Biblioteka


BURSZTYNY



 

BURSZTYNY

     A gdy święty Mikołaj skończył rozdawanie prezentów na ziemi i razem z aniołkami wrócił do nieba, natychmiast poszedł spać. Był zmordowany do ostateczności. Aniołki, które mu towarzyszyły, były zmordowane do ostateczności. Wszystkie buchnęły się w pierzyny chmurek i zasnęły twardo. Niebieskie, zielone, srebrne, złote, bieluśkie – wszystkie. I spałyby tak chyba do białego rana, ale w którymś momencie aniołek Złoty obudził się. Coś go uwierało. Ale co go mogło tak uwierać? Mięciutkie jak pierzyna puchowe obłoczki? Na pewno nie. A jednak coś go uwierało i uwierało. I nagle zorientował się, że to sumienie go uwiera. „Dlaczego mnie sumienie uwiera? Co mnie uwiera w sumieniu?” – pomyślał Złoty. I wtedy odkrył: „No, oczywiście, jak ma mnie nie uwierać. Wszyscy dostali prezenty, wszyscy zostali obdarowani przez świętego Mikołaja, a on co? Jego nikt nie obdarował.. To jasne, świętemu Mikołajowi trzeba dać prezent. I to jakiś wspaniały prezent”. Podszedł do Srebrnego, który spał jak suseł, i obudził go. Srebrny, jeszcze nieprzytomny ze snu, zapytał:   
     – Co się stało?
     – Święty Mikołaj nie dostał żadnego prezentu.
     – Święty Mikołaj? Jakiego prezentu? – zdziwił się zaspany Srebrny.
     – Ktoś powinien mu dać.
     – Ale kto?
     – My.
     Srebrny obudził Zielonego, Zielony obudził Niebieskiego, Niebieski obudził Czerwonego, Czerwony obudził Pomarańczowego – wszystkie obudziły się z tym samym pytaniem:
     – Co się stało?
     Złoty wyjaśniał:
     – Wszyscy dostali prezenty, a święty Mikołaj nie.
     Anielątka, nie wszystkie jeszcze rozbudzone, patrzyły zdumione, nie wiedząc, o co chodzi. Ale nie trwało to długo. Już po chwili wszystkie zrozumiały i spontanicznie przytaknęły:
     – Święty Mikołaj też powinien coś dostać. Przecież to jego imieniny.
     – Jak mogliśmy to przeoczyć! – wykrzyknął Różowy.
     I wtedy ktoś przytomnie zapytał:
     – A co świętemu Mikołajowi można dać w prezencie? A jaki prezent może dostać święty Mikołaj?
     I nagle okazało się, że tego właśnie nikt nie wie. Zrobiło się cicho i żaden aniołek ani pisnął. Wreszcie jakieś anielątko, nie bardzo rozumiejąc zresztą chyba o co chodzi, powiedziało:
     – Zostało trochę paczek w naszych workach. Może byśmy je przynieśli świętemu Mikołajowi?
     – O czym ty mówisz? – ktoś zapytał. – Przecież święty Mikołaj nie potrzebuje żadnych paczek przeznaczonych dla dzieci.
     – To musi być taki osobisty prezent – wyjaśniał Niebieski.
     – Zgoda, ale co? Kto to wymyśli?
     – Czym obdarować świętego Mikołaja?
     Aniołkowie myśleli, myśleli, aż szumiało w niebie. Wreszcie jedno z anielątek powiedziało:
     – Przyjdziemy do niego i pocałujemy go. Na znak, że go kochamy.
     – To można zrobić zawsze – oświadczył Srebrny. – Ale w takim dniu to musi być coś innego.  To musi być prezent.
     – Może by świętemu Mikołajowi uszyć nowy ornat?
     – A może nowy pastorał dać?
     – Albo nową mitrę? – próbował Czerwony.
     Padały rozmaite propozycje. Ale nie było zachwytu. Nikt nie zaklaskał, nikt nie krzyknął „ależ oczywiście”, „jaki świetny pomysł”. Wprost przeciwnie. Te pomysły padały jak kamyki w piasek, pryskały jak bańki mydlane. Zapadła cisza.
     – No i co? No i co?
     – To musi być coś takiego, co…
     – On musi to pod głową poczuć. Tak jak dzieci czują pod głową paczkę, jak szeleści.
     – To niech każdy napisze do niego list. Na kartce. Wsadzimy do paczki wszystkie listy i włożymy świętemu Mikołajowi paczkę pod głowę.
     – E tam, list. To nie prezent. Powtarzam: to musi być coś konkretnego. A równocześnie coś mojego.
     – Ja wiem, co dam. Ja świętemu Mikołajowi dam moją gwiazdkę, którą mam na czole. I już. Niech ma. To, co najbardziej lubię. Bo go kocham.
     Aniołki zamarły. Zrobiło się cicho jak makiem siał. Dopiero po chwili ktoś wykrztusił:
     – Jak to, gwiazdkę? To my nie będziemy mieli już nigdy gwiazdek?
     – Jak prezent, to prezent. On musi kosztować. Kto nie chce, nie musi dać. Ja daję, bo go kocham.
     Anielątko sięgnęło łapką po gwiazdkę, odczepiło od paseczka, podeszło do pustej paczki i włożyło na spód.
     – A po co świętemu Mikołajowi gwiazdka? Co on z nią zrobi?
     – Niech robi, co chce. I już.
     – Tak nie można. Jak się mogę domyślić, to on nam odda.
     – No właśnie, to niech odda.
     – To nie jest dobre. Postawimy świętego Mikołaja w niezręcznej sytuacji. Będzie tylko zamieszanie. Proszenie, wzbranianie się, przepraszanie. Wszyscy będą speszeni.
     Złoty dodał:
     – I całe niebo będzie wiedziało. No bo jak nie? Przecież będziemy paradowali bez gwiazdeczek.
     Znowu zapadła cisza. Wszystkie aniołki przyznały rację Złotemu. A ten, zwracając się do anielątka, powiedział:
     – Ja cię bardzo proszę, przypnij sobie tę gwiazdkę z powrotem. Chyba zgadzasz się, że tak będzie lepiej.
     – Masz rację – przyznało anielątko zawstydzone. – Bo tak to by nas wszyscy podziwiali.
     – No to lepiej nic nie dawać świętemu Mikołajowi.
     Srebrny powtórzył:
     – Lepiej nic nie dawać, niż dawać źle.
     Znowu wszyscy zamilkli, zasmuceni, że się nie udało.
     – Damy garść bursztynów – wyszeptało małe anielątko zza chmurki, gdzie było schowane.
     – Garść bursztynów? Jaką garść bursztynów?
     – O taką – anielątko wysunęło się, wyciągnęło zza sznurka, którym było opasane, lniany woreczek, przewróciło go do góry nogami i wysypało kilkadziesiąt drobnych bursztynków na łapkę.
     Zamigotały miodowymi kolorami, aż pojaśniało w niebie.
     – Jakie śliczne – wyszeptały niektóre aniołki.
     – A skąd ty je masz?
     – A, to długa historia.
     – No, opowiedz tę długą historię.
     – Wczoraj, prawie na końcu, gdyśmy wychodzili z ostatniego domu, pamiętacie, to był dom rybaka nad Bałtykiem, gdy wkładałem paczkę pod główkę jednego dziecka, ono chwyciło mnie za rękaw, wepchnęło mi woreczek i powiedziało: „To dla was. Zebrałem to sam nad morzem”.
     – Po co to świętemu Mikołajowi?
     – To też wymyśliłem. Ozdobimy tymi bursztynkami świętemu Mikołajowi mitrę.
     I tak się stało.
     Prawie do rana pracowały wszystkie Mikołajowe aniołki. Potem wsadziły mitrę do pudełka, obwiązały wstążką, zrobiły kokardę, delikatnie podłożyły pod głowę pochrapującego świętego Mikołaja i dopiero wtedy buchnęły się w chmurki.
     A tymczasem święty Mikołaj poczuł, że coś go uwiera.
     – Co tu może uwierać? – pomyślał. – Przecież obłoczki są miękkie, jak by mogły mnie uwierać? A może sumienie mnie uwiera? Czy może coś źle zrobiłem?
     Ale to nie było sumienie, tylko okazało się, że uwierała go paczka, którą miał pod głową. Podniósł się, wziął w ręce paczkę – pięknie przewiązaną wstążką zawiązaną na kokardkę. Ale najbardziej zdumiał go napis: „Dla świętego Mikołaja”. Własnym oczom nie wierzył. Jeszcze nigdy nie dostał żadnej paczki. Przyjrzał się podejrzliwie aniołkom. Wszystkie grzecznie spały. Jak zabite. Choć tu i ówdzie dojrzał oczko zerkające na niego, co będzie dalej. Udał, że nic nie widzi, rozwiązał paczkę, rozszeleścił się papierami, otworzył pudło – i zawirowało mu w oczach.
     – Bursztyny! Mój Boże! Na mojej mitrze bursztyny, moje ukochane bursztyny. Przecież w moim kraju były tak ulubione. Szły karawany na północ po bursztyny.
     Święty Mikołaj jeszcze raz spojrzał po aniołkach wtulonych w chmurki.
     – To od was taka niespodzianka – pokiwał głową. – Ciekaw jestem, kto mógł wpaść na ten pomysł. Święty Mikołaj, oczywiście, tylko tym razem nie ja. Tym razem świętym Mikołajem jest któryś z aniołków albo wszystkie razem.
     I już postanowił nie wracać do tego tematu. Wziął mitrę, wsadził sobie na głowę. Pasowała jak zwykle znakomicie.
     – Ale teraz wyglądam jak prawdziwy święty Mikołaj z moich stron.
     Zdjął mitrę delikatnie z głowy, ułożył ją w pudełku, przykrył wieczkiem, położył obok chmurki, na której spał, wsadził ramię pod głowę i zasnął najpiękniejszym snem, w którym chodził nad morzem w swoim kraju i zbierał bursztynki. Był szczęśliwy jak najbardziej obdarowane dziecko na świecie.
 

 

KONIEC