Biblioteka


DIABLĄTKO W KOŚCIELE



 

DIABLĄTKO W KOŚCIELE

     Stary Diabeł pracował tak z małym diablątkiem przez całą niedzielę. Od samego rana aż do samego wieczora. Już małemu zaczęło się powoli wszystko mieszać, bo Mszy było dużo, tak przedpołudniowych, jak popołudniowych. I księży odprawiających było wielu. Bo był proboszcz, jeden wikary, drugi wikary, do tego jeszcze penitencjarz i rezydent. Każdego Stare Diablisko znało i widziało, jakie ma słabości i przyzwyczajenia. Znało nie tylko księży, ale i ludzi biorących udział w tych Mszach świętych, łącznie z dziećmi, które rozrabiały na swój sposób. Robota Starego Diabła była znakomita, finezyjna, psychologiczna. Można się było uczyć bez końca.
 Można było bezgranicznie podziwiać. Gdyby się było już całkiem dużym diabłem. Ale diablątko Nr xxx1 było jeszcze całkiem małe i nie wszystko rozumiało i żal mu trochę było nieudanych Mszy świętych, ludzi spóźniających się na kolejne Msze święte, fałszującego chóru, niezgrabnych ministrantów, słabo czytających lektorów. Jeszcze się po prostu nie potrafiło cieszyć z tego powodu, że coś było gorsze niż być powinno.
     Tak było tym wszystkim skołowane, że doszło do katastrofy. Gdy po ostatniej wieczornej Mszy świętej ludzie wyszli z kościoła i zostały zamknięte drzwi wejściowe, Stary Diabeł, zamiast wyjść z ostatnimi, miał jeszcze jakieś sprawy do przypilnowania w zakrystii. I tam przebywał do końca, do chwili, gdy kościelny wychodził już do domu. Za nim wysmyknęło się Diablisko. Drzwi zostały zatrzaśnięte, a diablątko nie zdążyło. Jeszcze myślało, że wyleci przez jakieś otwarte okno. Ale wszystkie były pozamykane. Gdyby to był zwyczajny dom, to by przeleciało przez mur, ale to nie były zwyczajne ściany, lecz ściany poświęcane, namaszczone, przez nie żaden diabeł, nawet taki mały jakim był Nr xxx1, nie mógł przelecieć. Przepadło. Jeszcze usiłował znaleźć jakąś szparę, dziurę, szparkę. Daremnie. Nic takiego nie znalazł, mimo że oblatywał dokładnie wszystkie ściany od dołu do góry, węszył, wypatrywał. Nic, kompletnie nic. Żadnych możliwości.
     Bał się, co będzie dalej. Żeby go nie zauważyli aniołowie i nie uwięzili w niebie. Zastanawiał się, gdzie się schować. Najpierw zdawało mu się, że zakrystia będzie najlepsza, ale potem powrócił do wnętrza kościoła. Tu wiele przestrzeni. Będzie gdzie uciekać, gdyby go napadły anioły i chciały go zamordować, jak to po wielokroć ostrzegały go diabły. A więc przycupnął w najciemniejszym kątku pod chórem, obok konfesjonału, który pachniał mu grzechami, i czekał, kiedy wreszcie przyjdzie rano i zostaną otworzone drzwi. Ale do rana było jeszcze bardzo daleko. Przecież dopiero był późny wieczór. W kościele było ciemno. Tylko błyszczało rubinowe światełko obok tabernakulum. Wiedział już od Starego Diabła, że tam mieszka Pan Jezus ukryty pod postaciami chleba. Ale zamknięty na złoty kluczyk, wobec tego nic nie zrobi.
     Na razie było cicho. Odgłosy miasta czasem pojawiały się, ale jakby nie z tego świata, czasem zadźwięczał żyrandol, smuga światła przecięła kolorowe witraże i to tyle. „Byle tylko nie przyleciały anieliska i nie odkryły mnie tutaj”. Czas się dłużył. Oczy same się zamykały do snu. Nie bez powodu. Przecież dzień był pełen wrażeń. I to jakich.
     I wtedy przyleciały. Ale nie anieliska czy anielice, lecz aniolątka. Takie małe jak on sam albo nawet mniejsze. Utworzyły koło i zawisły w powietrzu. W pierwszej chwili nie wiedział, dlaczego tak i dlaczego tu. Dopiero za moment spostrzegł, że one zawisły nad tabernakulum. Widział je wyraźnie, bo każdy aniołek miał nad czołem przyczepioną na złotej obrączce świecącą gwiazdkę. Ale poza tym zdawało mu się, że gdyby nawet nie miały tych gwiazdek, to by i tak świeciły samymi sobą. Były wszystkie do siebie podobne, a każdy inny. Choćby przez to, że każdy miał inny kolor sukienki. I śpiewały. Przepięknie. Nigdy jeszcze nic takiego nie słyszał. Jakoś nie bał się ich. Nie wyobrażał sobie, żeby mu mogły zrobić coś złego. Zrozumiał, że śpiewają Panu Jezusowi, żeby Mu się nie nudziło tak samemu siedzieć w złotym domku, albo ot tak, żeby Mu okazać, że nie zapomniały o Nim. I nagle zapragnął być z nimi i śpiewać tak pięknie jak one.
     Ani się spostrzegł, jak był w górze i leciał do kolorowego, świecącego, śpiewającego kręgu, który śpiewał, trzymając się za ręce. Wpadł akuratnie w miejsce, gdzie był Srebrny. Zakotłowało się. Srebrny odskoczył jak oparzony. Inne aniołki, które były w najbliższym towarzystwie, zachowały się podobnie, przerywając śpiewanie, rozrywając krąg. Ale Niebieski z uśmiechem największej radości wykrzyknął:
     – Śpiewamy dalej i nie rozrywamy koła.
     Aniołki posłuchały go, jak gdyby nic się nie stało. Śpiewały nadal i zwarty krąg tak jak dotąd trwał. Wszystkie aniołki trzymały się za rączki. Diablątko nieśmiało wyciągnęło swoją łapkę do najbliższego aniołka, a był nim Niebieski. Ten uchwycił ją serdecznie. Wobec tego diablątko uszczęśliwione wyciągnęło lewą łapkę do sąsiada z drugiej strony, a był to Srebrny. Ten się zawahał. Ale popatrzył na Niebieskiego i natychmiast zrobił tak samo.
     Gorzej było ze śpiewaniem. Diablątko usiłowało śpiewać, ale z jego gardła wydobywały się tylko pomruki. Zawstydziło się tego i przestało. Ale zauważył to Niebieski, zbliżył się do niego i powiedział po cichu:
     – Nie przejmuj się, tylko śpiewaj. Jak nie będziesz śpiewał, nigdy się nie nauczysz. Tylko gdy będziesz dzień za dniem próbował, tylko wtedy wyrobisz sobie głos.
     – To znaczy, że mogę zostać z wami?
     – Oczywiście. Nie ty pierwszy.
     – No ale przecież jestem taki czarny. Mam różki i kopytka.
     – Wszystko to się zmieni, jak tylko będziesz starał się być dobry.
     – I już nie będę się nazywał Nr xxx1?
     – Nie. Tak jak będziesz chciał. Choćby: Wybielony.
     Diablątko tak się ucieszyło, że aż.