Biblioteka


Towarzyszyć Jezusowi w Jego męce



     Towarzyszyć Jezusowi w Jego męce. Rano być z Nim u Piłata. Gdy Go oskarżają Żydzi, że podburza tłumy, że zakazuje płacić podatki. Słuchać dialogu, jaki trwa: „Czy Ty jesteś królem żydowskim?”
     „Tak, ja nim jestem” (Mk 15,2). „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu” (J 18,37). Przyjąć to wyznanie jako jedno z najważniejszych, bo złożone na parę godzin przed śmiercią, bo złożone wobec człowieka, od którego zależy śmierć czy życie. „Dać świadectwo prawdzie”. Prawdzie wyrażanej słownie dać świadectwo życiem – sposobem bycia, działania, postępowania, tak modlitwą jak stosunkiem do ludzi. Dawać świadectwo prawdzie – jako jedno z najważniejszych poleceń przekazanych nam przez naszego Mistrza. Potem przyglądać się ze ściśniętym sercem rozgrywce pomiędzy Piłatem a tłumem sterowanym przez kapłanów i faryzeuszów. Rozgrywce, do której Piłat wprowadza Heroda, Barabasza, ubiczowanie, widowiskowe pokazanie Jezusa tłumom, z gestem: „Oto człowiek”. Do której wprowadza starszyzna żydowska zagrożenie: „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się cezarowi” (J 19,12). Niemniej, istotną rolę odgrywają tłumy, wciąż wołające: „Ukrzyżuj Go”.
     Czy jest to możliwe, żeby ci ludzie nie wiedzieli, kim jest Jezus. Czyż jest możliwe, żeby był choć jeden człowiek w Palestynie, który by nie wiedział o dobrym Nauczycielu z Nazaretu leczącym chorych, rozmnażającym chleb, by nakarmić ludzi głodnych. W imię czego domagają się więc Jego śmierci. Namówieni przez kapłanów i faryzeuszy. Podburzeni przez nich. Czyli inspirowani jakimś kłamstwem. A więc można tak zmienić człowieka, a więc można tak sterować tłumem, a więc można tak ulec propagandzie. Wreszcie wyrok śmierci. A właściwie przyzwolenie na wykonanie wyroku. Zgoda na żądanie tłumów. Patrzeć na to, co się dzieje, co jest prawie nie do pomyślenia jeszcze przed paru dniami, jeszcze wczoraj, gdy właśnie tłumy były jedyną osłoną Nauczyciela z Nazaretu.
     Ten, który przyszedł dla ludzi, całe życie poświęcił, by otworzyć im oczy na prawdę, pomóc im, by mogli godnie żyć, w decydującej rozgrywce zostaje przez nich odrzucony. Odwracają się od swojego wybawiciela. Idą za tymi, którzy trzymali ich w upokarzającym posłuszeństwie przepisów i paragrafów urągających zdrowemu rozsądkowi, sprzeciwiającym się samemu Prawu Mojżeszowemu. W ostatecznej rozgrywce zwycięża instytucja, która gwarantuje, że będzie tak, jak jest, jak dawniej było, że nie zdarzy się żadne niepewne jutro przy boku Reformatora, choćby mogło być najwspanialsze, ale przecież niepewne. Tym bardziej że On nie chciał być królem izraelskim, choć Mu to proponowano. A więc: „Ukrzyżuj Go”, skoro jest nie z tej ziemi, skoro nie chce być z tej ziemi. Być przy Jezusie skazanym na śmierć przez swój naród. Gdy idzie pod krzyżem na Golgotę, gdy nawet swojego krzyża donieść na górę nie może. Iść z Nim razem. Spotkać go tam jak niewiasty jerozolimskie. Płakać z nimi. Użalić się nad Nim.
     A potem już stać pod Jego krzyżem wraz z Matką Jego, św. Janem i św. Marią Magdaleną. Współcierpieć z Nim. Słyszeć urągania Jego wrogów. Szyderstwa, potępienia. Dla nich Jezus jest już nie tylko odrzucony przez świątynię i naród ale i przez Boga. Wróciło dawne myślenie: jeżeli byłby człowiekiem sprawiedliwym, Bóg nie dopuściłby do tego, by to się stało, co się stało. Jeżeli więc to się stało i zawisł na krzyżu, świadczy to dobitnie, że Jezus był grzesznikiem okłamującym lud i został przez Boga opuszczony. Słuchać tego co Jezus mówi. A mówi On rzeczy zaprzeczające tym poglądom. Gdy łotr wiszący obok prosi Go: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”, odpowiada mu: „Zaprawdę, powiadam ci, dziś ze mną będziesz w raju” (Łk 23,42-43). A więc nie dał się pokonać. Nie zrezygnował z niczego, czego nauczał. Stwierdza raz jeszcze – nieprawdą jest, że biedny, cierpiący, umierający na krzyżu jest grzesznikiem, jest odrzuconym od Boga. Jeszcze tylko to, czego tak uparcie uczył: modlitwa za nieprzyjaciół swoich – „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Na koniec troska o Jana – o nas wszystkich w Niego wierzących – troska o Matkę: „Rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja” (J 19,26-27). Potem tylko Jego rozdzierające wołanie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mt 27,46).
     I śmierć. Już po wszystkim prośba u Piłata Józefa z Arymatei o zezwolenie pochowania ciała Jezusa. Zdjęcie z krzyża. I „Pieta”. Matka trzymająca na kolanach ciało swojego Syna – jak to Tradycja nam w pamięci utrwaliła. Potem już tylko szybkie – bo się wieczór zbliżał – obsypanie ciała Jezusa mieszaniną mirry i aloesu, owinięcie w płótna i złożenie Go do grobu wykutego w skale.
     Ale to tak musiało się stać. Gdyby hufiec aniołów obronił Go przed uwięzieniem, gdyby piorun poraził tego, który uderzył Go w twarz, jaki byłby to Syn Człowieczy. Jaki byłby to nasz Mistrz i Pan, który miałby swoje życie ułożone na specjalnych warunkach, który miałby nadprzyrodzoną ochronę, nadzwyczajne udogodnienia, który by w końcu nigdy nic nie ryzykował, którego odwaga nie byłaby odwagą, którego ryzyko nie byłoby ryzykiem. A tak stał się jednym z ludzi, którzy przegrywają, którym się życie nie uda i to właśnie na skutek tego, że są odważni, że ryzykują i mówią prawdę, i nie podlizują się, nie udają przyjaźni, serdeczności, oddania wobec możnych tego świata, wobec kierowników, dyrektorów, by ich sobie pozyskać. Którzy nie naginają sposobu postępowania, sposobu mówienia, sposobu myślenia do tego, co jest dobrze widziane, co jest uznawane, co się opłaca mówić, działać. Jezus musiał przegrać, by być solidarny z tymi bezimiennymi bohaterami, którzy ratują nie tylko godność swojego człowieczeństwa ale godność społeczeństwa, ludzkości całej.