Biblioteka




8. Nasze stresy codzienne


 


     Ukrywamy nasze przeżycia. Nie chcemy ukazać ich bliskim, ani nawet sobie. Charakterystyczny jest w tym względzie przyjęty w Stanach Zjednoczonych sposób witania się czy pozdrawiania, rano, w południe i wieczór: „How are you?” i odpowiedź: „I am fine, I am happy, I am okay”. A przy tym szczęka w uśmiechu rozwarta, ukazująca pełny garnitur zębów. Ale wszyscy bardzo dobrze wiemy, że to jest gest umowny, na eksport. Podobnie jak nasze polskie: „Dzień dobry”, „Dobry wieczór” – choć ta forma ma charakter bardziej życzeniowy; zresztą takie powitanie może też nic nie znaczyć, może być pustą formułką.
     A tak naprawdę, jesteśmy istotami żyjącymi w ciągłym stresie. Bo jesteśmy narażeni na najrozmaitszego typu nieustanne trudności, zagrożenia. A przy naszej wrażliwości mało potrzeba, aby zachwiać naszą równowagą psychiczną, nawet fizyczną. Wystarczy różnica temperatur – na pozór nieznaczna, kilka stopni – aby nas wpędzić w jakieś przeziębienie, grypę, anginę czy nawet zapalenie płuc.
     Ale równocześnie jesteśmy coraz bardziej świadomi tych zagrożeń. I dlatego usiłujemy przeciwdziałać, uprzedzać, stosować metody zabezpieczające. Po przyjściu z miasta myjemy ręce. Zresztą wciąż myjemy ręce. A przy tym wciąż staramy się uważać na wszystko wszędzie i przy każdej okazji – idąc, siadając, wstając, a zwłaszcza gdy wychodzimy z naszego mieszkania. Zbiegając po schodach czy wchodząc do windy, przy przechodzeniu przez ulicę, prowadząc samochód. Ciągła uwaga, choćby podświadoma, aby zachować ostrożność, zastosować się do wyników doświadczeń poprzednich – swoich własnych, innych ludzi, które zapamiętaliśmy z literatury czy z prasy. My, obdarzeni instynktem życia za wszelką cenę, musimy się bronić na każdym kroku. Wynajdywać sposoby, zabezpieczenia, żeby się nie narażać, nie prowokować, aby wiedzieć, co należy jeść, a czego unikać. Nie tylko jako człowiek w ogóle, ale jako jednostka, która jest trochę inaczej zbudowana niż inni. I to, co innemu służy, mnie może zaszkodzić.
     Jesteśmy istotami przytłoczonymi stresami. I jednocześnie mobilizowanymi do nieustannej obrony, wynajdywania sposobów na życie bezpieczne, w miarę wygodne, które umożliwiałoby nam pracę twórczą.
     Stresy nękają nas również w domu – który powinien przecież stanowić oazę spokoju, odpoczynku, relaksu. A przecież wystarczy jedno słowo nie takie, jeden uśmiech naszym zdaniem dwuznaczny, wystarczy jedno spojrzenie inne niż zazwyczaj, żeby nas wpędzić w stres, żeby zadrżała w nas nuta ostrzegająca: „Coś jest nie tak, coś nie w porządku, jakoś zmienił się ten człowiek w stosunku do mnie, właśnie ten najdroższy, najbardziej ukochany, któremu zawierzyłem, zaufałem, ten najważniejszy w moim życiu. Czyżby to oznaczało koniec naszej bliskości, przyjaźni?”. Już ucieka ziemia spod nóg i natychmiast pojawia się reakcja: na wszystkie sposoby staramy się, aby zapobiec temu, żeby do tego nie dopuścić, żeby do tego nie doszło, żeby to naprawić.
     Prześladują nas stresy drobne i wielkie. Czasem głupstwa, o których nie warto mówić, a przecież już atmosfera zwarzona jak kwiaty przez nocny mróz. I nasze reakcje na nie, najrozmaitszego typu – wynalazki, sposoby, metody, środki. A więc tak nie może być. I teraz, i na przyszłość. Trzeba unikać wszystkiego, co może zachwiać tę równowagę.
     Na przykład stresy w pracy zawodowej – zamówienie przyjęte przez kierownictwo. I stres: czy zamówienie nie przerośnie możliwości firmy, czy nie podjęliśmy się zadania ponad siły. Bo te zadania wymagają od wszystkich pracowników pełnej mobilizacji, najintensywniejszej pracy i będzie goniła robota za robotą, bo zbyt krótkie terminy. Wciąż będzie nam towarzyszyło rozpaczliwe usiłowanie, żeby nadążyć, żeby skończyć na czas, bo od tego zależy masa rzeczy, również pieniądze. Bo konkurencja depcze po piętach, więc trzeba dbać o dobrą opinię, nie mówiąc, że w razie niedotrzymania terminów będziemy skompromitowani w oczach tak kierownictwa, jak firmy zamawiającej. A więc trzeba usprawnić, udoskonalić, odrzucić to, co jest zbytecznym balastem, a skoncentrować się na istotnych tematach, bo przecież obowiązuje umowa i trzeba będzie zapłacić za to, gdybyśmy nie dopełnili, nie dotrzymali, nie wykonali. A jak pogodzić szybkie tempo pracy z tym, żeby zamówienie było wykonane jak najlepiej, najdoskonalej, najprecyzyjniej? I to pomimo piętrzących się kłopotów personalnych, bo ten niedomaga, bo tamtemu coś wypadło i nie przyszedł do pracy, nie wiadomo dlaczego. A trzeba sprostać zadaniom.
     Ale to nie tylko w pracy są ciągłe stresy. Wystarczy wyjść na ulicę, choćby na moment, na chwilę, a już zostajesz potrącony, popchnięty przez spieszącego się człowieka, zaczepiony przez naciągacza, żebraka, złodzieja. A więc trzeba być przygotowanym na tę ewentualność i na wszystkie inne i schować pieniądze, dokumenty, papiery ważne, tak by ich nie znaleźli, nie wyciągnęli.
     Wraca pytanie: Czy Pan Bóg tego chce? Przecież wierzymy, że wszystko, co istnieje z woli Bożej, a więc również ten świat, w którym żyję, jest wymyślony przez Pana Boga. Czy to znaczy, że chce mi dokuczyć? Ten, który jest Miłością? Czyż nie mógł mi przygotować takiego scenariusza, aby nie było tylu kłopotów, straty czasu i energii na sprawy marginesowe, bolesne, niepotrzebne, zbyteczne. Jeżeli nie, to dlaczego nam urządza takie życie?