Biblioteka


Spory o przepisy rytualne (2)




Spory o przepisy rytualne (2)

Zwrócił się w ich stronę:
– Słucham.
– Dlaczegóż to uczniowie Twoi nie przestrzegają zwyczaju ojców, lecz zasiadają do jedzenia z nieumytymi rękami?
Usłyszał to pytanie w pustce. Uświadomił sobie z niejakim zdziwieniem, że to duże, bądź co bądź, zbiorowisko ludzi, dotąd szumiące rozmowami na pozór swobodnymi, przetykanymi wybuchami śmiechu, cały czas na ten moment czekało i jest świadome, że tak faryzeusze, jak i uczeni w Piśmie nie przyszli tu na jakąś pogawędkę, ale na kolejną rozprawę z Nim, że pytanie jest tylko pretekstem do wejścia w istotne problemy.
– A nie przyszło wam do głowy, że my tak specjalnie robimy?
To mówił Tomasz, który usiadł przy bocznym stole, jakby podkreślając swoją niezależność. Był w znakomitym humorze i w dobrej formie – zawsze pora ranna i wieczorna najbardziej mu odpowiadały. I wyglądało na to, że zabiera się do generalnej rozprawy z obecnymi tu faryzeuszami. Trzeba było przyznać, że tym słowem „specjalnie” zaskoczył ich.
– Co to znaczy „specjalnie”? Jak ty to rozumiesz?
– Dlaczego powiedziałem „specjalnie”? Przypomnę wam waszą, faryzeuszów, historię. Był okres, przed mniej więcej dwoma wiekami, za dynastii Seleucydów, kiedy z grupy pobożnych chasydów oderwała się grupa faryzeuszów. Głosili, że trzeba żyć po żydowsku między Żydami i odrzucać wszystko, co jest pogańskie. Zorganizowali się w gminach zwanych chaburot, do których przyjmowali kandydatów po okresie prób i tak dalej, i tak dalej. Na owe czasy była to rewelacja i zdawało się, że odnowi skostniałą religię mojżeszową.
– Po co to opowiadasz? To, co wszyscy wiedzą – zaatakował go jeden z faryzeuszów.
Ale Tomasz jakby tego nie słyszał i mówił dalej:
– I zdawało się, że stanie się coś takiego, co będzie można porównać do reformy Ezdrasza i Nehemiasza, że faryzeusze ukażą w pełnym świetle prawdę Bożą, jaką On przekazał swojemu narodowi wybranemu. Że zabłyśnie ona nowym światłem jak gwiazda poranna i sprawi, że naród izraelski poprowadzi wszystkie ludy całego świata do nowego życia.
Tomasz przerwał na moment. Panowała taka cisza, jakby to nie mówił nieznany im bliżej człowiek, ale sam arcykapłan.
– No i upłynęło dwieście lat i okazało się, że góra urodziła mysz.
Wrażenie było piorunujące. Gdyby się w tym momencie odezwał grom i błyskawica rozdarła sklepienie, nie wywołałaby takiego efektu. Uderzenie było tak potężne, że wszyscy zamarli. Czekał, co będzie dalej. W tej ciszy wciąż trwającej wstał „Jego” uczony w Piśmie – jak go Janek przezwał: Szymon Trędowaty – i spytał głosem wydobytym gdzieś z głębi gardła:
– Coś ty powiedział? Góra urodziła mysz? Mógłbyś mi to wytłumaczyć, bo tego nie rozumiem?
Ale Tomasz był w dobrym humorze i wciąż jakby zdawał się nie widzieć niebezpieczeństwa w poruszaniu tych zagadnień powiedział ze swobodą dziecka bawiącego się sztyletem:
– Ty chcesz, żebym ci to wytłumaczył? Mogę ci to wytłumaczyć, choć liczyłem na twoją inteligencję i myślałem, że nie potrzebujesz dodatkowych wyjaśnień, ale trudno. Nie pierwszy raz rozczarowałem się w życiu.
Patrzył na twarz doktora w Piśmie i widział, jak ten się skręca z wściekłości, że Tomasz tak bezkarnie z niego kpi – a wciąż nie wiedział, o co chodzi Tomaszowi.
– Przecież obiecywaliście i zapowiadaliście, że będziecie wiernymi interpretatorami Pisma Świętego.
– I co? Ty uważasz, że nie jesteśmy?
– Wyobraź sobie: uważam, że nie jesteście żadnymi interpretatorami, a Pisma Świętego w szczególności. Za to wymyśliliście swoisty twór, który się nazywa Talmud, częściowo spisany, a w ogromnej reszcie przekazywany ustnie, który ma tyle wspólnego z Pismem Świętym, co ja z cesarzem rzymskim.
– Coś ty powiedział? – wykrztusił po raz drugi jego rozmówca.
– Nie uważaj mnie za idiotę ani nie zmuszaj mnie, żebym tak musiał myśleć o tobie. Ale dobrze, jak nie ma innej rady, to ci wytłumaczę. Weźmy tak całkiem praktycznie. Gdyby ktoś nie znał Pisma Świętego, a znał tylko wasz Talmud i chciał na jego podstawie coś wnioskować o Objawieniu Bożym zawartym w Torze, to do jakich wniosków musiałby dojść?
Uczony wciąż czekał na moment, kiedy Tomasz odkryje się, popełni jakiś prosty błąd wynikający z niewiedzy, z niedouczenia czy też z nielogicznego sposobu myślenia, a wtedy z łatwością go zniszczy. Wciąż czekał i denerwował się, że Tomasz nie stwarza mu możliwości ataku.
– Co to znaczy do jakich wniosków? – spytał któryś z faryzeuszów. – Talmud podaje wskazania praktyczne, życiowe, wynikające z Pisma Świętego.
Tomasz zaśmiał się w głos, ale natychmiast spoważniał i zapytał:
– Popatrz mi głęboko w oczy. Czy wyglądam na idiotę? Jeżeli tak, to trudno. Mów tak dalej. Ale jeżeli nie, to bardzo proszę, zastanów się nad tym, co mówisz. Bo, żebyśmy nie pozostawali na ogólnikach, powiedz mi, proszę, jakimi głównymi tematami zajmuje się Talmud? Jak można by pogrupować go tematycznie?
– Rozmaicie, zależy od zainteresowania.
– Może ja ci pomogę. Pierwszym wielkim tematem jest szabat. Zgoda?
– Masz rację, szabat, fundament Przymierza.
– Dość, wystarczy tych zachwytów. Drugi temat: czystość rytualna.
– Cieszę się, że jesteś tak dobrze zorientowany i tak nas oceniasz. Czystość rytualna gwarantuje nam, że jesteśmy Izraelitami, wybranym narodem.
– Dziękuję za komplementy. Trzecim tematem są dziesięciny.
– Nie mylisz się. To kolejna nasza izraelska sprawa wiążąca nas w jeden naród, zwłaszcza teraz, kiedy…
– No, można by dodać jeszcze: obrzezanie. I zasadniczo na tym wyczerpuje się treść Talmudu.
– A co ci się w tym nie podoba? Czy nie są to ważne tematy?
Tomasz już zaczynał „gotować się”, ale jeszcze potrafił zapanować nad sobą i zaczął spokojnie tłumaczyć:
– Co mi się nie podoba? Zaraz ci to wytłumaczę. Kto zna Talmud, a nie zna Pisma Świętego, może przypuszczać, że Pan Bóg objawił nam prawdy dotyczące szabatu, czystości rytualnej, dziesięcin, no i obrzezania. A gdybyśmy tak weszli w szczegóły Talmudu, co można się dowiedzieć na przykład o szabacie. Można się dowiedzieć, że istnieje trzydzieści dziewięć czynności, które, według rabinów, gwałcą szabat. Mam je wyliczyć? To by trwało zbyt długo. Podam niektóre szczegóły dla przykładu. Zabrania się związania czy rozwiązania węzła na sznurze, zgaszenia lampy, zrobienia dwóch ściegów igłą, napisania dwóch liter, przeniesienia z domu do domu choćby jednej suchej figi, rozpalenia ognia, aby przygrzać posiłek. I dalej, dla przykładu: gdy kogoś bolą zęby, może wypłukać usta octem, ale musi tę wodę połknąć, bo nie wolno dokonywać zabiegów leczniczych. A gdy ktoś zwichnie nogę, wolno mu ją włożyć do wody, bo to jest zwyczajne mycie codzienne, ale nie wolno nią w wodzie poruszać, bo to jest zabieg leczniczy.
Przycichło. Wyczuł, że wszyscy słuchają Tomasza świadomi, że on po prostu kpi z tego, co faryzeusze traktują z największą powagą.
– I tobie to się nie podoba? – chcieli go przyłapać chociażby na jakimś sprzeciwie.
– Mnie się to nie podoba? A tobie się podoba? Jak tobie to się podoba, to muszę cię zmartwić, bo są rabini, którym się to nie podoba i wysilają swoje mózgownice, jak wykręcić się z przepisów, które sami wymyślili.
– O czym ty mówisz?
– O czym mówię? Przecież niektórzy uczeni twierdzą, że jeżeli wielbłądnik potrafi rozwiązać węzeł jedną ręką, to nie narusza szabatu albo jeżeli węzeł wiąże się nie na sznurze, ale na taśmie, to wtedy nie podlega ta czynność pod zakaz szabatowy. Czy jest tak, jak mówię, czy nie jest tak?
– Tak, istnieją rozmaite opinie świątobliwych rabinów…
– W porządku – przerwał mu Tomasz. – Nie wysilaj się na więcej. Ale odpowiedz mi na pytanie: Czy już wiesz, o co mi chodzi?
– Nie, nie wiem – wyznał jego rozmówca.
– No to może ja ci pomogę innym faktem. Drugim głównym tematem waszego zainteresowania obok szabatu – jak to ustaliliśmy – jest czystość rytualna. Takie sprawy jak naczynia, namioty, krowy, łazienki, ogonki owoców, ręce. Zgoda?
Nie było odpowiedzi, wobec tego Tomasz mówił dalej:
– I dla przykładu, gdy chodzi o ręce, wasi mistrzowie mówią: Kto je chleb bez umycia rąk, podobny jest do tego, który uczęszcza do ulicznicy, kto zaniedbuje umywania rąk, będzie wykluczony ze świata. Nawet macie specjalne przekleństwa na tych, którzy tak się zachowują, a zmarły przed dwudziestu laty rabin Hillel mówił, że tacy zaliczają się do chamów.
Tu już któryś nie wytrzymał i wybuchnął:
– Ty się Hillela nie czepiaj, boś nie jest godzien mu butów czyścić.
– Nie, nie, ja się nie czepiam, tylko cytuję. A teraz, wracając do głównego mojego pytania, już wiecie, o co mi chodzi?
– Twoje myślenie jest bardzo dla nas skomplikowane.
– Moje myślenie jest skomplikowane! Mój Boże! Ale niech będzie. Mnie również chodzi o to, że zapraszacie cały naród do – jak to nazywacie – „łoża różanego”, gdzie wszystko – jak zapewniacie – jest jasne, określone, opisane i ustalone, i każdy już wie, co jest grzechem, a co nie, i kiedy jest prawdziwym Izraelitą, a kiedy nie. A w rzeczywistości tworzycie ludziom tysiące skrupułów, zmuszacie ich do zatrzymywania się na szczegółach, drobiazgach, odwodząc od spraw istotnych. I nie tylko innych prowadzicie na fałszywe drogi, ale sami z siebie robicie karykatury człowieka. Przecież nie bez powodu ludzie mówią, że jest siedem rodzajów faryzeuszy.
Nie spodziewał się, że Tomasz odważy się tak daleko pójść, że się odważy tyle powiedzieć. Otwarcie, publicznie, wobec wszystkich, całej tej społeczności, która naszła gospodę, idąc za Nim: Nauczycielem z Nazaretu. Posłyszał zduszone słowa któregoś z nie opodal siedzących faryzeuszów:
– Jak on śmie to mówić?
I miał rację. Tego, co ludzie mówili między sobą, nikt nie śmiałby powiedzieć im wprost w oczy, a co dopiero publicznie. A Tomasz, jakby nieświadomy tego, co robi, zaczął na wpół poważnie, na wpół kpiąco wyliczać słynne kategorie faryzeuszów:
– Faryzeusze chciwi, oczywiście na pieniądze; faryzeusze zgarbieni: okazują na zewnątrz swoją fałszywą pokorę; faryzeusze z rozbitym czołem: którzy chodzą ze spuszczonymi oczami, aby wzrokiem nie grzeszyć i co rusz rozbijają się o jakieś przeszkody; faryzeusze skrzywieni: którym się nigdy nic nie podoba; faryzeusze rozdarci: którzy nie wiedzą, co najpierw powinni wykonać; faryzeusze od „dobrych uczynków”…
– Wiemy, o czym mówisz – zdecydował się ratować sytuację faryzeuszów „Jego” doktor w Piśmie. Miał uśmiechniętą twarz, jakby rozbawioną usłyszanym dopiero co dowcipem, tylko złe błyski w oczach świadczyły, co myśli na ten temat. – Ale jeżeli cytujesz ten pamflet wymyślony przez naszych wrogów, to powinieneś dodać i jeszcze jeden typ faryzeusza: taki, który się boi Boga.
– Wiem, wiem, wymienia się i takich, podobno są i tacy, i ja osobiście życzę wam, by było takich wśród was jak najwięcej. Tylko przyznam się zupełnie szczerze, bardzo trudno takich spotkać. Podobno są tacy: Gamaliel, wnuk Hillela, Nikodem. Sam się dopytuję o takich, ale gdy mi usiłują wymieniać, nie jest ich więcej niż palców u jednej ręki, a przecież was jest kilka tysięcy. Mógłbyś mi postawić jeden zasadniczy zarzut: Co mnie to obchodzi. Wasza sprawa. Jeżeli lubicie chodzić na rękach, stać na głowie – proszę bardzo. Ale tak nie jest.
– Tak – któryś z nich powtórzył za nim. – Ja się ciebie pytam, co cię to obchodzi?
– A więc proszę bardzo. Ja już odpowiadam. Wy uczycie cały naród takiego postępowania. Nie ma miasta, żeby nie było kilku albo kilkunastu synagog, nie ma miasteczka, żeby nie było paru, nie ma wsi, przysiółka, żeby nie było synagogi a obok niej łaźni i chederu do nauki dzieci. A przełożonymi synagog w większości jesteście wy. I czego uczycie ten biedny naród izraelski? Talmudu. Nie, nie Pisma Świętego, ale waszego Talmudu. Czyż to nie o was powiedział prorok Jeremiasz:
„Naród mój jednak nie zna Prawa Pańskiego.
Jak możecie mówić ‘jesteśmy mądrzy
i mamy Prawo Pańskie’.
Prawda, lecz w kłamstwo je obróciło
kłamliwe pióro pisarzy”.
Już wiecie wreszcie, o co mi chodzi? Zagubiliście się w morzu spraw błahych. Prawdy istotne zniknęły w wielości bezwartościowych drobiazgów. Komentarz przesłonił Prawdę, którą chcieliście tłumaczyć. A jaka jest ta Prawda, którą niesie Pismo Święte? Coście zagubili, przegadali, no co? – przypierał ich do muru, chciał, by wreszcie wypowiedzieli to największe słowo.
 Ale mu uciekali, wymykali się jak ryba z sieci:
 – Bądź przekonany, my boimy się Boga.
 Wobec tego nie miał wyjścia i musiał je sam powiedzieć:
 – Już zostaw, zostaw twoje zapewnienia o bojaźni Bożej, bo mi działasz na nerwy. Wyście wciąż nie doszli do głównego przykazania Prawa: miłości Boga i bliźniego, nawet tych tematów nie dotykacie. Jeżeli czegoś uczycie, to nienawiści do tych – żeby było śmieszniej – którzy nie zachowują mycia rąk. I o to mam do was pretensje, wy za to ponosicie odpowiedzialność przed Bogiem i historią swojego narodu, że zaprowadziliście go na manowce.
 – Nie doceniasz tego, cośmy zrobili dla narodu wybranego.
 – Coście zrobili? – zdziwił się Tomasz. – Może ci, którzy przed dwustu laty rozpoczynali reformę, mieli w zamiarze dotrzeć do najważniejszych prawd Pisma Świętego, ale im nie wyszło. Brakło siły, inteligencji, rozpędu, ochoty, zatrzymali się na pierwszych odkryciach i zaczęli się kręcić jak pies wokół własnego ogona. Tak oni, a za nimi i wy przez te ostatnie dwieście lat: wokół szabatu, czystości rytualnej i dziesięcin. Na więcej was nie stać i tak ogłupiacie siebie i ludzi.
 To ich rozwścieczyło do białości. Swoją bezsilność pokryli wrzaskiem i przezwiskami:
 – Toś jest głupi. Ty nic nie rozumiesz. Przecież to jest miłość ku Bogu, gdy staramy się zachować szabat tak jak On.
 – Czy naprawdę na tym ma polegać szabat, żeby nic nie robić?
 – A czy w Piśmie Świętym, którego tak bronisz, nie jest napisane, że w siódmym dniu Bóg odpoczywał?
 Odpowiedział, prawie śmiejąc się im w nos:
 – Przecież w szabat świeci słońce, pada deszcz, rosną rośliny, wiatr wieje, rzeki płyną, ptaki latają, a krowy dają mleko – w szabat świat istnieje. Nie przyszło to wam nigdy do głowy?
 Oni bardzo dobrze zrozumieli, o co mu chodzi, od pierwszego już zdania. Bo od razu poderwały się głosy protestu, wyskoczyły nad głowami zaciśnięte pięści. To była sama wściekłość, niepoparta żadnymi argumentami, żadną obroną. Uciekli z tego tematu w poprzedni:
 – Jakim prawem tak o nas mówisz?! Co się czepiasz Talmudu! Czyż dla nas jest coś ważniejszego niż Pismo Święte? My tylko chcemy je wyjaśniać i nauczyć wprowadzać je w życie codzienne.
 Ale w ten sposób wpadli po same uszy. Tomasz wykorzystał natychmiast ich błąd, tym bardziej, że to pomogło mu powrócić do jego głównej myśli:
 – Wy i Pismo Święte. Wam na Piśmie Świętym zależy? Po co ja w ogóle z wami jeszcze rozmawiam, jeżeli nie orientujecie się, czego nauczają wasi wielcy rabbi?
 – No powiedz, jakeś taki mądry.
 – Wcale nie jestem taki mądry, ale wiem, co oni głoszą. Jeśli nie wiecie, posłuchajcie: „Większą moc posiadają słowa uczonego niźli słowa Tory”. Wystarczy? Może jeszcze trochę: „Gorszą rzeczą jest postępować wbrew słowom uczonego niźli wbrew słowom Tory”. Mam jeszcze coś dodać? Proszę bardzo: „Słowa Tory zawierają rzeczy zakazane i rzeczy dozwolone, przykazania ważniejsze i mniej ważne, ale słowa uczonych są wszystkie ważne”.
 To ich do końca wytrąciło z równowagi. Tak jak się tego spodziewał, wybuchnęli wściekłością:
 – Tyś jest głupi cham!
 – Ty nic nie rozumiesz!
 – Jak śmiesz nas krytykować!
 Ale teraz „Jego” uczony w Piśmie uznał, że jest okazja do tego, by przejąć inicjatywę. Wstał, uspokoił rozwścieczonych:
 – Cicho, sza!
 I gdy się uciszyło, z wielką pewnością siebie zaczął pouczać Tomasza, jak człowieka, który ma podstawowe braki w swoich wiadomościach:
 – Powinieneś to już wiedzieć, że Pan Bóg dał Mojżeszowi Torę, która zawiera tylko sześćset trzynaście przepisów. Ale oprócz tego Torę niepisaną, o wiele obszerniejszą, która też obowiązuje! I my ją przekazujemy – skończył.
 Tomaszowi jeszcze tylko to było potrzebne do pełnego szczęścia. Uśmiechnął się, jakby mu ktoś tron cesarski obiecał, i tonem wielkopańskim oświadczył:
 – Nie wiedziałem, że przede mną stoi jeszcze jeden prorok, któremu Pan Bóg objawia nowe prawdy.
 – Nie, nie ja. My podtrzymujemy te niespisane prawdy.
 Tomasz się nagle odmienił, powrócił do dawnego rzeczowego stylu:
 – A przecież to również wy utrzymujecie, że w Prawie jest wszystko napisane, tylko trzeba je skrupulatnie studiować, a znajdzie się przepis na wszystkie czynności życia codziennego, prywatnego i publicznego, religijnego i świeckiego. No to po co to Objawienie niepisane? Już nie mów mi o tym, bo mi się mdło robi, a nie chcę cię upokarzać. Zostańmy przy tym stwierdzeniu, bo inaczej się pogubimy.
 – Przy jakim znowu stwierdzeniu?
 – Dochodzimy do najważniejszego stwierdzenia: przed dwoma wiekami chcieliście zrobić rewolucję, ale wam się nie udała: nie dotarliście do istotnych prawd Objawienia. I teraz stajecie przed Człowiekiem zapowiedzianym przez Jana Chrzciciela, który ukazuje wam i całemu Izraelowi, że istotą Objawienia jest miłość Boga i bliźniego, i tłumaczy, jak należy ją rozumieć. Choćby w Jego wizji Sądu Ostatecznego – i w Jego postępowaniu: w Jego stosunku do chorych i biednych. Uwierzyłem w Niego i wierzę, że On może uratować nasz naród izraelski od błędów, w których tkwi. On spełnia to Przymierze, jakie Bóg zawarł z naszym narodem. Nie tylko ja uwierzyłem w Niego, ale i ci, których tu widzicie, którzy chodzimy za Nim. Uwierzyły już w Niego rzesze ludzi, którzy Go słyszeli. I teraz ja zwracam się do was, żebyście do nas dołączyli – nie do nas, ale do Niego.
 – Czyś ty zwariował? My, faryzeusze i doktorzy w Piśmie mamy uwierzyć w tego cieślę, nieuka?
 – To nie on zwariował, to wyście zwariowali – tu się odezwał Andrzej. – A kim był Dawid, gdy go Pan powołał. Zwykłym pastuchem, a stał się największym królem Izraela i największym prorokiem.
 – Milczeć, chamy, i nie wtrącać się – to mówił uczony w Piśmie, który znowu zabrał głos, gdy uznał, że ważą się sprawy istotne. – My mamy iść za tym waszym Nauczycielem z Nazaretu? To przecież myszygene. To nawet nie myszygene, to heretyk.
 – To wy jesteście heretykami! – Andrzej nie dał się zakrzyczeć.
 Przycichli jak stado rozgdakanych kur, gdy zobaczyły jastrzębia. „Spodziewali się odpowiedzi ode mnie, a tymczasem zaatakował ich Andrzej” – pomyślał z satysfakcją, że znalazł się taki obrońca i wyręczyciel.
 – To wyście zwariowali – powtórzył już spokojnie Andrzej. – Zamiast powtarzać, coście sami wymyślili albo wasi poprzednicy, i uczyć tych głupot ludzi, powróćcie do czytania Pisma Świętego! A przestaniecie widzieć sprzeczność pomiędzy miłością Boga a bliźniego.
 Ale tylko tyle zdążył powiedzieć, bo już faryzeusze opamiętali się i napadli na niego:
 – Jak śmiesz, chamie, tak się odzywać! Czy wiesz, do kogo mówisz?!
 – To On, wasz Mistrz z Nazaretu, tej bezczelności was nauczył! Do czego to podobne!
 – Chamy milczeć i słuchać, co wasi nauczyciele wam mówią! – już wrzeszczeli na cały głos.
 – Tylko nie „chamy”! – posłyszał z tyłu czyjś wściekły bas.
 Odwrócił się. To Szymon Zelota tym razem nie wytrzymał i, przepychając się przez swoich towarzyszy, parł do przodu. Stanął – wysokie, smagłe chłopisko z rękami jak konary – przed nimi. Jeszcze raz, prosto w ich twarze, powtórzył:
 – Tylko nie „chamy”! Każdy ma prawo zabrać głos – mówił przez zęby, lekko się zacinając, jak warczący pies, i wszystkim było wiadomo, że nie wolno wykonać żadnego fałszywego ruchu ani wymówić żadnego fałszywego słowa, bo on już nie wytrzyma. A on mówił, wciąż wściekły: – Każdy ma prawo zabrać głos, każdy ma prawo być wysłuchany. Taka u nas zasada obowiązuje, a jak jej nie znacie, to się nauczcie. On ma prawo mówić, jak długo chce – powiedział, wskazując na Andrzeja. – Dobrze? – spytał głosem, od którego mogły ciarki przejść człowiekowi po grzbiecie. – I już nigdy „chamy”. Dobrze? Bo inaczej gnaty wam poprzetrącam.
 Jeszcze chwilkę stał tak przed nimi, rozglądając się prowokacyjnie po ich twarzach. Faryzeusze zachowali się z godnością księżyca, który nie reaguje na obszczekiwanie go przez psa. Niemniej, już słuchali tego, co po tej przymusowej przerwie mówił Andrzej:
 – Jest jedna miłość, nie dwie: osobna do Boga, a osobna do bliźniego. A poza tym, do czego i jak byście chcieli ograniczyć miłość Boga? Do świątyni czy do synagogi? Do śpiewów i modlitw?
 – To są bardzo trafne myśli, które ty wypowiadasz – zaczął jeden z faryzeuszów w odpowiedzi na opinię wyrażoną przez Andrzeja, pojednawczym tonem, w którym jednak można było wyczuć nutę wyższości. – Ale to, co mówisz, brzmi jakby z ust przybysza z dalekich światów, który nie rozróżnia faryzeuszów od kapłanów. To może kapłani tak uważają. My właśnie wprost przeciwnie – choć przecież również modlimy się w synagogach, to jednak dbamy o to, by świat był świątynią, by całe życie nasze było jak służba w świątyni, jak ona czyste. A więc myjemy ręce przed posiłkiem, tak jak tego rytuału dokonują kapłani. Dbamy o to, by nie jeść nic nieczystego, nie stykamy się z ludźmi nieczystymi. Chcemy być jak świątynia Boża czyści i święci.
 Już miał dość tych rozmów. Nie widział najmniejszych szans, by faryzeusze i doktorzy Pisma Świętego ustąpili bodaj na jotę. Dyskusja prowadziła donikąd. Całe logiczne i mądre rozumowanie Tomasza zginęło w krzyku i wyzwiskach. Nie było sensu dłużej w tym tkwić. Zamiast tu mitrężyć, lepiej iść do ludzi. Będzie przynajmniej jakiś z tego pożytek.
 – A może sam Mistrz zechce do nas przemówić. Choćby na temat Talmudu – usłyszał propozycję ze strony faryzeuszów.
 Nie spodziewał się takiego zaproszenia. Ale też nie miał już zamiaru korzystać z tego na pozór uprzejmego gestu. Już wszystko zostało wyjaśnione i nic z tego nie wynikło. Powiedział krótko:
 – Słusznie Izajasz o was prorokował, mówiąc: Lud ten czci Mnie wargami, lecz serce jego daleko jest ode Mnie: próżna jest cześć, którą Mi oddają. A nauka, którą głoszą – to nakazy tylko ludzkie.
 Wstał od stołu i wyszedł do ludzi zgromadzonych w ogrodzie, do których przebieg rozmowy nie dochodził. Czuł się jakoś wobec nich zobowiązany, aby poinformować ich, co się stało w tym czasie.
 I wtedy ich zobaczył. Dosłownie nadział się na nich. Z pewnością nie przypuszczali, że wyjdzie z gospody, aby jeszcze przemawiać do ludzi posilających się na polu. Siedzieli osobno w zamkniętym kole. Wyglądało na to, że dopiero co przyszli. Niektórzy zdejmowali zakurzone sandały, rozkładali płaszcze w trawie. Że to byli żołnierze w cywilu – nie miał wątpliwości. Zresztą zdradzili się sami. Gdy się pojawił, niczego nie podejrzewając, poderwali się, jakby już chcieli Go zaatakować. Uspokoił ich dopiero faryzeusz, który z nimi siedział. Tego rozpoznał łatwo. To z nim dyskutowali w Kursi uczniowie na temat szabatu. „Jednak dopadli mnie”. A miał cichą nadzieję, że zrezygnują.
 Ale potrafił opanować się. Udał, że ich nie zauważył. I zaczął mówić do ludzi na temat przepisów rytualnych faryzeuszy. Równocześnie pomyślał: „To po to faryzeusze w gospodzie wciągnęli mnie i moich chłopców do dyskusji, bo chcieli nas zatrzymać. Bali się, że udamy się w drogę, a chodziło o to, by zdążyli dojść żołnierze. Liczą, że przenocujemy tutaj. Albo w drodze nas napadną. Dopóki ludzie nas otaczają, jesteśmy bezpieczni”. Usiłował skupić się maksymalnie na tym, co chce ludziom powiedzieć, z czym do nich przyszedł. Gdy mówił na temat czystości rytualnej, o którą faryzeusze tak walczą, wciąż Go prześladowała jedna myśl – czy zaryzykować i spróbować dopowiedzieć rzecz do końca gdy chodzi o jedzenie tak zwane koszerne i poruszyć sprawę jedzenia wieprzowiny. Wahał się, czy ryzykować, czy też odłożyć ten temat na potem. Zdawał sobie sprawę, że to będzie szok nie tylko dla faryzeuszów, ale i dla samych uczniów. Zresztą, jak mogłoby być inaczej. Wreszcie zdecydował się na sformułowanie ogólne. „Ile z niego zrozumieją – ich sprawa, ale wreszcie niech to będzie raz powiedziane”. Zamknął więc całą relację jednym zdaniem:
 – Zrozumcie, człowieka plami nie to, co wchodzi do jego ust, lecz to, co z jego ust wychodzi. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha – dorzucił na koniec, chcąc ich pobudzić do myślenia.
 Był ciekaw reakcji. Ale nie było żadnej. Nie zrozumieli? „Ale to nic, może z czasem”. Gdy wracał do wnętrza gospody, spostrzegł, że Jego chłopcy byli już na nogach. Czekał na to, że poinformują Go o żołnierzach przed gospodą, ale chyba nikt z nich nie zauważył ich obecności. „Może i lepiej” – pomyślał. Stwierdził, że stoją w pobliżu wejścia do kuchni. I wtedy Mu zaświtała pewna myśl: „A może by tędy się wycofać?”. Na razie podeszli do Niego Bartłomiej z Filipem, mówiąc:
 – Czy wiesz, że faryzeusze byli zgorszeni, gdy usłyszeli to, co powiedziałeś?
 „A więc jednak ktoś zrozumiał”. Ale już nie chciał wracać do tego tematu. Nie było na to czasu. Powiedział tylko:
 – Zostawcie ich, sami są ślepcami i ślepym wskazują drogę. Otóż jeśli ślepy będzie przewodnikiem ślepego, obaj wpadną do dołu.
 Wszedł do kuchni, gdzie było gorąco i parno, a kucharz z pomocnikami uwijali się jak w ukropie. Ale gdy wszedł, przerwali pracę. Podziękował im za smaczne jedzenie. Powiedział:
 – Jak to dobrze, że macie przewiew z drugich drzwi. A dokąd one wychodzą?
 – Na ulicę.
 Wyjrzał, rozejrzał się na obie strony. Była pusta. Powrócił do swoich chłopców. Zwrócił się do Niego Piotr, prosząc:
 – Wyjaśnij nam tę przypowieść, bo chłopcy nic z tego nie zrozumieli ani ja też.
 – O której myślisz? – spytał, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.
 – O tym, że tylko to człowieka plami, co wychodzi z jego ust, a nie to, co spożywa. Czyżby to znaczyło, że wszystko nam wolno jeść, łącznie z wieprzowiną?
 Widział przed sobą oczy Piotra wyrażające absolutne zdumienie. „No, Piotr również zrozumiał” – pomyślał z satysfakcją. Uśmiechnął się do niego i zaczął odpowiadać nie tylko jemu, ale wszystkim, którzy otoczyli Go zwartym kołem, czekając na kolejną rewelację. Zganił ich dobrotliwie:
 – I wy też nadal tak niedomyślni jesteście? Nie wiecie, że nie może uczynić człowieka nieczystym to, co wchodzi doń z zewnątrz, gdyż nie przenika aż do jego serca, ale dostaje się do żołądka, a potem jest wydalane na zewnątrz.
 Filip jeszcze nie dowierzał i powtórzył pytanie Piotra:
 – Bardzo Cię przepraszam, że ośmielam się zabierać Ci czas, ale to znaczy, że wieprzowina nie jest nieczysta i wolno nam ją jeść?
 „No, to jednak gnębi ich ta wieprzowina najbardziej. Zwłaszcza Filipa, naszego kucharza”. Ale nie dał się zbić z tropu i mówił dalej:
 – Nieczystym czyni człowieka to, co zeń wychodzi. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego, pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, złośliwość, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszelkie to zło z wewnątrz pochodzi i ono właśnie czyni człowieka nieczystym.
 – Jak tak, to my już nie jesteśmy wyznawcami religii mojżeszowej – zakonkludował Bartłomiej. – No tak, jeśli zaczniemy jeść wieprzowinę, którą Mojżesz zakazał…
 – Ty nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany – zabrał głos Tomasz. – Ja też jestem tak samo zaskoczony tym wszystkim, co usłyszałem, jak ty, ale myślmy logicznie. Przecież Bóg sam, a nie na spółkę z szatanem, stworzył świat, wobec tego jest słuszne, co mówi nasz Mistrz, że nie ma zwierząt nieczystych ani pokarmów nieczystych. Ja nieraz na ten temat myślałem, niejeden dzień z moimi kolegami przegadałem. I tu by mi się zgadzało. Może się mnie spytacie, o co mi chodzi. Zaraz to wam wytłumaczę. Zakaz spożywania wieprzowiny był niewątpliwie zakazem sytuacyjnym: Izrael wtedy był w drodze do Ziemi Obiecanej. I nie miał warunków potrzebnych do odpowiedniego hodowania i z kolei przechowywania, konserwowania tego mięsa. Stąd musiały być częste wypadki zatruć, a nawet zatruć śmiertelnych.
 Przysłuchiwał się tej rozmowie, stojąc oparty o ścianę obok wejścia do kuchni, rozglądając się niby przypadkiem po sali – nie stwierdzał nic budzącego niepokój – i cieszył się mądrością swoich uczniów.
 – Czy mogę o coś jeszcze spytać? A jedzenie nieczystymi rękami? – Filip wciąż chciał wyjaśnić swoje niepokoje.
 – I to jest nie tylko twoje pytanie, ale i moje, i nas wszystkich. Z tego, co dotąd zdążyłem zrozumieć – dla naszego Mistrza nie ma „nieczystych rąk”. Mogą być brudne, ale to jest inna sprawa. Jezus pojęcia „czysty” – „nieczysty” wiąże z kategoriami moralnymi, a nie higienicznymi.
 – W ten sposób jesteśmy świadkami nowej rewolucji, która burzy dotychczasowy porządek: nie ma nieczystych zwierząt, nieczystych potraw i nieważne są „nieczyste ręce”. Tego nam faryzeusze nie podarują i postawią się na głowie, żeby nas zlikwidować – zamknął sprawę Bartłomiej.
 Uznał, że już najwyższy czas, ażeby uciekać stąd. Przerwał im nieoczekiwanie:
  – Piotr, zostaniecie tu jeszcze z godzinę. Potem pójdziesz z większością prostą drogą nad jezioro Galilejskie, czekaj na mnie w Kafarnaum. Ze mną pójdą Kuba, Janek, Szymek, Tadek, jeżeli się na to zgadzacie. Tomasz, pójdziesz z nami czy wolisz zostać?
 – Widzę, że pójdziecie szybko i daleko. Mnie na takie eskapady już nie stać.
 – A nie będziesz obawiał się zostać po tamtej dyskusji?
 – Oni nie na płotki polują, tylko na pasterza trzody. Co do tego jestem pewny. O mnie bądź spokojny. Uważaj tylko – o to Cię wszyscy prosimy – na siebie.
 Reszta zasypała Go pytaniami:
 – A czemu nie razem? Masz coś do załatwienia? Dokąd idziesz? Czy coś się nie stało?
 Nie odpowiedział na żadne z nich.
 – Zachowujcie się tak, jakbym był z wami cały czas. Do zobaczenia. A my – tu zwrócił się do wybranej czwórki – wychodzimy nie głównym wejściem, ale przez kuchnię.
 Ku zdumieniu kucharza i kuchcików przemaszerowali wśród stołów, garnków i koło pieca, bez jednego słowa.
 Jeszcze przytrzymał swoją czwórkę przy wyjściu. Wyjrzał na ulicę. W świetle księżyca nie zauważył nic podejrzanego. Sytuacja nie zmieniła się. Było pusto, jak przed chwilą.
 – Chodźmy. Idziemy szybko, ale nie biegiem.
 Nie był pewien, czy gospoda nie jest obstawiona ze wszystkich stron, ale na razie na to nie wyglądało. Zresztą nie było innej możliwości, trzeba było ryzykować. Chociaż tego nie nakazywał, to przez cały czas, gdy szli przez miasteczko, nie padło ani jedno słowo.