Biblioteka


Być razem z Jezusem w Wielki Czwartek



     Być razem z Jezusem w Wielki Czwartek. Wsłuchać się w czytane w czasie nabożeństwa wielkoczwartkowego teksty Ewangelii. Być razem z Jezusem w Jego ostatnich godzinach życia, które się chyba zaczęły wtedy, gdy doszła do Niego wiadomość, że jeden z Jego apostołów jest na usługach kapłanów i ma za zadanie ułatwić im uwięzienie Go. Gdy jest już za późno na wszystko. Jezus jest świadomy, że już nie uda Mu się wyjść z pułapki, w którą sam wszedł. Kapłani chcą Go zgładzić przed świętami. Towarzyszyć Jezusowi, gdy widzi, że nie uda Mu się dotrwać do świąt, które by Mu mogły przynieść oddech. Wie, że to już koniec. Poleca przygotować Paschę w miejscu zakonspirowanym. To ostatnia chwila spokojna przed szaleństwem, które się zaraz rozpęta. Ale to już nie Pascha. To pożegnanie z apostołami. Ale równocześnie to stworzenie instytucji, w której na kształt, na zasadzie starotestamentowej Paschy będzie mógł obcować ze swoimi wyznawcami po wsze czasy – i z tobą. Patrzeć, brać udział w tym pożegnaniu przesyconym miłością i smutkiem, chęcią trwania i przebaczeniem. Są szczegóły wzruszające, choćby mycie nóg apostołom. „Dałem wam przykład, abyście jako ja wam i wy drugim czynili”. To do ciebie również. Nogi umywać swoim bliźnim. Prawie jak nakaz, jak obowiązek. Nogi umywać. Nogi umywać swoim uczniom. Zaczynając od Piotra, który za parę godzin zaprze się Go. I Judaszowi. Nogi umywać. „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują”. Już przy stole jest wstrząsające oświadczenie: „Jeden z was mnie wyda”, które wywołuje zamieszanie wśród apostołów, które wywołuje zamieszanie w tobie: Czy to ja, Mistrzu? Bo w czymże jest Judasz gorszy od ciebie. „Czy to ja, Mistrzu”. „Jeden z was mnie wyda” – oświadczenie, które być musiało, bez którego nic nie byłoby zrozumiałe, bez którego nie byłoby tego pożegnania, nie byłoby tej wieczerzy. I potem jeszcze to, co dla Niego było najważniejsze, a co dla nich, rozdartych pomiędzy przerażenie i niepewność, jeszcze nie całkiem zrozumiałe: rozdanie pobłogosławionego chleba za słowami: „To jest ciało moje, które za was będzie wydane”. Dla ciebie to nie zaskoczenie. Wyciągasz rękę po ten święty chleb: Ty już wiesz, co te słowa znaczą. Wiesz więcej niż apostołowie. I na końcu, dopiero na końcu – jakby na to, żeby byli w stanie wytrzymać napięcie tego spotkania przy stole – Jezus podaje im kielich wina ze słowami: „To jest kielich krwi mojej, która za was i za wielu będzie wylana”, z poleceniem: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Odtąd już w tej formie będą wspominać to przejście anioła śmierci, który im zabrał ich Mistrza i Pana, Jego ostatnie godziny życia. Wspominasz i ty, uczestniczysz poprzez Łamanie Chleba w Jego wspaniałym, cudownym życiu. Gdyby nie to, gdyby nie Eucharystia, łatwo mogłoby się stać, że po śmierci Jezusa zginęłaby pamięć o Nim. Skończyłaby się historia Jezusa z Nazaretu, który przegrał walkę z kapłanami i faryzeuszami. Może pamiętaliby Go jeszcze jakiś czas ludzie, których uzdrowił, którzy jedli rozmnożony przez Niego chleb. Pamiętaliby Go najdłużej Jego uczniowie. Ale z roku na rok zacierałby się Jego obraz. Cuda brano by za leczenie, a zmartwychwstanie za przywidzenie, tak iż do następnego pokolenia przeszłyby już tylko strzępy wiadomości, podobnie jak w wypadku Jana Chrzciciela. Ale jest Eucharystia i ty dzisiaj, w ten Wielki Czwartek, przez nią uczestniczysz w tajemnicy męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa – uczestniczysz w Jego całym życiu.
     Towarzyszyć Jezusowi w Jego ostatnich godzinach życia. Gdy udaje się do Ogrodu Oliwnego, mając jeszcze w ten sposób szansę, że Go tu nie znajdą, że doczeka ranka, że doczeka świtu, tłumów, które są dla Niego tarczą obronną, że jeszcze może Mu się uda uniknąć śmierci. Zostawia apostołów, nie zdających wciąż sobie sprawy z zagrożenia, a sam udaje się w głąb ogrodu; boi się, modli się, prosząc Boga o ratunek od śmierci. Takiego Jezusa jeszcze nie widziałeś. Nie czujesz się zażenowany wobec tej sytuacji? Nie wstyd ci za Niego? Wolałbyś bohatera bez lęku i drżenia, który by podjął nierówną walkę na miecze? Albo przynajmniej oddał się w ich ręce wychodząc im naprzeciwko? Ale przecież wcześniej czy później i na ciebie przyjdzie taki czas. Żebyś się nie bał bać się. Żebyś zrobił wszystko, co do ciebie należy. Żebyś się modlił. A potem – co Bóg da. Oczekiwać wraz z Nim, że może jeszcze historia się zatrzyma, może losy przebiegną inaczej, może Judasz wpadnie z żołnierzami do wieczernika, a nie znalazłszy tam nikogo straci ślad. Może nie przyjdzie ani jemu, ani nikomu z napastników do głowy, że Jezus poszedł do Ogrodu Oliwnego, gdzie zresztą nieraz nocował. Może się jeszcze raz Jezusowi uda uniknąć śmierci, jak to udawało Mu się i w Nazarecie, i w Jerozolimie. Ale nie. Taki cud się nie zdarza. Tej prośby Syna nie wysłuchuje Ojciec. Już pobłyskują między drzewami pochodnie. Już dolatuje przytłumiony hałas. To zaatakowani uczniowie, którzy mieli czuwać przy wejściu do ogrodu. Krąg świateł i głosów ścieśnia się, narasta. Już podbiegają do Jezusa zszokowani Piotr, Jakub i Jan, bezradni, nie wiedzący, co to ma znaczyć, co oni mają w tej sytuacji robić. Ale jest już na wszystko za późno. Już pomiędzy drzewami biegną w ich kierunku żołnierze, słudzy kapłańscy z kijami, z wyciągniętymi mieczami. Już są tuż, tuż. Być z Jezusem, który już spokojny, panujący nad sytuacją. Spomiędzy napastników wyskakuje Judasz. Judasz – ty sam. Wciąż czujesz się zagrożony tragiczną postacią tego apostoła. Widzi Jezusa. Zwalnia bieg. Podchodzi. Jest całkiem blisko. Oto Mistrz i Jego apostoł. Jeden z najwierniejszej Dwunastki. Stoją oko w oko. Podchodzi do Niego, całuje Go mówiąc: „Bądź pozdrowiony, Mistrzu”. A więc przyszedł, aby swojego Mistrza i Pana uratować, osłonić, wyrwać, wyprowadzić z tej jerozolimskiej pułapki? Znowu będą wędrowali razem wśród łąk i pól, będą płynęli łodzią po Jeziorze Galilejskim, będą jedli z tłumami chleb cudownie rozmnożony, będą uzdrawiać chorych, wskrzeszać umarłych. On, Judasz, na to teraz przyszedł, aby w tak dziwny sposób przynieść swojemu Mistrzowi ratunek? Ale nie. To jest umówiony znak dla napastników. Teraz rzucają się na Niego. On jeszcze ma czas, aby powiedzieć Judaszowi: „Przyjacielu, po coś przyszedł?” (Mt 26,50). Wciąż ma go za przyjaciela? A więc uważa, że nie wolno tamtych lat uznać za skreślone. A więc tak wygląda również miłość nieprzyjaciół? Ale to już jest koniec. Piorun nie padł, który by poraził tych, którzy się ośmielili podnieść rękę na Syna Człowieczego. Hufce aniołów nie zstąpiły z nieba, aby wyciąć w pień Jego wrogów. Jezus zostaje związany. Jeszcze coś mówi, ale na to już nikt nie zwraca uwagi. Najważniejsze, że już Go prowadzą. A tam na nich czekają. Wszystko przygotowane do rozprawy. Są świadkowie, są dowody. Ale chyba za duże zdenerwowanie, że aż musi interweniować najwyższy kapłan. Występuje z pytaniem, które jest pytaniem o wszystko: „Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego?” (Mk 14,61). Jeżeli Jezus odpowie: Nie – jest wolny. Ale On choć wie, czym to grozi, odpowiada to, na co oni czekali w niepewności aż do gęsiej skórki: „Ja jestem”. A więc wpadł. Za to bluźnierstwo według Prawa należy się śmierć. Być razem z Jezusem w Wielki Czwartek.