Biblioteka



Pogrzeb



 


                                                  Pogrzeb 

                        Piątek, 8 kwietnia 2005 r. Plac przed 
                        Bazyliką św. Piotra. Ołtarz naprzeciw bramy
                        wiodącej do bazyliki. Przed ołtarzem, na
                        płycie placu, rozłożony prostokąt kolorowego
                        dywanu i postawiony na nim, z boku,
                        wielkanocny paschał.


 


Godzina 10.oo. Z bazyliki wychodzi orszak liturgiczny. Głównym
celebransem jest kardynał Joseph Ratzinger, dotychczasowy prefekt Kongregacji do spraw Doktryny Wiary. Obok niego po prawej stronie kardynał Angelo Sodano, dotychczasowy sekretarz stanu. Szlachta rzymska wynosi trumnę. Surową. Koloru dojrzałych kłosów pszenicy, bez żadnych ozdób. Wybucha kaskada oklasków. Niosący trumnę podchodzą do dywanika i na nim ją kładą. Główny ceremoniarz umieszcza na trumnie ewangeliarz dużego formatu i otwiera go. Obserwuję pilnie to, co się dzieje, i budzi się we mnie sprzeciw:


     Trumnę kłaść tak na ziemi? Bez katafalku, bez świec, bez jednej wiązanki kwiatów, bez żadnego wieńca. Ani kropli wody święconej?


     Pocieszam się: Może to wszystko nastąpi potem. Jednak na razie nic się nie dzieje. Oprócz tego, że zrywa się wiatr i gwałtownie, to w tę, to w tamtą stronę kartkuje ewangeliarz położony na trumnie, aż wreszcie go zamyka.


     Zaczyna się Msza święta. Chóry pięknie śpiewają. Kazanie wygłasza główny celebrans. Opowiada, jak przebiegało życie Jana Pawła II pod hasłem: „Pójdź za mną”. Kończy świetnym obrazem: „Nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca i widzi nas, i nam błogosławi”.


     Po zakończeniu mszy świętej, po Litanii do Wszystkich Świętych, po egzekwiach, odchodzą od ołtarza celebransi, na placu pozostaje trumna, jeszcze bardziej samotna. Tak jak człowiek po śmierci staje samotny przed Bogiem.


     Czekam z napięciem, co będzie dalej. Wygląda na to, że na tym obrzędy pogrzebowe się skończą.


     Aż tu naraz wyłaniają się patriarchowie greckokatoliccy rozmaitych obrządków, w rozmaitych strojach, w złocistych kołpakach albo w czarnych welonach na głowach. Jak Magowie, którzy złożyli hołd Nowo Narodzonemu. Otaczają ciasnym półkręgiem trumnę i zaczynają – oni sami, nie chór – śpiewać po grecku modlitwy za umarłych.


     Pojawia się w rękach jednego z nich – to Stechanos Il Ghattas, koptyjski patriarcha Aleksandrii – kadzielnica, którą okadza trumnę. Wznosi się dym w górę – prastary symbol modlitwy skierowanej do Boga.


     I nieoczekiwanie zmienia się atmosfera wśród uczestników liturgicznych obrzędów i zgromadzonych na placu tłumów. Patriarchowie jakby odczarowują ten sztywny, zimny łaciński ceremoniał, czyniąc go ludzkim, spontanicznym, autentycznym.


     Szkoda, że tak krótko to trwa. Odchodzą żegnani oklaskami. Rozpraszają się w tłumie kardynałów.


     Po dłuższej chwili przychodzi dwunastu szambelanów papieskich – w ciemnopopielatych garniturach, ci sami, którzy przynieśli trumnę. Teraz zabierają ją i wynoszą do wnętrza bazyliki w szumie oklasków.