Biblioteka


KUTERNOGA



 

KUTERNOGA

     Nazywali go Kuternogą, ponieważ utykał na jedną nogę, i to utykał dość znacznie. Czy to była heine-medina czy też inna choroba, trudno powiedzieć, nikt się na tym za bardzo nie znał. Gdy oddawali go do szpitala, żyła jeszcze matka. Potem, gdy wyszedł ze szpitala, matki już nie było, przygarnęła go jakaś litościwa ciotka, ale właściwie bardziej ciotka niż litościwa. Po prostu dla porządku, tak się należało, wobec tego zgodziła się, ażeby u niej zamieszkał. I zamieszkał. Nie miał zawodu, nie ukończył żadnej szkoły. Nie nadawał się do ciężkiej pracy, bo był fizycznie słaby, do lekkiej pracy też się nie nadawał, właśnie z powodu braku wykształcenia. Wobec tego przyłączył się do takich, którzy szukają pracy. Pracował dorywczo to tu, to tam. Nie był zdrowy. Szybko się męczył. Łatwo zapadał na zdrowiu. W miarę jak go ktoś potrzebował, w miarę gdy trzeba było coś załatwić, brali go do roboty. Znał swoją dzielnicę. Znała go cała dzielnica. Mieli do niego zaufanie, bo był uczciwy. Razu pewnego w sąsiedniej dzielnicy pojawił się nowy człowiek. To była dziewczyna, która stała w rogu pomiędzy kamienicami i śpiewała. Zauważył ją ze zdziwieniem. Dosyć to wyglądało zabawnie, szokująco wręcz. Kuternoga był bardziej nieśmiały niżby się zdawało. Tym bardziej się też zdziwił, że ktoś może mieć tę odwagę, by stać na ulicy i śpiewać. Zainteresował się dziewczyną, przybliżył się i wtedy się okazało, że ona jest niewidoma. To śpiewanie było niegłośne, nie wzbudzało zbyt wielkiego zaciekawienia przechodniów. Przyglądał się jej jakiś czas. Chwilami dziewczyna stała i nie śpiewała. Bo, jak się okazało, jej drugim zajęciem, a właściwie chyba głównym zajęciem, było sprzedawanie kwiatów, które powiązane w małe bukieciki tkwiły w koszu stojącym przed nią. A śpiewanie to sobie chyba ona sama wymyśliła. Do takiego wniosku doszedł Kuternoga, obserwując ją w ciągu najbliższych paru dni. Była mała, drobna, niepozorna, kiepsko ubrana, szczupła, jakby wygłodzona, wymizerowana. Po paru dniach podszedł do niej. Zagadał. Odezwała się uprzejmie. Przyglądnął się jej bliżej. Wtedy dopiero zauważył, że nie była taka brzydka, jakby się zdawało na pierwszy rzut oka. Że miała inteligentne rysy twarzy. Zaczął jej tłumaczyć, że tak się nie śpiewa, że tak nie powinna śpiewać, że nie trzeba śpiewać tylko smutnych piosenek, trzeba śpiewać również i radosne, że trzeba śpiewać głośniej, że trzeba się uśmiechać. Objaśniał jej tak, jakby się na tym bardzo znał. Trochę się znał, bo chodził do teatru, nawet do opery, jak tylko mógł, jak tylko zdobył jakieś pieniądze. Miał wyczulone ucho na głos. Poznał, że dziewczyna jest obdarzona chyba talentem i to nie byle jakim. Nie fałszowała, śpiewała czysto, z dużym wyczuciem taktu, a przy tym jakaś była w tym śpiewaniu swobodna. Oczywiście, nie był to głos wyszkolony, ale jak mogło być inaczej. Zaproponował jej, że będą razem robili przedstawienia. Zgodziła się na to, nie wiedząc zresztą, co on zamierza. No a on zaczął robić teatr. Kupił gdzieś jakiś stary bębenek. Wybijał z jego pomocą takt, gdy dziewczyna śpiewała, a gdy kończyła, zbierał do niego pieniądze. Zapowiadał, jaka będzie następna piosenka, jeżeli wiedział, kto ją napisał, dodawał i te szczegóły. Zawsze się gromadziła wokół nich jakaś grupa przechodniów, ciekawskich, którzy się przysłuchiwali krócej czy dłużej, dawali datki albo nie i szli dalej.
     W tym właśnie czasie miało miejsce inne wydarzenie, które odegrało w jego życiu ważną rolę. Wracał do domu już nocą. Właśnie po jakimś przedstawieniu teatralnym. I nagle przed jakąś restauracją wytoczył się na niego zapóźniony gość, którego kelner wyprowadzał na ulicę. Człowiek ten był pijany i nie miał zamiaru wychodzić. Kelner uprzejmie ale stanowczo wypraszał go z lokalu, tłumacząc, że już pora zamykać restaurację i on musi ją opuścić. Tamten upierał się, że pójdzie, gdy się jeszcze napije. Po krótkim przekomarzaniu się kelner w końcu postawił go pod ścianą i odszedł. Tamten zsunął się po murze i został tak na chodniku w pozycji półleżącej. Temu wszystkiemu przyglądał się Kuternoga. Gdy zobaczył, że restaurację faktycznie zamknięto i człowiek pijany został na ulicy, zrobiło mu się trochę go żal. Pomyślał, że przecież nie można pozwolić, aby ten człowiek całą noc spędził na dworze, nie mówiąc już o tym, że mogą się trafić ludzie, którzy zainteresują się nim i obrabują go albo nawet pokaleczą czy zabiją. Podszedł do niego i próbował nawiązać z nim rozmowę.
     – Gdzie pan mieszka?
     – Ja jeszcze muszę się napić – powtarzał tamten z uporem pijaka.
     – Gdzie pan mieszka? Gdzie mam pana odwieźć?
     Ale rozmowa była właściwie już skończona, bo pijany po prostu zasnął. Kuternoga, niewiele myśląc, zaczął przeszukiwać jego kieszenie, chcąc znaleźć jakiś ślad, który by go naprowadził na adres tego człowieka. Natrafił na portfel. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni i ku swojemu zdumieniu zobaczył, że portfel jest pełen pieniędzy. Znalazł również jakąś kartę ubezpieczeniową, gdzie był wypisany adres. Gdy przyjechała wolna taksówka, zawołał ją, zawiózł pijanego pod znaleziony adres, zadzwonił, wprowadził do wnętrza, wyszła służąca, oddał swojego podopiecznego w jej ręce, zaznaczył, że ten ma pieniądze w portfelu i odszedł. Był jednak ciekawy dalszego ciągu tego wydarzenia. Na drugi dzień w godzinach wieczornych przyszedł do tej restauracji, mając niejaką nadzieję, że może tam dowie się czegoś bliższego o wczorajszym wydarzeniu. I faktycznie zobaczył tego człowieka, jak rozmawiał z kelnerem. Gdy ten zauważył Kuternogę, wskazał na niego i powiedział:
     – To właśnie ten chłopiec pana odwiózł wczoraj do domu.
     Człowiek zawołał Kuternogę. Gdy ten podszedł do niego, zaczął mu jowialnie dziękować za to, że nim się zaopiekował, i zaproponował mu:
     – Ja lubię, jak się tydzień kończy, napić się czegoś. Wobec tego robimy umowę. Ty mnie zawsze w piątek wieczorem stąd będziesz odbierał i dostarczysz mnie do domu, a ja ci dam zawsze za to parę groszy.
     I na tym stanęło. Gdy się kończył tydzień, Kuternoga pojawiał się w restauracji, napotykał tego człowieka już dobrze wstawionego, odwoził go do domu. Za to następnego dnia, względnie przy najbliższej okazji, otrzymywał jakieś wynagrodzenie.
     Było to jedno z rozlicznych zajęć Kuternogi. Komuś tam kupował rano świeże bułki w jakimś specjalnym sklepie, innemu przynosił obiad do domu. Komu innemu lekarstwo. Albo strzygł trawę w ogródku. Wszystko to jednak stanowiło teraz jakiś daleki margines jego życia, bo najważniejszą sprawą dla niego była nowo poznana dziewczyna. Przywiązał się do niej. Polubił ją. Lubił przebywać w jej towarzystwie, rozmawiać z nią, dyskutować, żartować, przekomarzać się. Trochę czuł się w roli starszego brata, który już dużo więcej niż ona w swoim życiu widział, słyszał, przeżył. Trochę traktował ją jak dziecko, żartował z jej naiwności, braku doświadczenia, niepraktyczności, braku znajomości życia. To wszystko działo się na ulicy przy sprzedawaniu jej kwiatków, w przerwach pomiędzy jednym a drugim ich występem artystycznym. Cieszył się na każdy następny dzień, na każde z nią spotkanie. W końcu musiał stwierdzić, że jest w niej zakochany. Nigdy, nigdy nie kochał żadnej dziewczyny. Słyszał o tym, że można być zakochanym, że można kogoś pokochać, piosenki o tym opowiadały, filmy to pokazywały. Ale on tego uczucia nigdy jeszcze nie zaznał. Nikomu o tym nie mówił. Przechowywał tę miłość w sobie jak najdroższy skarb. Nikt nawet nie wiedział, że chodzi do tej niewidomej dziewczyny. Nigdy nie pojawił się z nią w swojej dzielnicy.
     Kiedyś przy okazji spytał się dziewczyny:
     – Co z twoimi oczami jest? Odkąd ty jesteś niewidoma?
     Okazało się, że jako dziecko widziała, ale potem zapadła na jakąś chorobę i w miarę upływu czasu straciła wzrok.
     – Byłaś u lekarza?
     – Tak, byłam u lekarza i wtedy była szansa, ażeby jeszcze wzrok mój uratować, ale trzeba było jechać daleko stąd, do specjalisty który mógłby się podjąć tej operacji, ale wynik nie był stuprocentowy. A więc, po pierwsze, rzecz to kosztowna, po drugie bardzo ryzykowna, po trzecie… po trzecie wymaga długiego leżenia w szpitalu.
     – To czemuś się tego nie podjęła?
     – Matka bała się ryzyka, a właściwie to brakowało pieniędzy. Byłam tym wszystkim zrozpaczona – dodała. – Myślałam, że popełnię samobójstwo.
     Udał, że tego nie dosłyszał.
     – No, a czy teraz można by było taką operację podjąć?
     Dziewczyna tego nie wiedziała.
     – No to idź do lekarza, niech cię przebadają, czy jest szansa.
     – A po co. Przecież i tak tych pieniędzy nie będę miała. Po co się łudzić.
     Kuternoga nalegał, upierał się przy tym.
     – Lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć.
     Wreszcie doprowadził do tego, że zgodziła się na to. Zaprowadził ją do lekarza, który ją przebadał. Czekał w poczekalni na nią w napięciu. Potem, gdy wyszła zmęczona poszczególnymi badaniami, zostawił ją w poczekalni, a sam udał się na rozmowę z lekarzem. Czekał na diagnozę jak na wyrok.
     – Jest możliwe wyleczenie?
     Jak się okazało, faktycznie w dalszym ciągu ta możliwość istnieje, tylko wciąż pod tymi samymi warunkami. Mianowicie: jest ryzyko, że się operacja może nie udać, po drugie – operacja jest kosztowna, po trzecie – leczenie pooperacyjne żmudne: bez ruchu trzeba będzie leżeć całymi tygodniami. Nawet przy udanej operacji na tym końcowym etapie grozi niebezpieczeństwo utraty wzroku.
     Wszystko to, co Kuternoga sprawdzał, nie było bez powodu. Wiedział, że trzeba dziewczynie pomóc. Po pierwsze, ona musi mieć oczy. A po drugie, musi się uczyć. To zresztą jej kładł w głowę.
     – Masz talent, masz głos, ale to wszystko nie wystarczy. Musisz się uczyć.
     Ciągle sprawa jej przyszłości rozbijała się jednak o to samo. Nie ma oczu, nie ma wykształcenia, nie ma pieniędzy i na jedno, i na drugie.
     W miarę jak pogłębiała się w nim miłość ku tej dziewczynie, zdawał sobie równocześnie coraz bardziej sprawę, że ta jego miłość nie ma zupełnie żadnych szans. Małżeństwo po prostu nie ma sensu. On jest biedny, bezdomny. I jeszcze w dodatku kaleka. Ona jest też biedna, ale przecież ma talent. Przed nią stoi otworem duża kariera. A małżeństwo z nim może jej szanse całkiem przekreślić. Co do tego był najgłębiej przekonany. Ale chciał coś dla niej zrobić. Coś najlepszego. Co mogłoby jej życie ustawić tak, jak ono być powinno ustawione. Bo ją bardzo kochał. I przyszło mu właśnie do głowy rozwiązanie. Razu pewnego, gdy jak zwyczajnie z końcem tygodnia odwoził swojego klienta do domu, stwierdził – tak jak to zresztą robił za każdym razem – że ten ma dużo pieniędzy ze sobą. Pieniądze zabrał. Do jego kieszeni wsadził pusty portfel i odwiózł swojego podopiecznego jak zwykle do jego domu. Teraz wszystko musiało polegać na szybkim działaniu. Na drugi dzień rano wziął pieniądze ze sobą. Zobaczył z daleka dziewczynę. Stała w tym samym miejscu gdzie zawsze. Podszedł do niej szybkim krokiem i powiedział:
     – Wygrałem los.
     Starał się, ażeby głos jego był podniecony, radosny.
     – Mam duże pieniądze – powtórzył.
     Zobaczył najpierw zaskoczenie, potem niedowierzanie na jej twarzy.
     – Naprawdę, tak. I w związku z tym muszę wyjechać. Zaproponowali mi ważną sprawę. Mamy otworzyć nowy interes, ale nie tu, tylko daleko stąd. Chyba będę tam musiał zostać całe życie.
     Na jej twarzy wciąż uczucia zmieniały się. Niedowierzanie przemieniło się w radość, w szczęście wprost.
     – Weź mnie ze sobą.
     – Nie, ja cię nie mogę zabrać ze sobą, bo… bo po prostu tak się układa, że muszę być sam.
     – Dokąd chcesz jechać?
     – Nie mogę ci tego powiedzieć. Zastrzegli sobie, że nikomu nie mogę tego powiedzieć.
     – Kto?
     – Też nie mogę ci powiedzieć.
     Zobaczył niepokój, prawie przerażenie na jej twarzy.
     – Może to nieprawda, co mówisz. Może ty kłamiesz.
     – Nie, właśnie że nie. Na dowód, że nie kłamię, chcę ci zostawić trochę pieniędzy i masz robić tak, jak ci powiedziałem. Masz iść do lekarza, masz się wyleczyć a potem masz się uczyć śpiewu.
     – Nie, ja nie chcę żadnych pieniędzy.
     – Weź, dla mnie to jest drobiazg, gdy mam tyle pieniędzy. To zresztą nie jest tak dużo. Ale jak będziesz oszczędnie starała się tym gospodarzyć, to może wystarczyć ci na wszystko. Ja już muszę iść. Przepraszam cię. Przebacz mi. Może się jeszcze kiedyś zobaczymy.
     Uścisnął ją, pocałował i natychmiast odbiegł, chociaż wiedział, że to jest ostatnie spotkanie.
     Wieczorem został zaaresztowany. Przyznał się, że pieniądze zabrał. Gdzie ma, co z nimi zrobił, nie powie. Sąd skazał go na pięć lat więzienia. Te pięć lat, które spędził w więzieniu, właściwie miały jedną tylko treść. Czy był sens? Czy ona te pieniądze wykorzystała? Jeżeli tak, mówił sobie wciąż – cóż to jest te pięć lat mojego kiepskiego życia. Roznosiłbym bułki, strzygł trawę, robił zakupy, tak jak dotąd przez tyle lat. A przynajmniej ona ma ustawione życie. Jeżeli tylko mnie posłuchała.

     Po pięciu latach, gdy wyszedł z więzienia, jeszcze w tym samym dniu, gdy został wypuszczony na wolność, zaszedł tam, w to miejsce, gdzie zawsze stała jego dziewczyna. Szedł z bijącym sercem. – A może stoi tak jak dawniej. A może czeka na mnie. A może będzie znowu tak, jak było poprzednio. – Nie. Dziewczyny nie było. Zaszedł do dozorcy domu. Ten nie bardzo miał ochotę z nim rozmawiać. W końcu potrafił przełamać jego nieufność.
     – Od dawna już jej tutaj nie ma?
     – Tej ślepej z kwiatkami?
     – Tak.
     – Już dawno. Już kilka lat.
     – Ile? Pięć?
     – Będzie z pięć.
     – A co się stało?
     – Kto tam wie, co się z włóczęgami dzieje. Raz są tu, raz tam.
     – A gdzie ona mieszkała?
     – Skądże ja mam wiedzieć – oburzył się stróż. – Co mnie ona może obchodzić?
     Dopiero teraz Kuternoga uświadomił sobie, że nie znał nigdy ani jej nazwiska, ani jej adresu. Sprawa była beznadziejna. Zrezygnował. Wrócił do siebie. Wrócił do swojego domu. Ciotka już nie żyła, zamieszkał w swoim mieszkaniu sam. Trochę się pozmieniało w jego dzielnicy. Jedni kumple się porozjeżdżali. Niektórzy nawet nie wiedzieli o tym, że był w więzieniu. Myśleli, że gdzieś wyjechał. Niektórzy nawet nie zauważyli, że nie było go przez te parę lat. Spotykali się z nim i witali się tak, jak gdyby to było wczoraj. Dnie jego toczyły się tak jak dawniej. Na dorywczych pracach, na dorywczych zajęciach. Wreszcie jego najmilszym zajęciem były – jak dawniej – teatry, kina, opery. Lubił muzykę jak dawniej, ale teraz zachodził do opery, do teatru również dlatego, że myślał sobie, marzył: – A może ona też już gdzieś, kiedyś śpiewa. Pięć lat. To powinna być dawno po szkole.
     I tak płynął czas. Razu pewnego późnym wieczorem przechodził koło opery. Już było po skończeniu przedstawienia, ludzie wychodzili, podjeżdżały samochody przed bramę wyjściową. Jakoś instynktownie wszedł na schody, podszedł do góry, do drzwi głównych, zajrzał przez szyby. W hallu stała grupa ludzi. Przyglądnął się im. Parę kobiet, paru mężczyzn. Śmiali się, rozmawiali. Tyłem do niego odwrócona stała chyba najważniejsza osoba. Kobieta, szczupła, wysoka, bardzo ładnie ubrana, trzymająca ogromny bukiet kwiatów. I naraz zwróciła się do kogoś z rozmawiających i zobaczył ją z profilu. To była jego dziewczyna, to była jego niewidoma śpiewaczka. Skamieniał. Radość, obłędna radość prawie że go sparaliżowała. Zaraz potem napłynęła fala podniecenia. Jeszcze nie wiedział, co zrobić. Czuł, że musi coś zrobić, że musi do niej podejść, że musi ją zobaczyć – że musi zobaczyć jej oczy. Nie wiedział, jak to zrobić. Spojrzał po sobie. Miał jak zwyczajnie rozczłapane brudne buty, pomięte spodnie i jakąś tam marynarkę na sobie. – W końcu to nieważne. Tylko jak to zrobić, żeby znaleźć jakiś pretekst. – Nagle spostrzegł obok kwiaciarkę. Porwał jej kwiat z kosza. Wygrzebywał w najwyższym pośpiechu z kieszeni jakąś monetę, wepchnął jej w dłoń i wszedł do wnętrza. Podszedł do rozmawiających, ale przystanął bezradny przy ich szczelnie zamkniętym kręgu. Wciąż jej nie widział, schowanej poza murem ramion. Oni go nie zauważyli. Rozmawiali beztrosko, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Dochodziły do niego poszczególne słowa, a nawet zdania, ale on nie rozumiał ich znaczenia, nie wiedział, co oznaczają. Obszedł krąg ludzi, ustawił się naprzeciw niej. Poprzez lukę pomiędzy dwoma głowami dwóch niewielkich kobiet wreszcie ją zobaczył. Tak, to była ona. Nie pomylił się. Była taka jak wtedy, dawniej, chociaż całkiem inna. Nawet nie mógł odpowiedzieć sobie na pytanie, w czym ta jej inność tkwi. Ale zaraz to odkrył. Nigdy nie była chyba tak radosna jak teraz, taka swobodna, wolna, pewna siebie. A poza tym była teraz chyba piękniejsza, młodsza. Ślicznie ułożone włosy, świeża cera, długa czarna suknia przetykana srebrem i to morze kwiatów, pięknych kwiatów, w których tonęła jej twarz. Ona wciąż go nie dostrzegała, a on stał wciąż wpatrzony w nią i chciałby tak tkwić jak najdłużej. Ale nagle wyczuł, że rytm rozmowy się zmienił. Kuternoga spostrzegł, że jego dziewczyna chce już odejść i zaczyna się żegnać. Jakby się obudził ze snu. Ogarnęła go panika. Przeląkł się, że ona odejdzie, zniknie mu z oczu i znowu będą płynąć dnie, miesiące i lata na jej poszukiwaniu. Jakimś rozpaczliwym ruchem przebił się przez krąg ludzi, który ją otaczał, wszedł do środka i stanął przed nią oko w oko ze swoim kwiatem w ręku. Umilkła nagle rozmowa i śmiech. Zapanowała cisza. Zgromadzeni patrzyli ze zdziwieniem, z zainteresowaniem, z oburzeniem na włóczęgę z kwiatkiem w dłoni, który niespodziewanie wyrósł w ich kręgu. I ona go spostrzegła. Wreszcie zobaczył jej oczy. Były piękne: ciemne, głębokie, niczym nieprzypominające tamtych pustych oczu pozbawionych wyrazu. Wciąż patrzył w jej oczy. Nie poznała go. Bał się tego, ale w gruncie rzeczy te obawy były bezpodstawne. No bo jak mogłaby go poznać. Najwyżej po głosie. A wiedział, że nie powie ani słowa. Nie czuł tego, że sytuacja nieprzyjemnie się przeciąga. Dziewczyna patrzyła wciąż na niego trochę zdziwiona, trochę zaniepokojona, trochę rozbawiona, trochę zażenowana: jakiś obdartus z kwiatem. Czy jej wielbiciel, czy żebrak. Ludzie otaczający ich zaczęli się niecierpliwić. Zaczęli szeptać pomiędzy sobą. Już dość tego. Przyszedł z kwiatem, niech go już w końcu wręczy i idzie sobie swoją drogą, a niech nie przeszkadza, w końcu wszystko ma swoje granice, nawet natręctwo. Niektórzy rozglądali się za portierem, który by tego człowieka mógł stąd wyprowadzić. Kuternoga wreszcie zauważył to zaniepokojenie. Ocknął się jak ze snu. Spostrzegł, że już czas najwyższy, żeby odejść. Podszedł do dziewczyny jeszcze dwa kroki. Podał jej kwiat. Ona odebrała podany kwiat. Kuternoga wiedział, że teraz trzeba natychmiast odejść. Ale nie mógł zapanować nad sobą. Wiedział, że to już ostatni raz, że jej już nigdy z tak bliska nie zobaczy. Zatrzymał się, patrząc wciąż w jej oczy. To był tylko moment. Ale o ten właśnie moment za długo. Natychmiast pożałował swojego nieopanowania. Ujrzał na jej twarzy pomieszanie. Teraz ona najwyraźniej nie wiedziała, jak ma wobec niego postąpić: może on jednak oczekuje od niej jakiejś jałmużny. Dość nieporadnie sięgnęła do swojej torebki zawieszonej na ręce. Kuternoga spostrzegł ten ruch. Poderwał się jak uderzony biczem. Odwrócił się gwałtownie, rozepchnął pierścień otaczających ludzi i zaczął się szybko oddalać w kierunku bramy wyjściowej. Wszyscy byli wpatrzeni w niego, wciąż nie rozumiejąc jego sposobu zachowania się. W tej ciszy, która zapadła, łomotał odgłos jego kulejących kroków odbijanych przez ściany pustego hallu jak uderzenia młota. I wtedy go poznała. W pierwszej chwili jeszcze nie wiedziała, skąd zna ten sposób chodzenia. Ale to trwało tylko chwilkę. Bo już za moment pamięć przyniosła jej osobę Kuternogi, którego kroków tyle razy nadsłuchiwała, gdy, sprzedając kwiatki, stała wtulona w załamanie murów, czekając na niego. Tak, to były jego kroki. Ale wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że ten włóczęga to może być Kuternoga. Wciąż nie mogła połączyć tych dwóch doznań. Wciąż nie była w stanie uwierzyć, że to jest możliwe. Przecież Kuternoga – chłopiec, który ją porzucił dla zrobienia majątku, jest bogatym człowiekiem, miała na to dowód: pieniądze, którymi została obdarowana, które umożliwiły jej leczenie, kształcenie się, którym zawdzięcza tę karierę, jaką osiągnęła. Szukała go wciąż, przynajmniej po to, by mu wyrazić wdzięczność, przynajmniej po to, by mu pokazać, że go nie zawiodła, że usłuchała jego rad, nakazów, poleceń. Te wszystkie myśli kłębiły się jej w głowie teraz, kiedy odgłos ostatnich kulawych kroków jeszcze tłukł się echem w marmurowym hallu. Patrzyła zmartwiała na kołyszące się jeszcze drzwi, które zamknęły się za nim, i nie miała wątpliwości: to był on, to był Kuternoga. Swojemu słuchowi zawsze wierzyła i nigdy się na nim nie zawiodła. Stała wciąż zmartwiała, nie mogąc wydobyć z siebie głosu, nie mogąc uczynić żadnego kroku. Trzeba pobiec, zawołać go, żeby wrócił, żeby został. Trzeba natychmiast, bo jak nie teraz, to już nigdy. On odejdzie na zawsze i nie pojawi się nigdy więcej, a ona nie znajdzie go nigdy. Przecież nie zna nawet jego prawdziwego imienia. Obudziła się jak z letargu, szukając pomocy rozglądnęła się po otaczających ją ludziach, mężczyznach, kobietach wytwornie ubranych, świetnie wychowanych, bogatych, interesujących, którzy zabezpieczają jej powodzenie i karierę, którzy głoszą pomiędzy swoimi przyjaciółmi jej wielkość. Zobaczyła dziennikarzy, wydawców, redaktorów, publicystów. I nagle uświadomiła sobie ryzykowność takiego kroku. Już widziała swoje zdjęcie z Kuternogą na pierwszych stronach gazet. Już widziała wielkie tytuły: „Kuternoga dobroczyńcą wielkiej śpiewaczki”, „Wyjaśniona tajemnica wielkiej kariery”. Nie, nie, tego nie potrafiłaby znieść. Tego nie chciała. Nie takich sensacji oczekiwała. – A może nawet, gdyby to nie zaszkodziło mojej karierze, to co ja miałabym z nim tutaj robić w takim towarzystwie. Najwyraźniej pozostał takim, jakim był. Być może wciąż, tak jak dawniej, dobrym chłopcem, ale włóczęgą. To byłaby dla mnie sytuacja wciąż niewygodna, krępująca, przeszkadzająca, absorbująca. Nie, to nie miałoby sensu. Na takie ekscesy ja nie mogę sobie pozwolić. – Tymczasem oni zasypywali ją swoimi troskliwymi pytaniami:
     – Coś się stało? Jakaś przykrość, jakieś nieporozumienie, jakiś szantaż? Czy zawołać policję, aby tego włóczęgę aresztowała? Czy może pani zasłabła?
     Słuchała tych słów z wdzięcznością. One potwierdzały jej przekonanie, powziętą decyzję. Odpowiedziała, przepraszając:
     – Ach, nie, nic. Bardzo przepraszam. Chwilowa niedyspozycja. Jakieś wspomnienie. Kiedyś podobnego chłopca uratowałam od śmierci samobójczej. Ale to było dawno. I to nie ten, na pewno nie ten, tylko bardzo do niego podobny.
  

KONIEC