeba Mszę świętą przerwaną kontynuować. Przecież nie wolno takich rzeczy robić. To jest wbrew zasadom liturgii.
     Ale aniołek tłumaczył księdzu:
     – Pan Jezus brał dzieci w ramiona.
     Nagle dziecko wyjąkało:
     – Moja mama jest w szpitalu ciężko chora.
     – A jak mamie jest na imię? – spytał wzruszony ksiądz.
     – Mama.
     – A tobie?
     – Kasia.
     Ksiądz powrócił do ołtarza i, zwracając się do wszystkich dzieci, powiedział poważnie:
     – Pomódlmy się do Boga, prośmy Go o to, by mama Kasi szybko powróciła do zdrowia.
     A wszystkie dzieci wykrzyknęły:
     – Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie.
     Stary Diabeł rąbnął rogami w ścianę ze złości, aż zadźwięczały, wściekły że mu się nie udało.
     Tymczasem małe diablątko miało wyrzuty sumienia. Bo jako diabeł powinno stać po stronie Starego Diabła. A tymczasem stało po stronie dzieci. I choć się do tego nie chciało przyznać – bardziej po stronie anielątek niż po stronie Starego Diabła.
     Zdawało się, że to już koniec przygód. Ale wcale tak nie było. Okazało się, że ważnym punktem Mszy jest Komunia święta. To wyczuł diabełek z zachowania się Starego Diabła. Widział, że ten zaczyna się niepokoić i denerwować. To zwiastował ogon, który przewracał się z prawej na lewą stronę, który zwijał się jak wąż, kręcił się jak fryga. Nagle Stary Diabeł skoczył jak tygrys do księdza i zaczął go przyspieszać, tłumacząc, że tyle czasu zmarnował. Ale poruszenie było również wśród aniołków. Wynikało z tego, że im też zależy na tej części Mszy świętej. A tymczasem ksiądz, trzymając Hostię świętą w górze, odmawiał tak jak zawsze:
     – Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata.
     I chciał już zacząć rozdawać Komunię świętą, gdy zauważył, że jakiś chłopiec, namówiony przez Starego Diabła, trącił swojego kolegę i, wyciągając rękę z kieszeni, pokazał mu na dłoni malutki samochodzik. Ten drugi, dotąd modlący się, teraz wytrącony ze swojej modlitwy, wziął do ręki samochodzik i zaczął go oglądać.
     – Najnowszy model, Porsche – szepnął pierwszy do drugiego.
     I wtedy ksiądz zrozumiał, że musi coś powiedzieć. Wobec tego powiedział o Komunii świętej tak jak potrafił najpiękniej:
     – Przez Komunię świętą możesz się zbliżyć do Jezusa tak bardzo jak przez nic innego. Możesz Go przyjąć do swojej duszy bardziej niż brat swojego brata, niż ojciec swoje dziecko, niż przyjaciel swojego przyjaciela. Przez Komunię świętą Jezus staje się twój, a ty Jezusa.
     Dzieci, zaskoczone tym, że ksiądz mówi w tym miejscu, w którym nigdy nie mówił, słuchały jak zaczarowane. Chłopiec schował samochodzik do kieszeni zawstydzony. Jego kolega również słuchał uważnie słów księdza, który mówił w dalszym ciągu:
     – Ale wszystko zależy od ciebie, od twojego skupienia. Jak Go przyjmiesz, jak Go przywitasz, jak Go ugościsz. Bo możesz Go prawie nie zauważyć. A możesz być wpatrzony w Niego jak w słońce, jak w kwiat najpiękniejszy. Jak w samego Jezusa.
     Stary Diabeł teraz walił łbem o ścianę raz za razem z wściekłością.
     – Tego ci nie wolno mówić! – wrzeszczał na księdza. – Tego nie ma w mszale! Doniosę na ciebie do kurii, do biskupa! Że buszujesz po Mszy świętej! Że zmieniasz! Że robisz własną liturgię! Zawieszą cię w prawach odprawiania Mszy świętej! Usuną cię stąd i wsadzą na wieś, na najgorszą dziurę, o której pies z kulawą nogą nie wie!
    Może ksiądz się tym przestraszył, a może uznał, że to na dziś wystarczy, bo już sobie układał, że w najbliższą niedzielę wyjaśni dzieciom, że nawet gdyby kto miał grzechy lekkie na sumieniu, to i tak są one odpuszczone przez pobożne uczestniczenie we Mszy świętej. I prosi, żeby się dzieci nie bały przyjmować Komunię świętą. A szatan miał rację, że się złościł. Bo dzieci przystępowały teraz do Komunii świętej z taką pobożnością jak nigdy dotąd.