Biblioteka


OKRES ZWYKŁY (CIĄG DALSZY)




XXXI NIEDZIELA ZWYKŁA

„Zwracam poczwórnie” 


     Mamy uszy pełne wiadomości o pracodawcach, którzy jak najgorsi zdziercy wyzyskują swoich pracowników, płacą im śmieszne wynagrodzenia, zwalniają po trzech miesiącach, żeby z kolei przyjąć następnych „na próbę”.
     Mamy uszy pełne wiadomości o oszustach, którzy nie płacą podatków, którzy okradają nas, państwo, naród, miasto, swoje przedsiębiorstwa, którzy nie wywiązują się ze swoich obowiązków, oszukują na każdym kroku.
     Zatęskniliśmy za faryzeuszem. Który, przed Bogiem stojąc, wyznaje, że jest uczciwym człowiekiem. Który mówi, że nie jest jak inni ludzie, zdziercy, oszuści. Że daje dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywa. Inaczej mówiąc, wypełnia wszystkie obowiązki wobec społeczności, do której należy. Niestety, to przewróciło mu w głowie – wyniósł się nad innych. Pycha go zeżarła.
 

* * *

     Mamy uszy pełne wykrętów, wypierania się, kłamstw w żywe oczy, że to nie oni są winni kradzieży, matactw, że to nie oni dawali łapówki, że nie oni brali łapówki, że nic nie wiedzą na ten i na żaden temat, że nie są odpowiedzialni za zło, które się stało.
     Tak zatęskniliśmy za celnikiem, który przyznaje się do winy i bije się w piersi z żalu, i jak ten Zacheusz chce wynagrodzić Bogu i ludziom za krzywdy, których się dopuścił.
 

* * * 

     Tak zatęskniliśmy za samymi sobą – za takimi, którzy mogliby stanąć przed Bogiem i powiedzieć: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem taki jak inni – zdziercy, oszuści. Że wypełniam swoje obowiązki wobec społeczności, do której należę.
     Tylko żeby nam starczyło uczciwości i prawdziwej oceny swojego postępowania, aby przyznać się do swoich potknięć i powiedzieć: „A za to, z czym nie nadążyłem, a co mi się nie udało, za moje wypadki przy pracy, chcę przeprosić Ciebie, tak jak przeprasza Cię celnik, i wynagrodzić pokrzywdzonym, oszukanym jak uczynił to Zacheusz”.

 

========================================== 

XXXII NIEDZIELA ZWYKŁA


„W świecie przyszłym” 

     Gdy byłem przed kilku laty w ambasadzie polskiej w Moskwie, z tak zwanym wieczorem autorskim, gospodarze zapytali mnie, co bym chciał zobaczyć w tym mieście. Powiedziałem, że chciałbym być na grobie Władimira Wysockiego. Zawieziono mnie do jego grobowca usytuowanego na obrzeżu cmentarza. A potem poszedłem w głąb cmentarza. I doznałem szoku. Zobaczyłem, że na niektórych grobach jest rozłożony obrus, na nim chleb, ser, herbata, kiełbasa. Wokół tak przyrządzonego stołu siedzieli ludzie. Jedli chleb, zagryzali kiełbasą, popijali wódką. Rozmawiali. Co jakiś czas ktoś strząsnął z kieliszka trochę wódki na grób i uczta trwała dalej. Czasem nawet śmiali się – jak to przy biesiadzie.
     Spytałem moich gospodarzy, co to ma znaczyć. Powiedzieli mi, że to z okazji rocznicy śmierci, urodzin, ślubu albo w Dzień Zaduszny przychodzą ludzie i sprawują te biesiady. I taka biesiada jest właśnie sposobem na to, żeby wspólnie pobyć razem ze swoimi zmarłymi. Oni razem z nimi spożywają to, co przygotowali. I cieszą się. Że mogą być razem ze swoimi bliskimi.
 

* * * 

     Święto zmarłych to najstarsze święto ludzkości. Święto wspólnoty ze zmarłymi. Rozmaite narodowości rozmaicie wyrażają tę wspólnotę, rozmaicie budują tę wspólnotę.
     My przychodzimy na groby naszych bliskich z kwiatem – miłości, ze świeczką, ze zniczem – pamięci, z modlitwą. Tworzymy wspólnotę. Nie coś sztucznego, coś zewnętrznego. Ale coś jak najbardziej głębokiego: wspólnotę dusz. Oni dzielą się z nami swoją mądrością, swoją miłością, odwagą, wolnością. My z nimi dzielimy się swoją miłością, swoim doświadczeniem, darowaniem, swoim przebaczeniem.
     Bo jesteśmy jak naczynia połączone. Jesteśmy złączeni ze sobą – my na ziemi z tymi, którzy są już poza ziemią. I jesteśmy przekonani, że im więcej w nas światła, tym więcej w nich światła. Im więcej w nich światła, tym więcej w nas światła.

 

============================================ 

XXXIII NIEDZIELA ZWYKŁA


„Strzeżcie się” 

     11 listopada składamy wielkim Polakom tamtych czasów podziękowania za to, że w 1918 roku wywalczyli niepodległość. A więc uczestniczymy we Mszach świętych dziękczynnych. A więc składamy kwiaty na grobach żołnierzy poległych w walce o niepodległość naszej Ojczyzny. A więc składamy kwiaty pod pomnikami wielkich naszych polityków i przywódców, naukowców, myślicieli, artystów naszego narodu. I tak być powinno. Tylko źle by było, gdybyśmy uważali, że mamy sprawę załatwioną. Na zawsze. I nie musimy się więcej troszczyć o niepodległość. I nie musimy się lękać, że ją możemy utracić. 
     O niepodległość, o tożsamość, o niezawisłość Polski trzeba codziennie walczyć. Żebyśmy się nie dali zniewolić. Bo nam wciąż grożą imperializmy – ze wschodu, z zachodu, z północy, z południa. Nie chodzi tutaj wyłącznie o nową wojnę światową czy jakiekolwiek działania militarne przeciwko naszemu państwu. Chodzi również o imperializmy – polityczne, gospodarcze, ekonomiczne, społeczne, kulturowe. Wszystkie chcą sobie nas podporządkować. Chcą nami zawładnąć. Że takie zagrożenia istnieją, wystarczy poczytać gazety, posłuchać uważnie radia, przyglądnąć się programom telewizyjnym.
     Trzeba mieć wyostrzony zmysł na niebezpieczeństwo, które nadchodzi. Trzeba mieć wyostrzony słuch – zagłady, która nam zagraża. Trzeba mieć wyostrzony wzrok – żeby nie dać się zaskoczyć, żeby przewidzieć wcześniej, przygotować się na atak, uprzedzić przeciwników, stworzyć zabezpieczenia.
     Tym bardziej trzeba być zmobilizowanym, bo mnożą się grzechy przeciwko naszemu narodowi i państwu. Grzechy nie tylko głupoty, złośliwości, niefachowości. Nie tylko grzechy kłótni, sporów, partykularyzmu naszych dyplomatów, polityków, członków rządu, parlamentu. Ale „targowica” straszy po naszych polskich kątach. A nawet nie straszy, ale czai się, gotowa do skoku. Wisi nam nad głową jak miecz Damoklesa.

 

=========================================== 

XXXIV NIEDZIELA ZWYKŁA
UROCZYSTOŚĆ CHRYSTUSA KRÓLA


„Wybaw nas”

     Z rozczapierzonymi dłońmi idziemy naprzód w zawierusze, w ciemności. Pod nogami trzęsie się ziemia. Nad głowami pędzą burzowe chmury. Błyskawice rozdzierają widnokrąg, coraz bliżej słychać grzmoty.
     Podganiani przez naszych-nienaszych przywódców. Wyciągając z trudnością nogi z błota, brniemy przez jakieś bagna. Gdy zdają się kończyć i natrafiamy na grunt twardy, zaraz okazuje się, że zaczyna się nowe bagno, jeszcze głębsze. W blasku błyskawic widzimy, że dochodzimy do przepaści. Słyszymy głosy kierujące nas w inną stronę. Uciekamy w popłochu stamtąd. I natrafiamy na jeszcze gorsze przepaście.
     Dochodzą do nas szepty: „Koniec niepodległości Polski – politycznej, gospodarczej, kulturowej”. 
     Jakby zbudzeni z koszmarnego snu, usiłujemy otrząsnąć się z marazmu, zobaczyć w prawdzie – siebie, nasz kraj, naszych ludzi. Usiłujemy otworzyć szeroko oczy, ostro nastawić uszy. Żeby zobaczyć, usłyszeć – to, co się w Polsce dzieje. I dopiero wtedy to, co odkrywamy, wzbudza w nas lęk i przerażenie.
     Stwierdzamy ze zdumieniem, że wielu z tych, którzy mianowali się zbawcami Ojczyzny, okazało się zdrajcami; którzy mówili, że bezinteresownie pracują dla Polski, okazało się złodziejami; którzy zapewniali, że znają sposób na pokonanie wszystkich problemów, okazało się pyszałkowatymi durniami.
 

* * *

     Tylko nie wolno wpadać w panikę ani w rozpacz. Trzeba uporczywie szukać wyjścia. Trzeba szukać ratunku. Sposobu na wyjście z tego beznadziejnego stanu, z sytuacji, w której znaleźliśmy się.
     I ufać, że w końcu umilkną pioruny, uspokoi się wiatr, skończy się noc, wyjdzie słońce, zakwitną drzewa. Że rozlegną się śpiewy ptaków. Nastanie wiosna. Dla naszego narodu i państwa, dla całego świata.