Biblioteka


DIABELSKIE PREZENTY



 

DIABELSKIE PREZENTY

     Był pierwszy piątek miesiąca i ksiądz siedział w konfesjonale już długo. Trochę zaspał, bo wczoraj był pierwszy czwartek miesiąca i również długo siedział w konfesjonale i spowiadał stare babcie i starych dziadków, którzy prawie żadnych grzechów nie mają, ale chcą z siebie strzepać nawet pyłki grzechów. Bo przeważnie myślą sobie tak, że gdy ich Pan Bóg zabierze z tego świata, powinni stawić się przed Niego czyści jak łza. A więc wyznawali grzechy, choćby takie, że byli smutni dla swych najbliższych, czyli dla synowej albo zięcia – bo dla córki albo syna nigdy! – narzekali, że już dawno nie mają rodziców i że zbytnio pobłażali swoim wnuczętom. Rozpuszczają ich i na wszystko pozwalają.
     Ksiądz spowiadał również i dzieci, te, które szły do szkoły dopiero później albo po południu. Najbardziej lubił spowiadać dzieci, zwłaszcza te, które nie mówiły tylko tak, jak jest napisane w książeczce do nabożeństwa, ale tak jak było naprawdę. A więc słuchał cierpliwie, gdy jakiś chłopiec mówił: „Opuściłem pacierz poranny trzy razy, a wieczorny pięć razy”. Ale cieszył się, gdy usłyszał: „Powiedziałem do siostry: ty świnio, i to kilka razy”; „W czasie lekcji nie uważałem i grałem z kolegą w wojnę morską, i to dużo razy”; „Nie odrobiłem zadań w domu i odpisałem matematykę od kolegi, i to kilka razy”. A ksiądz nie cieszył się z tego, że chłopiec tak obraził siostrę, zrobił przykrość nauczycielowi, nie pracuje nad sobą, był leniwy i zasmucił Pana Boga, tylko cieszył się, że chłopiec rozumie, co to znaczy grzech.
     Ale po pewnym czasie spostrzegł, że spowiedzi się popsuły. Jedna za drugą schematyczna, książeczkowa, zimna, odklepana, nieludzka. Usiłował pomagać swoim zwyczajem. Zadawał pytania dotyczące domu, rodziców, rodzeństwa, szkoły, kolegów, koleżanek, nauczycieli, pracy szkolnej, zainteresowań. Nic. Groch o ścianę. Żadnego kontaktu, zaskoczenie, zmieszanie jeszcze większe, najwyżej zdawkowe odpowiedzi. Przecież to jego chłopcy, jego dziewczęta, z którymi ma dobry kontakt, którzy spowiadają się u niego od dawna. Westchnął:
     – Boże, ratuj, pomóż, bo nie daję sobie rady.
     Pan Bóg usłyszał, jak wszystko, tę prośbę i powiedział do któregoś z archaniołów:
     – Wyślij mu aniołki z pomocą.
     Ten wskazał Niebieskiego i Srebrnego, którzy akurat byli pod ręką. W mgnieniu oka pobiegli do kościoła, rozejrzeli się.
     – Widzisz! – wykrzyknął aniołek Niebieski do Srebrnego. – Stary Diabeł szaleje. Tylko co on tam robi?
     A tamten ich jeszcze nie spostrzegł. Mogli go więc obserwować z ukrycia. Widzieli, jak przylepia się do kolejnego dziecka, perswaduje mu, tłumaczy, grozi pięścią, wymachuje obiema rękami, jakby je chciał przestraszyć. Mogli się przekonać naocznie, jak pod wpływem tych rozmów dziecko więdnie, smutnieje coraz bardziej, jak rośnie strach na jego twarzy i zamiast iść do konfesjonału, bo to akuratnie była jego kolej, nie przyklękając nawet wymyka się z kościoła. Srebrny wykrzyknął do niego:
     – Poczekaj! – i chciał za nim biec.
     Ale Niebieski przychwycił go w biegu i powiedział:
     – Najpierw przypatrzmy się dokładnie, co się dzieje.
     Patrzyli więc dalej, co Stary Diabeł robi z następnym dzieckiem. Znowu to samo co z poprzednim. Ale w tym wypadku nie udało mu się do końca, bo dziecko jednak poszło do spowiedzi. Patrzyli dalej. Znowu kolejne dziecko było atakowane przez Starego Diabła. Znowu dzieciak nie zrezygnował ze spowiedzi, choć był przestraszony.
     – Ty z jednej strony, ja z drugiej i złapiemy go – Niebieski powiedział do Srebrnego.
     Podbiegli, ale nie udało się. Stary Diabeł w ostatnim momencie wymknął się im i uciekł pod sam sufit kościoła. Nie spodziewali się, że on jest taki szybki. Pognali za nim, bo spostrzegli się, że chciał przedostać się przez wywietrznik z kościoła na strych. Ale na wywietrzniku była namalowana gwiazda betlejemska. Diabeł nie odważył się przez nią przejść. Odbił się tylko i pognał w świecznik. Był nieoświetlony, bez żadnego krzyża, podarowany przez jakąś staruszeczkę. Zniknął im w tym świeczniku. Wobec tego całkiem spokojnie zaczęli penetrować kryształowy żyrandol. Aż go zauważyli pomiędzy pajęczyną. Ale on wyrwał się z żyrandola, runął w dół i wpadł do kraty w posadzce: wylotu ogrzewania. Zakotłowało się, buchnął tuman kurzu, strasząc dzieci. Aniołki zatrzymały się. Niebieski przystanął, mówiąc do Srebrnego:
      – Poczekamy na niego. Jemu tam dobrze w tym kurzu, ale zatęskni za dziećmi.
      I tak się też stało. Po chwili wygramolił się stamtąd, zakurzony, ale pełen energii. Nie spodziewał się, że aniołki będą miały tyle cierpliwości, żeby czekać na niego. Spostrzegłszy je, uciekł w organy. Wpadł w jakąś piszczałkę, myśląc, że to najbezpieczniejsze miejsce. Nie spodziewał się, że w zwyczajnych rurach tyle świętości, tyle melodii świętych, tyle Bachów, Mozartów, tyle „Ave Verum”, „Ciebie Boga wychwalamy”, „Przybądź, Duchu Święty”. Gdy wydostawał się przez otwór w piszczałce, był prawie nieprzytomny, prychający, ledwo łapiący powietrze. Dał się zgarnąć. Był całkowicie otumaniony, bezwolny i bez sił. Bez trudu dał się ująć z jednej i z drugiej strony pod rękę. Nawet prawie był im wdzięczny, że pomogli mu się poruszać.
      – Chcieliśmy ci postawić tylko jedno pytanie. A ty uciekałeś przed nami, jakbyśmy ci chcieli krzywdę zrobić.
      – Ja uciekałem? – już wracał do przytomności. – Co wy, wariata ze mnie robicie? Ja przed nikim nie zwiewam. Ja pietra nie mam. Przed nikim. Was też się nie boję – mówił z fałszywym uśmiechem.
      – Tak wyglądało, że uciekasz.
      – Nie ma przed kim. Jak nie wierzycie, możemy spróbować. Ja dobry jestem. Ja myślałem, że wy tak dla wygłupu. Zresztą – mowa – po co miałbym wiać przed wami? – kłamał w żywe oczy. – Przecież wy wszystkich kochacie, mnie również.
      – Wobec tego odpowiedz nam na pytanie. Coś ty mówił dzieciom, które czekały w kolejce do konfesjonału? A więc, co ty tam robiłeś?
      – Pomagałem wam – odpowiedział z najsłodszym uśmiechem, na jaki go tylko było stać. Ale widać było, że to uśmiech nieszczery. Nie był do końca pewny, co wiedzą, a czego się tylko domyślają.
      – Ty nam? A w jaki to sposób chcesz pomagać?
      – Wciskam im w łeb ważną, jak to wy mówicie, cnotę.
      – A jakaż to cnota? – aniołki były już zupełnie zaskoczone.
      – Cnotę wstydliwości.
      – Cnotę wstydliwości?- zdumienie aniołków sięgało szczytu. – A dlaczegóż to tak?
      – Każdy powinien się wstydzić, gdy coś z nim jest nie tak, no nie? Dobrze mówię?
      – Tak, tak – odpowiedziały aniołki skonfundowane.
      – No to się odczepcie ode mnie – i diabeł zmył się.
      – Popatrz, co on robi! – wykrzyknął aniołek Niebieski.
      Srebrny ze zdumieniem patrzył na to, co się dzieje. Diabeł przyczepił się do chłopca, który odchodził od konfesjonału, i coś mu szeptał do ucha, równocześnie machając ręką z lekceważeniem, uśmiechał się poufale, drwiąco i ironicznie.
      – Co on robi?
      – Przecież ci tłumaczył, pomaga nam budować w ludziach cnotę wstydu.
      – I ty mu wierzysz. Zaraz się przekonamy.
      – Poczekaj, najpierw musimy się spytać tego, który idzie do spowiedzi.
      Podbiegł do chłopca, który czekał na spowiedź, i zapytał go:
      – O czym teraz myślałeś?
      Zapytany zamilkł speszony.
      – Powiedz, proszę, jestem aniołem, no, jeszcze nie całkiem aniołem. Jestem aniołkiem Niebieskim. Powiedz, proszę.
      – Najchętniej odszedłbym od konfesjonału.
      – Dlaczego?
      – Bo mi wstyd.
      – Czego? – aniołek chciał być całkiem pewny.
      – Grzechów. Sam nie wiem, jak mogłem tyle narozrabiać.
      – A jak grzeszyłeś, to nie wstydziłeś się?
      – Nie.
      – To chcesz odejść?
      – Wolałbym iść może do obcego księdza, który mnie nie zna, ale się boję, że ten drugi też mnie rozpozna, bo mi głupio, co on sobie o mnie pomyśli, gdy usłyszy moje grzechy.
      – Ale przecież ten pierwszy to twój przyjaciel. Sam sobie go wybrałeś.
      – Ale teraz się jakoś wstydzę. Najchętniej poszedłbym do domu, a nie do spowiedzi.
      – Zrozumiałeś? – szepnął Niebieski do Srebrnego. – Taka jest robota diabła. A teraz spytajmy tego chłopca, który odszedł od konfesjonału. Dowiedzmy się, co jemu szeptał diabeł.
      – Gdzie on?
      – O, siedzi już w ławce.
      Podfrunęli obaj.
      – Co sobie myślisz teraz, po spowiedzi?
      – Niepotrzebne te lęki i strachy. Ksiądz wcale mi nie nawymyślał. Chyba nawet mnie nie poznał. Ma tylu ludzi na głowie. Był serdeczny, miły. A ja bałem się, jak kto głupi. Gdybym wiedział, to bym nawet dłużej porozmawiał. Z tego wynika, że nie jestem taki najgorszy, że inni też tyle mają grzechów albo nawet więcej. Nie mam się co wstydzić moich grzechów.
      Aniołki słuchały tych wyznań całkowicie zdruzgotane. A chłopiec dalej mówił niefrasobliwie:
      – W sumie żadnych strasznych rzeczy nie wyczyniam. Niepotrzebnie się tym przejmowałem. Właściwie nie było z czym iść do spowiedzi.
      – No i co ty na to? – pytał Srebrny Niebieskiego.
      – Stało się to, co się mogło stać najgorszego. Stary diabeł powiedział nam prawdę: daje dzieciom wstyd przed spowiedzią, żeby albo nie spowiadały się i poszły do domu, albo zataiły grzechy, albo odbyły spowiedź schematycznie. No i co my teraz? A potem zabiera im ten wstyd, który im dał przed spowiedzią. I widzisz, już się potem nie wstydzą grzeszyć, a spowiedź uważają za niepotrzebną.
      – Jak go znamy, będzie tu przychodził codziennie. Ale my zabierajmy się do roboty. Trzeba znaleźć tych, co pouciekali z kościoła. I wytłumaczyć im, co to znaczy spowiedź.